Polemika: Obirek-Życiński o twarzach Jana Pawła II

publikacja 23.11.2005 14:23

W Rzeczpospolitej w listopadzie 2005 roku ukazały się dwa teksty dotyczące nauczania Jana Pawła II - rozmowa ze Stanisławem Obirkiem, który po 20 latach odszedł z zakonu jezuitów oraz polemika autorstwa abp. Józefa Życińskiego.

Twarze Jana Pawła II

Ze Stanisławem Obirkiem rozmawiają Andrzej Brzeziecki i Jarosław Makowski - Śledząc twoje wystąpienia dotyczące pontyfikatu Jana Pawła II i polskiego katolicyzmu, można dojść do wniosku, że się zawziąłeś. Bo już kilka dni po śmierci papieża powiedziałeś, że polski katolicyzm, który w dużym stopniu był kształtowany przez Jana Pawła II, jest "egzotyczny". STANISŁAW OBIREK: - Powiedziałem, że nasz katolicyzm jest nie tyle egzotyczny, ile postrzegany przez ludzi Zachodu jako katolicyzm egzotyczny. Co za tym stoi? Otóż w czasie moich kontaktów z katolikami z innych krajów wciąż mnie pytano, dlaczego nasz Kościół jest tak bardzo inny, dlaczego polscy księża w taki, a nie inny sposób się zachowują, na przykład nie są w stanie pracować w ramach wypracowanych struktur rad parafialnych, są często źródłem napięć i konfliktów. Taki stan rzeczy musi mieć jakieś konkretne przyczyny. Prawdopodobnie jest to problem wychowania w polskich seminariach. I to właśnie odczytuje się jako egzotykę, czyli odmienność. Ale nie tylko. Polski katolicyzm - i to nie jest ani jego winą, ani zasługą - miał mało okazji prawdziwej konfrontacji z innymi wyznaniami chrześcijańskimi bądź z innymi religiami, co jest doświadczeniem codziennym katolików na całym świecie. Dlatego problemy drugorzędne bądź powstałe w ostatnich latach, jak celibat i kapłaństwo kobiet, wydają się wręcz istotą chrześcijaństwa w Polsce. Gdzie indziej są to sprawy, o których się dyskutuje. Podobnie kult świętych czy pobożność maryjna. Ten kult został po prostu odrzucony przez Kościoły poreformacyjne, a pobożność maryjną w poważnym stopniu ograniczono. I znowu zarówno jedno, jak i drugie jawi się wielu polskim katolikom jako istota chrześcijaństwa. Nie wspomnę już o zjawiskach naprawdę egzotycznych również dla nas samych, jak zupełnie dziwaczne koncepcje Kościoła prezentowane przez Radio Maryja i jego dyrektora, ojca Tadeusza Rydzyka. Takie zjawiska oczywiście spotyka się i gdzie indziej, ale nikomu nie przychodzi do głowy, by nazywać je katolicyzmem. Spojrzenie z zewnątrz na polski katolicyzm to ciekawy wątek. Polski katolicyzm kojarzy się z wielkimi zgromadzeniami, którym przewodniczy charyzmatyczny kapłan i głosi płomienne kazania. W ten obraz znakomicie wpisywał się także Jan Paweł II. To jest postrzeganie papieża przez pryzmat tłumów ludzi i homilii przerywanych kilkanaście razy oklaskami... Trzeba jednak przyznać, iż właśnie te wielkie zgromadzenia odegrały ogromną rolę w mobilizacji całego społeczeństwa wokół idei solidarności i sprzeciwu wobec komunistycznej utopii.

