IV RP: katolicka albo żadna?

Gazeta Wyborcza/Jarosław Makowski/a.

publikacja 03.01.2006 06:55

Jak wobec nieskrywanej miłości ludzi władzy do katolicyzmu zachowają się polscy biskupi? - zastanawia się w Gazecie Wyborczej Jarosław Makowski.

Premier Marcinkiewicz modli się w świetle kamer przed sejmowym exposé. Zachować wiarę katolicką do grobowej deski obiecuje prezydent Lech Kaczyński. Jak wobec tej nieskrywanej miłości ludzi władzy do katolicyzmu zachowają się polscy biskupi? Czy wezmą sobie do serca słowa Benedykta XVI, który przestrzegał ich ostatnio w Rzymie, by Kościół nie angażował się po żadnej ze stron politycznego sporu? Można było przypuszczać, że biskupi na serio wzięli zalecenia Benedykta XVI, jakich im udzielił w czasie wizyty "ad limina Apostolorum". Kard. Józef Glemp, nie bacząc na świąteczny, pojednawczo- -wigilijny nastrój, powiedział, że Radio Maryja selektywnie podchodzi do nauczania Kościoła, uważając "tylko siebie za prawdziwy Kościół, co w konsekwencji prowadzi do podziałów". A przecież, przekonuje dalej prymas, o. Rydzyk "powinien ograniczyć swoje ambicje i poddać się Kościołowi". Reakcja prymasa na rosnącą popularność "moherowego guru", jak zdaje się sam o sobie myśleć szef toruńskiej rozgłośni, przypomina sytuację tonącego, który chwyta się brzytwy. Świadczy o tym choćby to, że niespodziewanie kard. Glemp zapowiedział, iż w tej sprawie Episkopat będzie konsultował się ze środowiskami katolików świeckich. Nerwowa reakcja niektórych hierarchów może mieć też drugie dno. Z lękiem patrzą oni, jak prawicowi politycy zabiegają o względy o. Rydzyka, a z przymrużeniem oka traktują czołowe postacie Episkopatu. Dlaczego? Szef toruńskiej rozgłośni zorganizował dla PiS szeroki front poparcia, przyczyniając się do wyborczego sukcesu. Abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, który dziś gani zakonnika, chcąc ratować koalicję PO z PiS, zorganizował w swej rezydencji spotkanie liderów obu partii. Efekt? Koalicji nie ma. Politycy PiS wiedzą, że skuteczność znajduje się po stronie o. Rydzyka. Jednak kłopot z o. Rydzykiem nie polega na tym, że większość hierarchów hołduje zasadniczo odmiennym przekonaniom niż redemptorysta, ale na tym, że działalność zakonnika wymyka się spod kontroli. Jak poskromić zakonnika, który staje się niekoronowanym przywódcą polskiego Kościoła? Fundamentalizm w wersji soft Do tej pory o. Tadeusz Rydzyk nie był groźny, gdyż jako "polityczny daltonista" swoje ambicje partyjne chciał realizować przy pomocy skrajnych i znajdujących się na obrzeżach polityków: kto dziś pamięta Jana Łopuszańskiego czy Antoniego Macierewicza? Tolerował go także Episkopat, który widział w Radiu Maryja i "Naszym Dzienniku" skuteczny młot na rządzący przez ostatnie lata Polską SLD.

