Eko-cmentarz

Ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 30.10.2008 11:51

129 600 metrów sześciennych znaków przywiązania do najbliższych. Znaków, które będą widoczne jeszcze przez co najmniej 300 lat. Tyle, że te znaki pamięci będą odkrywane przez potomnych poza obrębem cmentarzy. Chyba żadne poprzednie pokolenie nie może poszczycić się takim pomnikiem.

Czym jest zajęty w tych dniach statystyczny Polak? Sądząc po publikacjach kolejnych sondaży interesuje go przede wszystkim wprowadzenie euro, prywatyzacja szpitali, wybory do PZPN i wojna między premierem a prezydentem. Wystarczy jednak wyjść przed dom i popatrzyć na ulicę, by zorientować się, że prawie każdy niesie w ręku kwiaty, wiązankę, wieniec, znicze i podąża w tym samym kierunku. To znaczy na cmentarz. Polacy, zostawiając polityków sam na sam z ich sporami, tak naprawdę w ostatnich dniach października i na początku listopada zajmują się pielęgnowaniem grobów najbliższych. Nawet gdyby ogłoszono kolejne wybory i referenda, a nad Polską przetoczyła się kolejna afera samolotowa, to nic nie byłoby w stanie zmienić wiekowego rytuału. Gdzie parafianie, tam proboszcz. Poszedłem na cmentarz. Rzuciłem gospodarskim okiem na groby. Kolorowo, posprzątane, alejki wymiecione. Pod krzyżem ktoś wyrywał chwasty, przygotowując plac na sprawowanie Najświętszej Ofiary. Na środku moją uwagę zwrócił jeden wieniec. Zatrzymałem się, a że miałem akurat zwijaną miarę w kieszeni, wyciągnąłem ją i rzucający się w oczy obiekt poddałem oględzinom. Szerokość 120 centymetrów, wysokość 45. Do produkcji użyto drutu stalowego grubości dwóch milimetrów. Całość przeplatana plastikowymi igłami i wypełniona różami, wykonanymi z bliżej nieokreślonego, wodoodpornego materiału. Zaintrygowany odkryciem wróciłem do bramy i dokonałem żmudnej inwentaryzacji grobowych dekoracji. Efekt obliczeń? 12,96 metra sześciennego drutu i plastiku, które to materiały w najbliższym czasie zapełnią przycmentarny śmietnik. Z matematycznym zacięciem przemnożyłem wynik przez 10 000, bo tyle mniej więcej mamy nekropolii, i wyszło 129 600 metrów sześciennych znaków przywiązania do najbliższych. Znaków, które będą widoczne jeszcze przez co najmniej 300 lat. Tyle, że te znaki pamięci będą odkrywane przez potomnych poza obrębem cmentarzy. Chyba żadne poprzednie pokolenie nie może poszczycić się takim pomnikiem. Po powrocie do domu wyciągnąłem z szuflady testament. Ostatni punkt zawiera ostrzeżenie dla potomnych. „Kto położy na moim grobie sztuczne kwiaty będzie straszony przez lat dziesięć.” Po chwili namysłu dopisałem jedno zero. A tak całkiem serio. Najwyższy czas zacząć na naszych cmentarzach szeroko zakrojoną kampanię edukacyjną. Wrócić do pięknego zwyczaju sadzenia kurki, bratków i turków, odkryć na nowo piękno świerkowych gałęzi. Postawić na grobie tradycyjną świecę, która, poddając się działaniu wiatru, będzie przypominać żywym o kruchości życia. Wiem, to będzie wymagało więcej wysiłku. Częściej trzeba odwiedzić cmentarz, podlać kwiaty i posprzątać, a zimą nie będzie tak kolorowo. Może jednak warto. Bo sztuczny znak żywej pamięci nigdy nie zastąpi znaku żywego. A i dla następnych pokoleń zostawić po sobie coś więcej niż góry śmieci. By nikt w przyszłości nie powiedział, że nasza miłość była jak kwiaty, kładzione przez nas na grobach – sztuczna.