- Cokolwiek by powiedzieć, "polski katolik" zapełnia kościoły, nie brakuje powołań kapłańskich i zakonnych. To Zachód jest w kryzysie. - To prawda. Turyści z zagranicy są zdumieni liczbą wiernych na niedzielnych mszach świętych, zaskoczeni setkami tysięcy pielgrzymów trwających w modlitewnym skupieniu i nawiedzających sanktuaria. Nie tylko te wielkie, jak Jasna Góra, ale i nowe, jak krakowskie Łagiewniki czy Licheń. Nie odnotowuje się też w Polsce odejść od Kościoła, jak to się dzieje w Niemczech, Austrii czy Szwajcarii, gdzie katolicy odchodzą do innych Kościołów lub stają się bezwyznaniowi. Oczywiście należy dodać, że z faktu, iż takie zjawiska nie są odnotowywane, nie należy wyciągać pospiesznego wniosku, że ich w Polsce nie ma - po prostu zmniejsza się liczba ludzi chodzących do kościoła, ale nikt nie odczuwa potrzeby, by o tym kogokolwiek powiadamiać. Być może łączy się to z tym, iż w Polsce nie ma podatku, Kościół żyje z tego, co wierni dobrowolnie dadzą na tacę. Inaczej jest na Zachodzie, w Niemczech na przykład taki podatek się płaci, ludzie zarazem mają świadomość, że można tworzyć Kościół bez księdza - szczególnie dziś, gdy ich po prostu brakuje, bo coraz mniej jest powołań. Może to wpływ reformacji oraz tego, że obok katolików żyją duchowi synowie i córki Marcina Lutra. Idzie mi o to, że katolicyzm promowany przez Jana Pawła II nie ma w sobie pytania, nie ma wątpliwości, wszystko musi być jasne i oczywiste. A co do pełnych i pustych kościołów, to ten rodzaj miary wydaje mi się dość problematyczny. Bo przecież wiele jest miejsc, które ludzie zapełniają i nawet płacą za bilety. Jakoś nie przychodzi nam do głowy mierzyć wartości zjawisk artystycznych liczbą sprzedanych biletów czy wartości książek liczbą sprzedanych egzemplarzy. Być może zjawiska elitarne mają większy wpływ na dzieje świata niż masowe zgromadzenia. W każdym razie warto się nad tym zastanowić, a wtedy może pojawią się wątpliwości. - Byłoby dziwne, gdyby papież miał wątpliwości. Nie sądzisz? - A czemu nie? Zygmunt Bauman w sugestywnej książce poświęconej dziejom naszego kontynentu "Europa - niedokończona przygoda" właśnie w braku pewności i w zdolności do nieustannego kwestionowania siebie upatruje cechę wyróżniającą Europejczyków i źródło płodności kulturowej. Chciałbym tu też przypomnieć piękny wiersz Tadeusza Różewicza z tomu "Wyjście", poświęcony poprzednikowi Jana Pawła II, papieżowi, który przeszedł do historii jako papież uśmiechu i... niepewności. Papież Luciani nie bał się pytań i może dlatego jest ulubieńcem poetów, a nie teologów.

Chętnie przywołałbym cały wiersz, ale powiem jedno: dla poety poruszająca w tym zaiste migawkowym pontyfikacie była prostota i wrażliwość Jana Pawła I na rzeczy najprostsze - ot, taki papież zdziwień, pewnie jak sam poeta, który dziwił się, że słowa po okropieństwach wojny mogą nadal wyrażać rzeczy najprostsze. To naprawdę ładny wiersz i pełen szacunku do papiestwa. Może być więc również papiestwo skromne, dyskretne i pełne wahań. Nie wiadomo, jak wyglądałby obraz katolicyzmu, gdyby pontyfikat Jana Pawła I nie skończył się po miesiącu. Jan Paweł II wniósł inny styl. - Nie kto inny jak ks. Józef Tischner pisał, że "Karol Wojtyła wprowadził do Watykanu nowy język. Odrzucił język scholastyki, a wprowadził język wspólnoty, jakiegoś międzyludzkiego "my"". Czy nie dostrzegasz tego wkładu Jana Pawła II? - Owszem, dostrzegam. Jan Paweł II mówił naprawdę nowym, uwolnionym od urzędowości, a nie tylko od scholastyki językiem. Poczynając od inaugurującego wystąpienia, gdy powiedział Włochom, że jeśli się pomyli, to oni go poprawią, zdobył sobie sympatię właśnie taką bezpośredniością i zerwaniem ze sztywnym protokołem. To jednak tylko jedna strona medalu. Za pontyfikatu polskiego papieża pojawiła się duża grupa ludzi, którzy poczuli się odsunięci i wręcz odrzuceni. Niektórzy dopiero teraz dochodzą do głosu. - Inaczej sprawę widzi amerykański teolog i biograf papieża, George Weigel, który w licznych publikacjach dowodzi, że Jan Paweł II to "pierwszy nowoczesny papież", jeśli pod tym pojęciem rozumiemy papieża o na wskroś współczesnej formacji intelektualnej. Kiedy Jan Paweł II sięga do myśli innych, często są to prace Paula Ricoeura, Emmanuela Lévinasa lub podobnych nowożytnych europejskich filozofów. Stąd oskarżenia, że jego pontyfikat był wymierzony "przeciwko" nowoczesności, są niedorzeczne. - Tak się może wydawać na pierwszy rzut oka. Karol Wojtyła istotnie rozczytywał się we współczesnej filozofii, można nawet powiedzieć, że jest uczniem Maxa Schelera, któremu poświęcił swoją rozprawę habilitacyjną. Nigdy też nie krył swego podziwu dla Romana Ingardena, chyba najwybitniejszego ucznia Edmunda Husserla. Tym bardziej więc uderza, zwłaszcza w ostatnich latach pontyfikatu, krytyka współczesności określanej zbiorczą nazwą "cywilizacja śmierci". Dlatego powtarzam: ten pontyfikat przejdzie do historii jako pełen paradoksów. Z jednej strony na stolicy rybaka Piotra zasiadł intelektualista będący za pan brat z najnowszymi osiągnięciami dwudziestowiecznej refleksji humanistycznej, z drugiej "polski proboszcz", który nie uwolnił się od lęków przed "zgubnym wpływem ateistycznych i wrogich chrześcijaństwu ideologii".