Jednak od kilkunastu tygodni szef Radia Maryja wykazuje się niebywałym wręcz zmysłem politycznym. Wreszcie postawił na polityków, którzy nie tylko - przynajmniej w części - podzielają jego wizję rzeczywistości społeczno-politycznej, ale też zdobyli w Polsce realną władzę. Sen o moralnej rewolucji, która była także snem Kościoła hierarchicznego i prawicowych polityków, jest na wyciągnięcie ręki. Ale jej przeprowadzenie wymaga ludzi o twardych przekonaniach. Zwłaszcza że sceptycznie nastawionemu do wiary światu trzeba przywrócić utraconą świętość. Tak myśli każdy fundamentalista. Dla fundamentalisty, pisze Karen Armstrong w książce "W imię Boga. Fundamentalizm w judaizmie, chrześcijaństwie i islamie", demokracja, pluralizm, wolność słowa czy rozdział Kościoła od państwa nie mają znaczenia. Zarazem fundamentaliści nie są, przekonuje dalej autorka, niepraktycznymi marzycielami. Doskonale potrafią wykorzystywać racjonalizm i pragmatyzm, jaki rządzi we współczesnym świecie. O. Rydzyk jest tego wzorcowym przykładem. Dlatego ściąga na siebie uwagę mediów. Episkopat, który poczuł się słaby i zagrożony, może naprężyć na tyle muskuły, by jakoś próbować poskramiać polityczne i, o czym mówi sam prymas, ekonomiczne ambicje o. Rydzyka. "Od strony ekonomicznej Episkopat jest przy nich biedniutki" - wyznaje z bólem kard. Glemp (KAI, 22.12.05). Mała to jednak pociecha. W cieniu Radia Maryja wyrosły już w Polsce inne wpływowe środowiska katolickie powiązane z obecną partią władzy i silne w mediach: mniej agresywne, bardziej cywilizowane. Można by rzec, reprezentujące fundamentalizm w wersji soft. Katolicka rewolucja marzy się ludziom spod znaku "Christianitas" czy "Frondy". By się o tym przekonać, wystarczy oglądać w TVP "Warto rozmawiać" Jana Pospieszalskiego czy zajrzeć na strony internetowe tych pism, by mieć jasność, że IV RP albo będzie katolicka, albo w ogóle jej nie będzie. Na stronie internetowej "Christianitas" w rubryce "Własnym głosem" możemy przeczytać rozmowę z marszałkiem Sejmu i zarazem publicystą tegoż pisma Markiem Jurkiem. Na pytanie Pawła Milcarka, redaktora naczelnego "Christianitas", czy IV RP ma szansę bycia państwem lepiej przystającym do chrześcijańskiego dziedzictwa i praw Bożych, Jurek odpowiada: "Konstytucja IV Rzeczypospolitej ma mieć wyraźnie chrześcijański charakter podkreślony już we wstępie. W centrum polityki społeczno-ekonomicznej IV RP umieści prawa rodziny. Silne państwo jest zaś koniecznym warunkiem rzeczywistej ochrony ładu moralnego" (www.christianitas.pl).

Jednak Milcarek idzie dalej i ubolewa, że budowa państwa poprawnego światopoglądowo będzie trudna, gdyż "program IV RP będzie bardzo mocno zwalczany przez wielkie media wszelkimi dostępnymi sposobami. Czy da się komunikować z narodem i rządzić państwem bez własnej gazety, radia czy telewizji?". I marszałek Jurek: "Bardzo ważne jest zachowanie (w sensie zarówno prawno-ekonomicznym, jak i zadań kulturowych) mediów publicznych, a także komunikacja poprzez media katolickie. Był to zresztą zasadniczy element sukcesu prezydenta Kaczyńskiego oraz Prawa i Sprawiedliwości". Media i kadry Realizacja projektu IV RP może przypominać drogę krzyżową. Ale tym bardziej należy podjąć trud jej konstruowania. A nie przeprowadzi się "moralnej rewolty", myślą liderzy PiS, i nie zbuduje "nowego państwa" bez kontroli nad mediami. Na razie przywódcy partii władzy najlepiej czują się na łamach prawicowych pism religijnych i w mediach o. Rydzyka, gdzie - jak wyznał minister koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Wassermann - czuje się jak "wolny człowiek". A przecież tak dobrze jak w toruńskiej rozgłośni politycy partii rządzącej powinni się czuć również w mediach publicznych. Dlatego PiS w ekspresowym tempie przeprowadził nowelizację ustawy medialnej. Szło o wysadzenie w powietrze obecnego składu KRRiT i zmniejszenie liczby jej członków: wedle nowego projektu radę tworzyłoby nie dziewięciu członków, ale pięciu, choć pierwotny PiS-owski projekt zakładał trzech. Nowych ludzi powołuje prezydent z PiS, Senat, gdzie więk-szość ma PiS, i Sejm, gdzie karty rozdaje prezes PiS Jarosław Kaczyński. W imię czego te zmiany? Oczywiście w imię programu "oszczędne państwo" i "odnowy moralnej" sztuki dziennikarskiej Kluczowy dla budowy IV RP jest też dobór kadr. Dlatego o wysokich stanowiskach rządowych winni zapomnieć ludzie, którzy nie mają ultrakatolickiego światopoglądu - to dziś, jak się zdaje, jedno z kluczowych kryteriów obsadzania stanowisk. A nawet jak ktoś nie podziela przekonań katolickich, to swój światopogląd - jeśli chce być w rządzie - powinien zawiesić na kołku. Że ta logika obowiązuje, przekonała się na własnej skórze Jolanta Kluzik-Rostkowska - skądinąd zaufana współpracownica Lecha Kaczyńskiego, katoliczka i matka trojga dzieci. Już miała objąć stanowisko pełnomocnika rządu do spraw kobiet i rodziny, ale w rozmowie z tygodnikiem "Ozon" opowiedziała się za refundowaniem przez państwo sztucznego zapłodnienia in vitro, metody stosowanej w przypadku niepłodności, a nieakceptowanej przez Kościół. Rozbieżność jej poglądów z katolickim światopoglądem wyłapał "Nasz Dziennik" i podniósł alarm. Janusz Kawecki, zaufany współpracownik ojca Rydzyka, retorycznie pytał w Radiu Maryja: "Jak można przedstawiać się, że jest się katolikiem, i później prezentować postawę niekatolicką?".

