Moja miedza!

Andrzej Macura

publikacja 03.04.2008 12:00

Perspektywa leczenia nieuleczalnych dotąd chorób jest kusząca. To chyba właśnie dlatego naukowcy tak łatwo przekonują prawodawców, że powinni się zgodzić na złagodzenie przepisów dotyczące genetycznych eksperymentów. Niestety, to otwieranie puszki Pandory.

Brytyjscy naukowcy wyhodowali pierwsze na świecie (przynajmniej oficjalnie) embriony ludzko-zwierzęce. Po trzech dniach – zgodnie z obowiązującym prawem – zniszczyli je. Oczekują jednak, że niebawem nowe prawo pozwoli im prowadzić taki eksperyment dłużej. Jak długo? Póki co naukowcy zapewniają, ze chodzi im o możliwość produkcji komórek macierzystych, które mogłoby być wykorzystywane do wyhodowania dowolnego ludzkiego organu. Byłby to przełom w transplantologii. Nie jestem naukowcem ale dziwi mnie, dlaczego nagle potrzebne są do tego hybrydy. Do tej pory wydawało się, że do ich produkcji naukowcom wystarczają – także niemoralne – eksperymenty na ludzkich embrionach (albo zupełnie krew pępowinowa, co nie budzi żadnych sprzeciwów moralnych). Domieszka genów zwierząt coś zmienia? Doświadczenie uczy, że wiele przełomowych osiągnięć naukowych bywa najpierw wykorzystywanych przeciwko człowiekowi. Tak na przykład było z energią jądrową, której pierwsze ofiary spłonęły w ogniu Hiroszimy. Dziś, z perspektywy istnienia wielu jądrowych elektrowni możemy oceniać, że to dobry wynalazek. Ciągle jednak wisi nad nami widmo totalnej zagłady świata. Czy rzeczywiście było warto? Obawiam się, że w sprawie eksperymentów na embrionach bilans zysków i strat będzie jeszcze bardziej niekorzystny. Zanim uruchomi się seryjną produkcję nerek, serc i innych podrobów dowiemy się o wyprodukowaniu istot ludzko zwierzęcych, które do tej pory istnieją tylko w umysłach twórców science fiction. Nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby ktoś zechciał wyprodukować sobie armię takich istot. Potem zaś okaże się, że transplantologia może najwyżej nieco wydłużyć ludzkie życie, które z kolei okaże się zagrożone schorzeniami dziś mało znanymi. Na coś przecież trzeba umrzeć. Zaś perspektywa życia jak Leonid Breżniew przed śmiercią jest mało pociągająca. Naprawdę warto? Kiedyś znajomy ze śmiechem pokazywał mi miedzę oddzielającą jego łąkę od pola sąsiada. Stały na niej drzewa, jasno wyznaczające granicę między jednym a drugim. Jednak między nimi sąsiad tak zaorał pole, że łukiem wcinało się w nie jego ziemię. Gdyby nie było tych drzew i leżących gdzieś w urzędzie planów jasno pokazujących co do kogo należy, sąsiad co roku mógłby sobie uszczknąć paręnaście centymetrów. Tak po latach mogłoby się okazać, że znajomy nie miał tu właściwie żadnej łąki. Z eksperymentami genetycznymi jest podobnie: jeśli nie ma jasno wyznaczonych granic, a prawo można zmieniać dostosowując je nie do obiektywnych norm moralnych, a do zachcianek naukowców, może się po latach okazać, że nie ma już żadnych granic.