Prawda o Jezusie

Piotr Chrabąszcz

publikacja 05.04.2008 15:50

Jestem przekonany, że za twierdzeniami profesora T. Węcławskiego, kryje się jego osobiste doświadczenie, historia, jakiś dramat, który doprowadził do radykalnych stwierdzeń dotyczących Osoby Jezusa, a także początków chrześcijaństwa, Kościoła.

Interesuje mnie chrystologia, stąd z żywym zainteresowaniem śledzę polemikę toczącą się wokół wykładów prof. T. Węcławskiego zamieszczonych na stronie Pracowni Pytań Granicznych UAM jak i wygłaszanych na uczeni. Mam na myśli dyskusję toczącą się na łamach „Tygodnika Powszechnego” (por. www.tygodnik.onet.pl). Jest ona tym bardziej interesująca, iż wzięły w niej udział takie osoby jak, np. abp Józef Życiński, ks. prof. H. Seweryniak, czy ks. prof. H. Witczyk. Jestem przekonany, że za twierdzeniami profesora T. Węcławskiego, kryje się jego osobiste doświadczenie, historia, jakiś dramat, który doprowadził do radykalnych stwierdzeń dotyczących Osoby Jezusa, a także początków chrześcijaństwa, Kościoła. Bliskie mi jest pytanie ks. prof. H. Seweryniaka, o to „jakie osobiste racje popchnęły założyciela Pracowni Pytań Granicznych do tak radykalnych działań, jak te, które przedsięwziął w minionym roku” (H. Seweryniak, Zanikająca odpowiedź „TP” 9/08, 29.02.2008). Sadzę, że jeżeli ktoś dojdzie do przekonania, iż Jezus z Nazaretu był jedynie człowiekiem, być może niezwykłym, wręcz wybitnym, niemniej na pewno nie Bogiem, to logiczną konsekwencją tego przekonania może stać się opuszczenie Kościoła. Oczywiście mam na myśli głębokie osobiste, przemyślane przekonanie, ze świadomością jego konsekwencji. Nie chodzi mi o, nazwijmy to, wątpliwości w wierze, o jakieś chwilowe zwątpienie wywołane pewnymi trudnościami, przejściowy kryzys, czy jakąś postawę niezdecydowania. Chodzi mi o świadome, przemyślane określenie swojego stosunku do Osoby Jezusa Chrystusa i zdecydowane odrzucenie prawdy o Nim, jako o wcielonym Synu Bożym, drugiej Osoby Trójcy Przenajświętszej. Jest dla mnie tajemnicą, jak to się stało, że teolog, były członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, specjalista z teologii fundamentalnej, stał się kimś, kto kwestionuje Bóstwo Jezusa. Nie wiem, jak do tego doszło. Uważam, że jest to pewien, najprawdopodobniej bolesny dramat, nie tylko teologa, ale przede wszystkim kapłana i chrześcijanina, człowieka, który odszedł od wyznawanej i głoszonej przez siebie wcześniej wiary. Nie sądzę też, aby T. Wecławski chciał się na łamach tygodnika, czy w jakiś inny sposób, tłumaczyć ze swojej decyzji. Tak wynika z jego deklaracji, zamieszczonej zresztą w Tygodniku Powszechnym. Niemniej odejście ze stanu kapłańskiego oraz z Kościoła, jest moim zdaniem logiczną konsekwencją zanegowania Bóstwa Chrystusa. Z tego powodu trudno mi rozumieć wypowiedź ks. J. Prusaka SJ, który zapytał: „zastanawiam się jedynie, dlaczego granicą naszego doświadczenia Kościoła ma być apostazja. Oto pytanie, które chętnie bym postawił Tomaszowi Węcławskiemu” (J. Prusak, Bóg blisko, „TP” nr 6/08, 19.02.2008). Myślę, że to pytanie znajdujące się na końcu cytowanego artykułu, jest wynikiem wcześniejszych wywodów autora. Dogmat chrystologiczny dzisiaj Ks. Prusak napisał: „Podstawowa wątpliwość jest następująca: najważniejsze dla chrystologii stwierdzenia – że Chrystus jest Bogiem i że jest jedną osobą o dwóch naturach – stanowią odpowiedź na problemy i pytania stawiane w starożytności, w greckim kontekście filozoficzno-kulturowym, za pomocą pojęć i języka tamtego czasu. Ówczesne definicje uznawane są przez Magisterium za wiążące dla każdej nowej interpretacji misji i tożsamości Chrystusa i traktowane jako formuły dogmatyczne. Czy jednak twierdzenia sprzed piętnastu wieków mogą odpowiadać także i dzisiaj na pytania stawiane sobie przez chrześcijan? Czy mają szanse być zrozumiane w kontekście współczesnej kultury? Czy pojęciami metafizycznymi można zasadnie opisywać indywidualne doświadczenie człowieka? I wreszcie: czy uprawnione jest uprzywilejowanie jednej interpretacji obrazu Jezusa na niewątpliwą niekorzyść innych?” (J. Prusak, Bóg blisko, „TP” nr 6/08,19.02.2008).