A co do Georga Weigla: w moim przekonaniu swoim bezkrytycznym podziwem dla Jana Pawła II wyrządził mu więcej szkody niż pożytku, zwłaszcza w swoich ojczystych Stanach Zjednoczonych, gdzie nie bez racji, wraz ze swymi przyjaciółmi z "First Things", uchodzi za bezkrytycznego piewcę dość ryzykownej polityki prezydenta Busha. Weigel na przykład popierał wojnę w Iraku, podczas gdy papież wypowiadał się przeciw tej wojnie. - Z kolei Hans Küng powtarza, że tragedia Kościoła na Zachodzie polega na tym, iż Jan Paweł II go nie zrozumiał. A może jest odwrotnie: Zachód nie rozumie do końca proroczego przesłania Jana Pawła II? - Analitycy zachodni zwracają uwagę, że Jan Paweł II, który brał udział w obradach II Soboru Watykańskiego, tak naprawdę w swym myśleniu teologicznym pozostał człowiekiem przedsoborowym. Horst Herrmann w polemicznej książce "Jan Paweł II złapany za słowo" zwraca uwagę właśnie na ten aspekt, mało w Polsce dostrzegany. Chodzi przy tym o to, że w nauczaniu polskiego papieża pojawia się bardzo wyraźna potrzeba łączenia dokumentów soborowych z poprzednią tradycją Kościoła. Problem polega na tym, że w wielu punktach, jak choćby w deklaracji o wolności religijnej czy w deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, nauczanie soborowe stanowiło wyraźne zerwanie z przedsoborową tradycją, a więc w żaden sposób nie można mówić o kontynuacji. - Tymczasem Tischner zarzucał Herrmannowi, że jednostronnie przedstawiał Jana Pawła II, że robił z niego romantyka, irracjonalistę, nacjonalistę. Herrmann wśród intelektualnych inspiracji Wojtyły wymieniał romantyzm i mesjanizm, ale nie wspomniał na przykład o Cyprianie Norwidzie ani o obronie praw człowieka. Tischner nazywał Jana Pawła II papieżem praw człowieka i dopowiadał, że "prawa człowieka są wymysłem Oświecenia". - Przywoływałem Herrmanna nie jako wyrocznię, ale jako jeden z głosów krytycznych. Nie dziwię się obronie Tischnera. Herrmann po prostu wskazywał na pewne aspekty papieskiego nauczania, które dla niego były szczególnie irytujące. Sam przywoływałem nowy stosunek polskiego papieża do tradycji oświeceniowej i nigdy nie twierdziłem, że Jan Paweł II nie bronił praw człowieka. Po prostu spojrzenie na dziedzictwo polskiego papieża nie może pomijać pewnych negatywnych wymiarów i akurat w tym względzie Horst Herrmann jest użyteczny.

