Ptasia grypa wśród dziennikarzy

Jacek Dziedzina

publikacja 04.02.2009 10:32

Polskie media opanowała ptasia grypa. A dokładnie - jej papuzia odmiana.

Declan Ganley ponownie przyjechał do Polski. Drugi już w tym roku pobyt irlandzkiego biznesmana ma związek z rejestracją polskiego oddziału europejskiej partii Libertas. Ganley jest autorem sukcesu irlandzkich przeciwników traktatu z Lizbony, którzy odrzucili dokument w referendum. Teraz jeździ po Europie i szuka zwolenników swojej wizji zjednoczonej Europy. Jego celem jest stworzenie w całej Europie komitetów wyborczych, które wystawią wspólnych kandydatów w wyborach parlamentarnych w 2009 roku. „Kontrowersyjny milioner założy partię w Polsce”. „Ikona eurosceptyków w Polsce”. „Ekscentryczny milioner z Irlandii w Polsce”. „Wpływowy eurosceptyk był u Dziwisza”. To tylko wybrane tytuły prasowe, którymi większość mediów opisywała wizyty Ganleya w Polsce. To tzw. szufladki, czy – jak kto woli – wytrychy polityczne, wyraźnie określone i wspólne dla większości medialnych papug, nie zadających sobie wysiłku zrozumienia opisywanego zjawiska. Za to powtarzających namiętnie epitety, których znaczenia nawet nie znają. Część dziennikarzy stosuje owe wygodne szufladki, próbując zdyskredytować opisywaną postać odpowiednim przymiotnikiem. Żeby czasem, broń Boże, czytelnik nie spróbował samodzielnie wyrobić sobie opinii. Tak się już przyjęło, że krytyka traktatu lizbońskiego nazywa się eurosceptykiem i kontrowersyjną postacią. Tymczasem Declan Ganley mówi wprost: Europie nie mogło zdarzyć się nic lepszego niż Unia Europejska. To traktat z Lizbony jest, jego zdaniem, zaprzeczeniem ideałów, które legły u podstaw zjednoczonej Europy. Problem polega jednak na tym, że na przykład w Polsce za Ganleyem rzeczywiście ciągną ludzie, których życiorysy polityczne niekoniecznie budzą sympatię. Nie dziwię się, że Marek Jurek, choć ideowo blisko mu do Ganleya, nie chce wchodzić w struktury jego partii, bo do tych samych szeregów chętnie dołączają aktywiści z Samoobrony. Nie dziwię się, że nie chce znaleźć się w towarzystwie Mateusza Piskorskiego czy Danuty Hojarskiej. Jeśli faktycznie armia Ganleya będzie składała się tylko z takich „wizjonerów”, będzie to niezły prezent dla przeciwników Irlandczyka. Niestety, powszechnie uważa się, że można być albo za traktatem z Lizbony albo eurooszołomem. Ganley próbował pokazać, że może być inaczej: to popieranie Lizbony jest antyeuropejskie. Dobrze, jeśli uda mu się stworzyć rozsądne i proeuropejskie (choć antylizbońskie) środowisko. Gorzej, jeśli – wbrew niemu samemu – przerodzi się to w radykalny ruch na rzecz wyjścia z Unii Europejskiej. Sprawa jest zatem, jak widać, trochę bardziej skomplikowana niż wynikałoby to z prostych opisów medialnych papug. Można by poprzestać tylko na mało sympatycznym wyśmianiu tych praktyk. Tylko jak tu się śmiać z chorego? Ptasia grypa to nie żarty.