publikacja 26.08.2005 13:49
Co myślał Benedykt XVI, kiedy przeglądał światową prasę, która przed pielgrzymką zastanawiała się, czy porwie w Kolonii młodych tak, jak porywał ich Jan Paweł II?
Żywiołem Benedykta XVI jest biblioteka, a nie msze celebrowane dla miliona wiernych. To zasadniczo różni Benedykta od Jana Pawła II. O ile Polak ewangelizował nie tylko słowem, ale także gestami i charyzmatyczną, zdecydowaną chęcią prowadzenia wiernych, o tyle Niemiec jest wyciszony, nie chce skupiać uwagi na sobie, ale słowie, które wypowiada, i funkcji, którą pełni. Co znaczy: jestem tu, by jako biskup Rzymu powiedzieć wam, w "co" i "jak" wierzy dziś Kościół. Fundamentem jego nauczania pozostaje II Sobór Watykański. To dało się słyszeć niemal w każdym zdaniu, jakie wypowiadał. Zarówno w obecności żydów, muzułmanów, jak i przedstawicieli innych Kościołów chrześcijańskich. Płonne okazują się nadzieje tych, którzy wybór kard. Josepha Ratzingera wiązali z odwrotem od Vaticanum secundum i restauracją Kościoła. Ale i tych, którzy widzieli w nim "uśpionego" reformatora. Styl posługi Benedykta - ściśle wiąże się z posługą Piotra. Jej istota polega na "utwierdzaniu braci w wierze". I o wierze papież mówił przede wszystkim, starając się wskazać, po pierwsze, jak być chrześcijaninem w pluralistycznym świecie. Benedykt XVI jest realistą i wie, że chrześcijaństwo jest jedną z wielu wielkich religii. Zmienił się nawet krajobraz Europy. Niegdyś górowały tu tylko gotyckie katedry, a dziś, obok nich, stoją synagogi, meczety... Dlatego chrześcijanin musi być człowiekiem tolerancji i dialogu. Przesłanie to mocno zabrzmiało w kolońskiej synagodze. Benedykt XVI jest drugim, po Janie Pawle II, papieżem w historii, który przekracza próg żydowskiej świątyni. Mówi rzeczy ważne, acz oczywiste. Pochylił czoło przed tymi żydami pomordowanymi w czasie II wojny światowej, którzy padli ofiarą "neopogańskiej ideologii rasowej". Pomny tej niedawnej historii, przestrzegał: nie możemy przymykać oczy na dzisiejsze przejawy antysemityzmu i ksenofobii. Dlatego "Kościół katolicki opowiada się za tolerancją, szacunkiem, przyjaźnią i pokojem między wszystkimi narodami, kulturami i religiami". Motyw prawdy historycznej, tolerancji i wspólnych wyzwań w przyszłości towarzyszył także spotkaniu ze wspólnotą muzułmańską, których delegację, mimo zaproszenia do meczetu, przyjął, by tak rzec, na swoim terenie, w domu arcybiskupim. Przekonywał, że oczyszczanie religii z idolatrycznych naleciałości jest niezbędne, jeśli chcemy, by nie stała się ona narzędziem przemocy, która dziś przybrała postać terroru. Mamy prawo oczekiwać, co jasno dał do zrozumienia, że ze strony wyznawców Mahometa mieszkających w Europie padną słowa potępienia islamskich radykałów. Chrześcijanie i muzułmanie, razem, muszą powiedzieć, że terroryzm, niezależnie od swego pochodzenia, "depcze najświętsze prawo do życia". Reakcje zarówno żydów, jak i muzułmanów niemieckich pokazują, że stanowisko papieża spotkało się ze zrozumieniem. Benedykt XVI w tej kwestii okazał się pragmatykiem. Z pola dyskusji wyłącza ortodoksję każdej religii, której należy się szacunek. Ale możemy, i powinniśmy szukać porozumienia i podejmować wspólne działania na gruncie ortopraksji; i żyd, i chrześcijan, i muzułmanin wspólnie mogą działać na rzecz pokoju, walki z głodem czy ksenofobią. Tolerancja dla przekonań religijnych oraz wspólne akcje na rzecz lepszego świata winny być dziś normą, przejawem politycznej poprawności na płaszczyźnie religijnej.
Na więcej dwuznaczności narażony jest dialog ekumeniczny. Niemcy, jako kraj narodzin reformacji, gdzie połowę mieszkańców stanowią protestanci, to swoiste laboratorium ekumenizmu. Jednak nie da się ukryć, że - choć papież mówi o potrzebie jedności i dialogu, to zaraz dodaje, że nie może się on odbywać "kosztem prawdy". Ekumenizm - tak, zdaje się mówi Benedykt XVI, ale zaraz dopowiada - na moich warunkach. Takie postawienie sprawy nie może podobać się w kraju Marcina Lutra. Choć papież zaznaczył, na szczęście, że praca nad pojednaniem uczniów Chrystusa znajduje się przede wszystkim w rękach teologów. A to przynosi owoce. Drugie, kluczowe pytanie, na które papież starał się odpowiedzieć, miało ściśle wewnątrzkościelny charakter. I dotyczyło kwestii, kim jest - i w co wierzy katolik? Odpowiedź papieża jest prosta. To wiara apostołów i świętych, którą głosi Kościół. Dlatego z uporem godnym podziwu wyjaśniał młodym fundamenty katolickiej wiary, analizując na pierwszy rzut oka tak oczywiste pojęcia, jak "adoracja" czy "eucharystia". Z benedyktyńską cierpliwością tłumaczył ich greckie, łacińskie i hebrajskie etymologie. Nie tyle była to homilia, ile katecheza. Skąd pomysł tej mrówczej, teologicznej pracy? Dziś, kiedy rządzi "dyktat relatywizmu", któremu Benedykt XVI wypowiedział wojnę, Kościół chce mówić jasno i pewnie, jaka jest jego wiara. Dlatego papież zachęcał młodych do lektury Katechizmu Kościoła Katolickiego. Dodał, że "same książki nie wystarczą". Ale zażądał od młodych czegoś więcej. Chrześcijanin powołany jest do rewolucji. Tę przeprowadzają nie tyle uczeni, ile święci. "Pośród zdarzeń historii byli oni prawdziwymi reformatorami, którzy wielokrotnie podnosili ludzkość z mrocznych dolin, w które zawsze może się ona znowu pogrążyć". Kościół i świat, zdaje się mówić papież, nie tyle potrzebuje dziś "uczonych w piśmie", ile świadków Chrystusa. Benedykt XVI jest twardym graczem. Wie, jak i dokąd prowadzić Kościół. Z jednej strony, co pokazuje kolońska pielgrzymka, będzie to oscylowanie między tolerancją a dialogiem wobec innych religii, z drugiej, pewność głoszonych prawd, które Kościół wyznaje i stanowcze manifestowanie katolickich przekonań. Czy jest to dobra recepta, by Kościół odzyskał wigor i siłę przyciągania? Czy ten papieski styl przejmą tysiące młodych ludzi? To pytania intrygujące tzw. watykanistów, ale nie dla papieża. On, mimo całej jasności i stanowczości artykułowania katolickiej wiary, jest, jak sam mówił o sobie rozpoczynając pontyfikat, "prostym i pokornym robotnikiem winnicy Pańskiej". Przyszłość wiary i Kościoła, mówiąc jeszcze inaczej, znajduje się w boskich, a nie ludzkich rękach. JAROSŁAW MAKOWSKI, Publicysta, członek zespołu "Krytyki Politycznej", Rzeczpospolitej