Myślę, że na te pytania można znaleźć w dużej mierze odpowiedzi m.in. w książce o. R. Cantalamessy: Jezus Chrystus Święty Boga, przeł. W. Polczyk, Wrocław 2000, s. 150-192). R. Cantalamessa zauważa, iż oprócz pozycji chrystologicznych uznających i komentujących orzeczenia soborów w Nicei i Chalcedonie, są takie, które od tych orzeczeń odchodzą. To odejście uzasadnia się właśnie chęcią przełożenia na język współczesny, prawdy wyrażonej kategoriami z IV czy V w. Jak stwierdza R. Cantalamessa, w efekcie zostają wyrażone językiem współczesnym nie prawdy sformułowane na soborach w postaci dogmatów, lecz herezje tam odrzucone (tamże, s. 153). Wydaje się, że w ciągu piętnastu wieków radykalnie zmieniła się mentalność ludzi, kultura, problemy itd. Stąd współczesne rozwiązania muszą być inne. Autor przywołał dwóch teologów: H. Kűnga i E. Schillebeckxa. W wielkim skrócie, teologowie Ci kwestionują Bóstwo Chrystusa, Jego preegzystencję itd. Sugerują, np. że doktryna o preegzystencji Syna Bożego pochodzi w pewnym uproszczeniu z mitycznych koncepcji obecnych w kulturze greckiej (tamże, s. 158). Według R. Cantalamessy, granica nie przebiega między starożytnością, a współczesnością, lecz między wiarą, a niewiarą, ortodoksją i herezją. Sądzę, że trzeba wyjaśniać tajemnicę tożsamości Syna Bożego w sposób zrozumiały dla współczesnych, w sposób bardziej dynamiczny, niż ujmują to kategorie filozofii greckiej; dwie natury: boska i ludzka w jednej, Boskiej Osobie Syna Bożego. Chodzi również o znaczenie tej prawdy dla nas dzisiaj. Sam staję przed tym problemem choćby na katechezie. Nie sądzę jednak, (podobnie jak o. Raniero) by należało z tych formuł dogmatycznych rezygnować. Nie odważyłbym się na to, bo…ufam Kościołowi i Jego mądrości. Natomiast mówienie o Bogu w kategoriach personalizmu wydaje mi się jak najbardziej uzasadnione, potrzebne. Nie jest to może jakiś odkrywczy postulat, ale moim zdaniem jak najbardziej właściwy (językiem personalizmu w teologii posługiwał się np. K. Wojtyła - Jana Paweł II). Właśnie kontaktu z Osobą i to Kimś kochającym potrzebują ludzie młodzi i nie tylko. Myślę tu nie tylko o człowieku kochającym, ale o Kimś kochającym absolutnie. Takim Kimś jest człowiek będący także Bogiem - Jezus Chrystus. To On umożliwia wierzącym wejście we wspólnotę miłujących się Osób Boskich Trójcy Przenajświętszej. Gdyby Bóg był jedną osobą, jak mógłby być Miłością? (1 J 4,8; Benedykt XVI, Orędzie na XXII Światowy Dzień Młodzieży, R. Canatalamessa, Jezus Chrystus, dz. cyt., s. 161-162). Która interpretacja Osoby Chrystusa? Czy można uprzywilejować jedną interpretację na rzecz innej? Uważam, że najważniejsza jeśli chodzi o tożsamość Jezusa jest prawda. Opinii, sądów na Jego temat jest mnóstwo, do wyboru, do koloru (por. np. B. Sesboűé, Jezus Chrystus na obraz ludzi. Krótki przegląd przedstawień Jezusa na przestrzeni historii, przeł. P. Rak, Kraków 2006). Należy dodać, że twierdzenia te niejednokrotnie wzajemnie się wykluczają. Tymczasem najważniejsza jest prawda obiektywna o Jezusie, a nie czyjeś subiektywne przekonania. Ks. J. Prusak stwierdza, że „każdy ochrzczony ma prawo do własnego, prywatnego obrazu Jezusa, dzięki któremu jest On w jego doświadczeniu egzystencjalnym osobą żywą.” (J. Prusak, Bóg blisko, „TP” 6/08 19.02.2008). Oczywiście, że każdy ma prawo, mieć swój prywatny obraz Jezusa. Pozostaje jednak pytanie: na ile ten subiektywny obraz pokrywa się z prawdziwym, rzeczywistym obrazem ukazanym w Piśmie Świętym, dodałbym interpretowanym w Kościele, przez Urząd Nauczycielski Kościoła. Pytanie „kim jest dla Ciebie (dla mnie) Jezus?” jest jak najbardziej zasadne. Mobilizuje ono do refleksji nad osobistym stosunkiem do Osoby Jezusa Chrystusa. Pytaniu temu jednak winno towarzyszyć następne: Kim naprawdę, obiektywnie jest Jezus z Nazaretu? „Kościół nie ukazuje nam jednego obrazu Jezusa”, pisze ks. J. Prusak. Z pewnością. Jednak nie oznacza to zupełnej dowolności w przedstawianiu Jego Osoby. Granicą są jednak orzeczenia dogmatyczne Kościoła.

