A mój ojciec...

Ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 29.01.2009 00:14

...wpadał w złość, gdy zostawiałem na talerzu resztki jedzenia. Wtórowała mu babka, dumnie cytując znany fragment Norwida o poszanowaniu dla darów nieba.

Nie chodziło przy tym o to, by jeść dużo i przytyć. Należało wziąć z półmiska tyle, by zjeść wszystko. Lepiej mniej i dołożyć, niż za dużo, a potem wyrzucać. Gdy rodzicielskie furie okazały się metodą mało skuteczną, pewnego zimowego dnia obudzono mnie w środku nocy i zaprowadzono przed sklep mięsny. Do rzeźnika – jak wówczas mawiano. Postoi w kolejce kilka godzin i zmarznie, to się nauczy szanować, argumentował ojciec. Lekcja okazała się na tyle skuteczna, że do dziś czuję się nieswojo, gdy ktoś podaje porcję trzy razy większą, niż jestem w stanie spożyć, tłumacząc, że najwyżej resztę się wyrzuci. Myślę w takich sytuacjach nie tylko o poszanowaniu dla darów nieba, ale i o dziecku, które w tym momencie umiera z głodu. Przy okazji poświęconych głodowi konferencji czy Światowego Dnia Walki z Głodem politycy, naukowcy, dziennikarze i działacze różnych ruchów, posługując się prostymi wyliczeniami, proponują różne sposoby rozwiązania problemu. Dla przykładu:

Aby pokryć niezaspokojone potrzeby świata w zakresie higieny i żywności, wystarczy 13 miliardów dolarów - tyle, ile ludzie w USA i Unii Europejskiej wydają, co roku na perfumy. Za cenę jednego pocisku rakietowego szkoła pełna głodnych dzieci mogłaby przez 5 lat wydawać codzienny posiłek południowy. W latach 1990-tych ponad 100 milionów dzieci zmarło z chorób i głodu. Można było temu zapobiec za cenę dziesięciu bombowców Stealth lub za dwudniowe światowe wydatki na cele wojskowe.
Wyliczenia z pewnością są trafne, ale... Utwierdzają nas w przekonaniu, że rozwiązanie problemu zależy od kogoś innego. Tymczasem – znów dla przykładu (tym razem nie jest to cytat):
Żywnością wyrzuconą do kosza przez średnio zamożną rodzinę można w ciągu roku karmić do syta jedno dziecko. Za cenę żywności, wyrzuconej w polskich szkołach do kosza w ciągu jednego dnia, szkoła pełna głodnych dzieci mogłaby przez rok wydawać codzienny posiłek południowy. Żywnością zmarnowaną w jednym państwie (we Włoszech jest to ok. 3 mln ton rocznie, w Polsce nikt jeszcze nie opublikował danych) prawdopodobnie można nakarmić całą głodną Afrykę.
Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chodzi o karmienie głodnych okruchami z pańskiego stołu. Ani o zbiórki w hipermarketach. Chodzi o szacunek dla Bożych darów. A sposobów, by owocami szacunku podzielić się z innymi znajdzie się co najmniej tysiąc.