Chrzest polityczny

Joanna Kociszewska

publikacja 25.03.2008 11:15

Tęsknię do sytuacji, w której przynajmniej fakty religijne będą miały jedno proste uzasadnienie: wierzę. Sakrament to nie jest miejsce na demonstrację, po żadnej ze stron.

Benedykt XVI w czasie Liturgii Wigilii Paschalnej udzielił sakramentów: chrztu, bierzmowania i pierwszej Komunii Św. kilku dorosłym osobom. Rzecz – można powiedzieć – zwykła, gdyby nie drobny fakt: jedną z tych osób był znany muzułmanin, od lat krytycznie wyrażający się o swoich dotychczasowych współwyznawcach. Fakt zachowano wprawdzie w tajemnicy aż do samej ceremonii, ale nie przeszkodziło to w jego zinterpretowaniu politycznym. Pojawiają się domysły, co też papież chciał w ten sposób powiedzieć światu. Może przypomniał o działalności misyjnej także wśród muzułmanów? A może jest to poparcie dla krytycznych poglądów na temat islamu, jakie wygłaszał i wygłasza nowo ochrzczony? Komentarz rzecznika Watykanu brzmi trochę jak nie z tego świata: „Kościół otwiera drzwi wszystkim, którzy pukają. Kto prosi o chrzest, ten go otrzymuje.” Niemożliwe, przecież każdy ruch musi mieć jakieś znaczenie polityczne, wszystko jest polityką! To tylko wymówka! Tęsknię do sytuacji, w której przynajmniej fakty religijne będą miały jedno proste uzasadnienie: wierzę. Sakrament to nie jest miejsce na demonstrację, po żadnej ze stron. Czy w tym przypadku motywacja nowo chrzczonego była niereligijna? Nie wiem. Czy należało odmówić udzielenia chrztu w Watykanie, z troski o dialog z islamem, by znów nie przyklejono papieżowi agresywnie antyislamskich poglądów? Nie tak dawno można było przeczytać krytyczne opinie dotyczące faktu, że papież nie przyjął Dalajlamy, być może z troski o los chrześcijan w Chinach. W tym wypadku – według komentatorów – dialog nie stanowił żadnego uzasadnienia, choć przecież samo spotkanie byłoby jedynie demonstracją politycznego poparcia. Jednak jakimś chrztem (aktem religijnym o olbrzymiej doniosłości) muzułmanów w żadnym wypadku papież drażnić nie powinien! Najlepiej, żeby udawał, że nic o tym nie wie. Czy można się przed tym obronić? Z pewnością trzeba mądrości i odwagi, by nie dać wciągnąć Kościoła w polityczną grę. W którymś momencie jednak każda decyzja ma może mieć znaczenie polityczne i zostać zinterpretowana dowolnie, zależnie od woli interpretatora. Do dziś można przecież przeczytać, że papież „nie przeprosił” za wykład w Ratyzbonie, choć cała afera związana z tym wykładem była skutkiem działań mediów, nie odróżniających cytatu od opinii papieża. Może więc jedyne, czego powinna nas ta sytuacja nauczyć, to odważnego postępowania w miłości, prostocie i prawdzie? Niezależnie od mniej lub bardziej hipotetycznych przyszłych interpretacji naszych działań?