- Tischner, broniąc papieża przed krytykami, pytał o skutki zetknięcia Karola Wojtyły z Oświęcimiem i Kołymą. "Czy zetknięcie to nie miało żadnego znaczenia? Czy nie zaważyło na spojrzeniu na Europę?". Tischner pisał: "Jeśli więc ktoś chce zrozumieć Papieża poprzez jego "polskość", to powinien w swym przedrozumieniu umieścić widok Oświęcimia". Czy i ty nie powinieneś tego zrobić? - A czy tego nie robię? Czy nie wspominam o dziedzictwie dwu totalitaryzmów? O tym, że właśnie to dziedzictwo tłumaczy nieufność Jana Pawła II do pokus współczesności? Jednocześnie trzeba rozumieć tych, którzy przez te doświadczenia nie przeszli, którzy patrzą z ufnością na człowieka nieczującego potrzeby odniesienia do tradycji chrześcijańskiej i jej martyrologicznej pamięci. Po prostu świat Jana Pawła II był światem, który dla niektórych Polaków jest również ich rzeczywistością. Nie walczyłem z tym, tylko wskazywałem na istnienie innych światów. Poza tym "ośmieliłem się zauważyć", że te inne światy też mają swoje prawa, które powinny być przestrzegane. Nie sądzę, by Jan Paweł II miał coś przeciw takim stwierdzeniom. Natomiast w krytyce wymienionego przez was Hansa Künga istotnie pojawił się element niezdolności czy niechęci Jana Pawła II do podejmowania rozmów na tematy trudne, jak problem nieomylności papieża, celibatu księży lub środków antykoncepcyjnych. Czy należy to wiązać z polskością Jana Pawła II? Nie wiem, czy Küng ma rację. Joseph Ratzinger wychował się na Zachodzie, był kolegą Rahnera i Künga, a jako Benedykt XVI zachowuje się podobnie. Nie jest gotów uznać, że istnieją także inne opinie. Mówi, że bycie chrześcijaninem daje szczęście, że bez Chrystusa nie da się zrozumieć człowieka. Więc nie wiem, czy to jest związane z polskością. Raczej z określonym nurtem w teologii katolickiej. Wyjątkami są oczywiście do znudzenia przywoływani przeze mnie kardynałowie: Carlo Maria Martini i Godfried Danneels. To nie przypadek, że bodaj tylko oni na zebraniu synodu biskupów w 2000 roku ośmielili się powiedzieć, że trzeba zmienić styl pracy Kurii Rzymskiej, że trzeba więcej słuchać, niż mówić, że może należałoby się zastanowić nad kadencyjnością posługi Piotrowej. To było kilka lat temu i było dość głośno komentowane, znowu jednak raczej w prasie zachodniej niż polskiej. Być może odwaga tych nielicznych purpuratów jest związana z nową mentalnością, która z takim trudem przebija się w Kościele i która w tej chwili wydaje się czymś niesłychanym. Choć sądzę, że w Azji także znaleźliby się biskupi, którzy myślą podobnie. A jeśli tak, to jest to wezwanie do radykalnej zmiany mentalności katolickiej...