Protest okazał się na tyle skuteczny, że Kluzik-Rostkowska skończyła jako wiceminister w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej. By udobruchać zwolenników Radia Maryja i pokajać się za tak fatalną nominację, jaką okazała się osoba Kluzik- -Rostkowskiej, premier Marcinkiewicz na falach rozgłośni Radia Maryja, co jest już stałym zwyczajem szefa rządu i jego ministrów, zapowiedział, że powoła pełnomocnika ds. ochrony życia. Poglądy na doraźny użytek polityczny chyba zmienił minister zdrowia Zbigniew Religa. "In vitro nie jest doświadczeniem, lecz przeprowadzaną w Polsce od 20 lat skuteczną metodą zapłodnienia, ale o jej refundacji nie ma mowy - mówił. - Stoję przed dylematem, czy reanimować pacjenta, czy przeznaczać pieniądze na in vitro. Dla mnie ważniejsza jest reanimacja". Dodał, że nie będzie także refundacji środków antykoncepcyjnych, bo "seks nie jest chorobą", tylko przyjemnością, a za przyjemności się płaci. Zadziwiające, jak język ministra Religi zbieżny jest z językiem kard. Józefa Glempa, który co prawda dziś łaje o. Rydzyka, ale przed wyborami mówił o konieczności przeprowadzenia "moralnej rewolucji". By tego dokonać, przekonywał prymas, należy likwidować zło, które przejawia się na przykład w "nielogicznym prawie": nie dofinansowuje się leków potrzebnych do zachowania zdrowia, ale dopłaca do środków antykoncepcyjnych. "Prawo faworyzuje osoby, które chcą używać życia bez ograniczeń, na niekorzyść osób chorych i starszych" - przekonywał prymas. Partia i Królestwo Boże Pułapki łatwego duszpasterstwa polegającego na zastępowaniu głoszenia Dobrej Nowiny "dobrym prawem" dostrzega - czuły na przejawy religijnej idolatrii - metropolita lubelski abp Józef Życiński. "Nie wolno sprawiać wrażenia - mówił - że tylko jedna partia może zbudować Królestwo Boże". Ale taki głos rozsądku w polskim Episkopacie wciąż jeszcze należy do zdecydowanej mniejszości.

Z obecnego przebiegu wydarzeń, gdzie prawdy ewangelii chce się wcielać w życie za pomocą oręża państwa, cieszy się chyba większość hierarchów. Poznański biskup Marek Jędraszewski w czasie mszy za ojczyznę z udziałem władz Poznania przestrzegał przed wydaniem zgody na Marsz Równości: "Zgoda na organizowanie imprezy - w swojej istocie naruszającej najbardziej podstawowe prawa boskie w odniesieniu do człowieka - uwłacza pamięci Ojca Świętego Jana Pawła II, jak również podważa wiarygodność zaproszenia wystosowanego do Benedykta XVI przez władze Poznania". Dalej biskup mówił, że nie można zasłaniać się poprawnością polityczną ani prawem, które jest złe, gdy pewne inicjatywy uderzają w to, co o godności człowieka mówi sam Bóg. Nadziei wobec nowego rządu, parlamentu i prezydenta nie skrywa abp Sławoj Leszek Głódź. W liście duszpasterskim na adwent, który został odczytany we wszystkich kościołach diecezji warszawsko-praskiej, hierarcha wskazał rządzącym, czym mają się zająć w pierwszej kolejności. "Szczególnie chodzi nam o konsekwentną politykę prorodzinną, ochronę małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, zagwarantowanie dni świątecznych jako wolnych od pracy również dla pracowników wielkich sieci handlowych, poprawę stanu bezpieczeństwa i ukrócenie korupcji" (KAI, 25.11.05). Abp Głódź w przeciwieństwie do prymasa czy abp. Gocłowskiego przekonuje też, iż nie ma problemu wpływu "partii Radia Maryja" na decyzje rządowe. "Czy się chce, czy też nie, zdobyło sobie ono [Radio Maryja] prawo obywatelskie na rynku mediów" ("Rzeczpospolita", 27.12.05). Z kolei bp Antoni Dydycz, ordynariusz diecezji drohiczyńskiej, powołał się na rozmowę z przyjacielem Jana Pawła II, rzymskim kardynałem Andrzejem Deskurem, który miał mu powiedzieć, że "otrzymał polecenie od zmarłego Papieża, by bronić Radia Maryja". Kto sprzeciwi się woli Sługi Bożego Jana Pawła II, który ponoć miał powiedzieć kard. Deskurowi, który z kolei powiedział bp. Dydyczowi, który z kolei powiedział wszystkim Polakom, że "należy bronić Radia"? LPR bardziej papieska niż abp Michalik Tuż po wyborach Liga Polskich Rodzin, do niedawna zaplecze polityczne o. Rydzyka, zgłosiła chęć zaostrzenia ustawy aborcyjnej, choć obecne prawo jest bardzo rygorystyczne i akceptowane przez Kościół. Dziś ciążę można usunąć w trzech przypadkach: jeżeli zagraża życiu lub zdrowiu kobiety; jeżeli istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu; jeżeli ciąża jest wynikiem przestępstwa, np. gwałtu albo kazirodztwa.