Ewangelie Synoptyczne i uczniowie o Bóstwie Jezusa Trudno mi się też zgodzić z następnym twierdzeniem ks. Prusaka: „Niemal wszyscy badacze (w tej liczbie większość zwolenników protestanckiej i katolickiej ortodoksji) Nowego Testamentu zgadzają się co do jednego: ani Jezus nie ujmował sam siebie w kategoriach późniejszej nauki Kościoła – a więc jako istoty Boskiej, będącej drugą Osobą Trójcy Świętej, czy jako istoty zapowiadanej przez wielkie wyznania monoteistyczne – ani nie czynili tego Jego najbliżsi wyznawcy, ani nie robiły tego Ewangelie synoptyczne”. (J. Prusak, Bóg blisko, „TP” 6/08 19.02.2008). Nie zgodzę się z tym, że Jezus nie uważał się za istotę boską. Wystarczy prześledzić tylko niektóre fragmenty z Ewangelii synoptycznych, by zobaczyć, że Jezus uważał się za równego Bogu Ojcu. Przemawia za tym choćby perykopa o uzdrowieniu paralityka, któremu wcześniej odpuścił grzechy. Uzdrowienie to było potwierdzeniem władzy odpuszczania grzechów, którą to władzę posiada jedynie Bóg (por. Mk 2,10-12; Mt 9,6-7; Łk 5,24-26 – Pisał o tym ks. prof. H. Witczyk w artykule „Nowa rekonstrukcja starej tezy” „TP” nr 11/08, 16.03.2008 ). W krytycznym momencie przesłuchania przez najwyższego kapłana wobec sanhedrynu, Jezus zapytany, potwierdził swoją tożsamość Syna Bożego w sensie absolutnym (por. Mk 14,61-62; Mt 26,63-64; Łk 22,67-70). Tak też został zrozumiany i skazany za bluźnierstwo, czyli przypisywanie sobie Boskiej godności. Nie zgodzę się także, że najbliżsi wyznawcy nie uważali Jezusa za Boga. Najstarsza ewangelia wg św. Marka rozpoczyna się słowami: „Początek ewangelii Jezusa Chrystusa Syna Bożego” Mk 1,1. Również wyznanie Piotra pod Cezareą Filipową, „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”, (Mt 16,16) potwierdzone przez Jezusa „Nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16,17), wskazują na jakąś świadomość Boskiej tożsamości Jezusa, objawioną przez Boga Piotrowi. (por. NMI 20; T. D. Łukaszuk, Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego. Dogmat chrystologiczny w ujęciu integralnym, Kraków 2000, s. 29-32). Konsekwencje tez T. Węcławskiego I jeszcze kilka myśli. Gdyby tezy prof. T. Węcławskiego były prawdziwe, tzn. Jezus – człowiek zostałby „ureligijniony” i w ten sposób podniesiony do osoby Boskiej, to wtedy: upada nauka o Trójcy Świętej, męka Jezusa staje się tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności i nie miałaby zbawczego wymiaru, sakramenty byłyby pustymi obrzędami bez znaczenia, Kościół tylko instytucją, opierającą się w najlepszym razie, na totalnym błędzie, (jeśli nie na kłamstwie) wynikającym z „frustracji” apostołów i skomplikowanego procesu historycznego. Cały gmach chrześcijaństwa opiera się na prawdzie o Trójcy Świętej i wcieleniu Syna Bożego. Jeśli zakwestionuje się Bóstwo Jezusa, cały gmach rozsypuje się w gruzy (R. Cantalamessa, Jezus Chrystus Święty Boga, dz. cyt., s. 190). Idąc dalej, doświadczenie świętych, doktorów Kościoła, mistyków, takich jak św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Avilla, w. Teresa od Dzieciątka Jezus, czy św. s. Faustyna Kowalska, itd., trzeba by uznać za złudzenie, iluzję, cuda Eucharystyczne, za niewyjaśnione zjawiska, itp. Kontynuując, cześć wobec Syna Bożego w postaci, np. nabożeństwa do serca Jezusowego, czy kult Jezusa Miłosiernego, byłby czymś bezprzedmiotowym, nieuzasadnionym, po prostu bałwochwalstwem. Muzułmanie więc mieliby rację uznając chrześcijan za politeistów i bałwochwalców. Pierwsi chrześcijanie oddawali swoje życie za wiarę w Bóstwo Jezusa, która była dla nich nie do pogodzenia z kultem np. cesarza. Jeśli Jezus nie jest Bogiem, to byli w błędzie, ich ofiara była czymś nie potrzebnym i daremnym….Obecnie w krajach islamskich chrześcijanie są prześladowani. Wystarczyłoby wyrzec się wiary w Syna Bożego i mieliby lżejsze życie. Nawiasem mówiąc, R. Cantalamessa pisze, iż gdyby Jezus nie był Bogiem, to chrześcijaństwo nie wiele różniłoby się od …islamu (nie ma Boga poza Allahem, a Mahomet jest jego prorokiem). Podstawowe wyznanie wiary, brzmiałoby wtedy: nie ma Boga poza Jahwe, a Jezus Chrystus jest Jego prorokiem (R. Cantalamessa, Jezus Chrystus Święty Boga, dz. cyt., s. 162).