- Tylu wybitnych ludzi wyraża się z podziwem dla intelektualnych dokonań Jana Pawła II. Jeśli ty masz rację, to oni się mylą. - To jest istotnie zastanawiające. Sam mam wielu przyjaciół, którzy piszą książki pełne podziwu dla Jana Pawła II, jego wkładu w dialog międzyreligijny. Przywołam książkę, która wyszła również w języku polskim "Jan Paweł II i dialog międzyreligijny", której wydawcy, dwaj uczniowie wybitnego teologa żydowskiego Abrahama Joshuy Heschela, Byron L. Sherwin i Harold Kasimow, nie szczędzą polskiemu papieżowi komplementów. Choć nie kryją się ze swoimi zastrzeżeniami. Nawiasem mówiąc, obaj wielokrotnie byli w Polsce i mówili o swoim podziwie dla Jana Pawła II. Nie jest również przypadkiem, że zarówno Izraelczycy, jak i Palestyńczycy widzieli w Janie Pawle II rzecznika swoich (pozornie wykluczających się) interesów. Jak to więc jest, że inni potrafią lepiej ocenić zasługi papieża niż ja - polski katolik i do tego do niedawna jezuita zobowiązany do szczególnego posłuszeństwa papieżowi? Nie potrafię na to odpowiedzieć jednoznacznie. Może jest tak, że jeśli na pewne zjawiska patrzy się z zewnątrz, widzi się tylko stronę pozytywną, a jeśli tkwi się po uszy, to różne rzeczy zaczynają doskwierać. Być może będzie i tak, że obserwując Kościół z boku, będę dostrzegał więcej światła. Na razie upieram się przy tym, recepcja nauczania Jana Pawła II, zwłaszcza w Polsce, wydaje mi się bardzo powierzchowna. - Zarzuciłbyś to też profesorowi Krzysztofowi Michalskiemu, który co prawda mieszka w Wiedniu, ale zabiera głos w polskich debatach? - Krzysztof Michalski zasługuje na szczególną uwagę jako przykład polskiego intelektualisty, dla którego cały pontyfikat Jana Pawła II był ogromną przygodą intelektualną. Niewątpliwie należy to przypisać przyjaźni Michalskiego z księdzem Józefem Tischnerem, który go wprowadził na "watykańskie salony". Cała seria spotkań w Castel Gandolfo, jak też książki będące ich pokłosiem to przykład owocnej wymiany intelektualnej pomiędzy Janem Pawłem II a intelektualistami liberalnymi. Inna sprawa, że to znakomicie się rozwijające porozumienie znalazło niezbyt fortunny finał w książce "Pamięć i tożsamość", stanowiącej nie tyle zapis rozmów księdza Tischnera i Michalskiego z Janem Pawłem II, ile odległe wspomnienie poddane daleko idącym zabiegom interpretacyjnym. Nic dziwnego więc, że Krzysztof Michalski, również ze względu na pamięć o swoim przyjacielu ks. Józefie Tischnerze, nie wyrażał wobec tej książki entuzjazmu. Wspomnieć należy ważne spotkanie w Castel Gandolfo na temat dziedzictwa Oświecenia, podczas którego Jan Paweł II powiedział: "Kościół narodził się z mocy "oświecenia", które się uwidoczniło, kiedy Duch Święty zstąpił na niego w dniu Pięćdziesiątnicy" 14. Można w tych słowach odczytać nowe, a nawet nowatorskie, podejście do tradycji oświeceniowej, w Europie zwykle postrzeganej jako tradycja antychrześcijańska.

Narcyz czy Hamlet

Abp Józef Życiński, metropolita lubelski, wielki kanclerz KUL Jan Paweł II nie narzucał swych racji bez wcześniejszego cierpliwego wysłuchania racji drugiej strony, znaczonych przez ból, rozdarcie, niepewność Rzadko spotykam w druku opinie tak rażąco niesprawiedliwe, jak ocena stylu posługi Jana Pawła II sformułowana we fragmentach wywiadu opublikowanych w "Rz" z 15 listopada br. ("Twarze Jana Pawła II"). Ojciec Stanisław Obirek zarzuca tam Janowi Pawłowi II, że ukazywany przez niego katolicyzm "nie ma w sobie pytania, nie ma wątpliwości, wszystko musi być jasne i oczywiste". Wielokrotnie przyszło mi uczestniczyć w spotkaniach, w których papież Polak uczył dokładnie przeciwnego stylu, niż sugeruje to wywiad. Kiedy w debatach w Castel Gandolfo dyskutowaliśmy o kulturowym postmodernizmie i o unifikacji w fizyce, o heroizmie i cierpieniu, widziałem, jak Ojciec Święty chłonął formułowane opinie i wsłuchiwał się w krańcowo różne oceny. W opinii wielu komentatorów, niekoniecznie katolickich, ważną cechę jego osobowości stanowiła umiejętność słuchania wyrażona w tym, iż nie narzucał swych racji bez wcześniejszego cierpliwego wysłuchania racji drugiej strony, znaczonych przez ból, rozdarcie, niepewność. O swej fascynacji językiem i stylem Jana Pawła II opowiadał mi kilka lat temu prof. Alvin Plantinga, kalwinista wykładający filozofię na Uniwersytecie Notre Dame w Indiana. Kiedy ktoś z bliskich zasugerował mu lekturę encyklik papieskich, sceptycznie nastawiony Plantinga sądził, że znajdzie w nich typowy suchy język biurokracji kościelnej. Znalazł natomiast połączenie poetyckiej wrażliwości z wielkim otwarciem na ból życia i na duchowe rozterki współczesności. Cech tych nie dostrzegł o. Obirek, który przeciwstawia posłudze papieża Polaka styl Jana Pawła I, akcentując w tym ostatnim "prostotę, wrażliwość i zdziwienia", ukazujących "papiestwo skromne, dyskretne i pełne wahań". Byłbym wdzięczny autorowi tych ocen, gdyby w poczuciu elementarnej odpowiedzialności za słowo zechciał mi podać konkretny przykład zachowań Jana Pawła II, w których zabrakło prostoty, wrażliwości, skromności czy dyskrecji. Stylowi Jana Pawła II przeciwstawia o. Obirek poglądy Zygmunta Baumana, który upatruje istotę kultury europejskiej w umiejętności nieustannego kwestionowania siebie. Uważam, iż nie ma podstaw, aby tworzyć sztuczne opozycje. Ojciec święty, ze swą wyjątkową wrażliwością na kulturowe dziedzictwo Europy, przyjmował za Karlem Popperem istnienie głębokich różnic między stylem Bizancjum a racjonalną tradycją Zachodu.