Liga chciałaby skreślić dwa ostatnie punkty. "Usuwanie ciąży przy zagrożeniu życia płodu jest niedopuszczalne, również karanie dziecka śmiercią za krzywdę wyrządzoną jego matce jest niewłaściwe" - powiedział młody działacz Ligi Krzysztof Bosak. Propozycji LPR przestraszył się nie tylko PiS, bo zapewne w najbliższych miesiącach przyjdzie mu licytować się na katolickość z Romanem Giertychem, ale także sami biskupi. Najpierw, w końcu października, do propozycji Ligi negatywnie odniósł się przewodniczący Episkopatu abp Józef Michalik. "Należy bronić życia, ale właściwą metodą, nie zadając ran innym, bez wyzwalania niechęci i ryzyka odrzucenia tego dobra, które już jest" - powiedział. Jednak LPR, dotychczas poklepywana przez hierarchów, przystawiła Episkopatowi pistolet do skroni. Przecież zaostrzenie ustawy dobitniej respektowałoby katolickie przekonania o ochronie życia. Dlaczego więc biskupi studzą zapał polityków Ligi? Jak sami mówią - w imię społecznego spokoju. Czy postawa hierarchów nie zostanie odczytana przez część społeczności katolickiej jako rodzaj zgniłego kompromisu? Ponad miesiąc zajęło abp. Michalikowi, by zrozumieć, że działacze Ligi nie mogą być bardziej papiescy niż przewodniczący Episkopatu. Stąd grudniowy, spóźniony dziękczynny list abp. Michalika do LPR za ich starania o nowelizację ustawy: "Obowiązujące w Polsce ustawodawstwo w tej sprawie jest kompromisem, którego w sumieniu w pełni nie możemy akceptować, jako że nie chroni każdego życia (chorego lub poczętego z przestępstwa)". Rola "uczciwych polityków" musi się wiązać z działaniami, by "uchwalić prawo zgodne z ich sumieniem, to znaczy całkowicie chroniące życie poczęte" ("Gazeta", 28.12.05). "Ten głos uspokoił nas, że nasze działania mają wsparcie Kościoła. Tym bardziej że od kilku tygodni próbowano nam wmówić, że biskupi skrytykowali naszą inicjatywę" - odetchnął z ulgą Piotr Ślusarczyk, rzecznik LPR. Aktywność katolickich fundamentalistów nie sprowadza się tylko do sfery publicznej. W diecezji tarnowskiej, zagłębiu elektoratu PiS, schizmatyckie bractwo Piusa X nieuznające m.in. reform soborowych, zasady rozdziału Kościoła od państwa i wyświęcające biskupów wbrew woli papieża, stara się otwierać swoje kaplice. "Bractwo lefebrystów zapuszcza u nas macki i zdobywa ludzi świeckich" - bije na alarm bp Wiktor Skworc, który o rosnących wpływach lefebrystów w polskim Kościele informował Benedykta XVI. Innymi słowy: w polskim Kościele do głosu dochodzi nurt katolicyzmu politycznego, nieprzyjaznego wobec partnerów społecznego dialogu. Tym bardziej intryguje, jak biskupi w najbliższych tygodniach rozwiążą kwestię rosnącego w siłę o. Rydzyka. Jak poradzą sobie z podziałami w samym Episkopacie? I w końcu, jak odpowiedzą na przejawy miłości ze strony tych sprzymierzeńców, którzy nie kryją, że najlepiej czuliby się w państwie quasi-wyznaniowym? Jarosław Makowski, publicysta, członek zespołu "Krytyki Politycznej"