Ważnym składnikiem tej ostatniej jest metodologiczny krytycyzm wyrażony w programowym otwarciu na alternatywne ujęcia. Nie oznacza to jednak, że wszystkie to ujęcia są jednakowo dobre i że w imię nieustannego kwestionowania siebie należy z jednakową powagą traktować np. fizykę Einsteina, rzucanie uroków i leczenie za pomocą bioprądów. Otwarcie na wątpliwości i krytykę stanowi ważny składnik naszej kultury. Nie należy go jednak absolutyzować, podnosząc do rangi złotego cielca. W posłudze papieskiej, według słów Chrystusa, szczególnie ważne jest utwierdzanie braci w wierze (Łk 22, 32). Nie należało więc oczekiwać rezygnacji Jana Pawła II ze stylu ukazanego w Ewangelii i epatowania osobistymi wątpliwościami na poziomie współczesnego Hamleta. Hamlet zasługuje na szacunek w literaturze, natomiast w życiu Kościoła trzeba dostrzec, iż oczekiwania większości wiernych są odmienne od oczekiwań o. Obirka. Gdybyśmy absolutyzowali te ostatnie, na miejsce Ewangelii Chrystusa wprowadzalibyśmy styl narcyzów. Mimo iż starałem się czytać wywiad z maksymalną życzliwością wobec poglądów autora, miałem wrażenie, iż ukryta w nim dawka narcyzmu daleko wychodzi poza dopuszczalne granice. Choćby wtedy, gdy o. Stanisław kwestionuje doniosłość znanej książki George'a Weigla, zarzucając mu współpracę z redakcją "First Things" i sympatie do prezydenta Busha. Znam dobrze nie tylko członków wspomnianej redakcji, lecz również współpracujące z nią środowiska intelektualistów żydowskich i protestanckich. Uważam, iż kierowany w ich stronę zarzut jest na tym samym poziomie, co sugestie, że jeśli ktoś współpracuje z "Gazetą Wyborczą", to nie może mieć słusznych poglądów. Jeśli stosunek do prezydenta Busha wystarczy do oceny teologicznych poglądów Weigla, to znowu schodzimy na poziom Radia Maryja, w którego ocenach polityka decyduje o teologii. Obawiałbym się teologii, w której do zdyskredytowania poglądów Weigla wystarczy odwołać się do sympatii i odczuć Obirka. Ojciec Stanisław ubolewa, iż dla ludzi Zachodu polski katolicyzm jawi się jako egzotyczny. Problem w tym, że Chrystus posyłał apostołów nie tylko na Zachód, lecz polecił im ewangelizować także Południe, Północ i Wschód. Wyzwólmy się więc ze sztucznych cielców prowincjonalizmu. Dzieląc świat na dobry i zły, autor wywiadu twierdzi, że dwóch kardynałów podczas synodu w 2000 r. postulowało reformy Kurii Rzymskiej i "kadencyjność posługi Piotrowej". W roku 2000 nie było żadnego synodu biskupów. Kardynałowie Martini i Danneels wyrazili swe poglądy na synodzie w 1999 r. i w 2001 r. Nie były one czymś wyjątkowym, bo za potrzebą reform Kurii opowiedziało się wtedy bardzo wielu uczestników. Mimo że uczestniczyłem w obydwu synodach, nie słyszałem jednak, by ktokolwiek opowiadał się za kadencyjnością posługi papieskiej. Byłbym wdzięczny za informację, kto z ojców synodu sformułował równie radykalny postulat. Jej brak jawi mi się jako zastępowanie realizmu poetycką refleksją, w której dominują rozterki Hamleta sugerujące, żeby jednak raczej nie być.