Ten artykuł pisałem w wielką środę. Jeśli Jezus nie jest Synem Bożym, to liturgia w ogóle i liturgia Triduum Paschalnego jest czymś pustym i jakimś nieporozumieniem… Trudno się zgodzić z twierdzeniem T. Wecławskiego, iż uznanie Bóstwa Chrystusa, neguje, lekceważy, czy pomniejsza Jego człowieczeństwo (T. Węcławski, Zanikająca opowieść, „TP” nr 9/08). Prawie nikt nie neguje historyczności Jezusa i co za tym idzie, jego człowieczeństwa. Zwłaszcza w teologii „zachodniej” to człowieczeństwo podkreśla się w tzw. "chrystologii oddolnej”, medytuje, kontempluje zwłaszcza w tajemnicach wcielenia i odkupienia, ale też czasu dzieciństwa, czy publicznej działalności, np. w modlitwie różańcowej, w nabożeństwach drogi krzyżowej czy gorzkich żali. Człowieczeństwo nie jest zamaskowane Bóstwem. Jest jednak zrozumiałe, że inny wymiar ma odkupieńcza śmierć Syna Bożego za całą ludzkość, a inny męczeńska śmierć niewinnego człowieka, jednego spośród wielu. I jedno i drugie jest tragiczne, ale znaczenie jest z pewnością różne. Trudno przyjąć, aby Kościół przez ok. dwa tysiące lat żył w błędzie, a T. Węcławski odkrył prawdę…raczej jest na odwrót, choć profesor jest prawdopodobnie mocno przekonany o słuszności swoich tez. Tendencje neoariańskie T. Węcławski nie jest ani pierwszym, ani prawdopodobnie niestety nie ostatnim teologiem, który neguje Bóstwo Chrystusa. W ewangelii wg św. Jana znajdują się słowa: „On (Duch Święty) zaś gdy przyjdzie przekona świat o grzechu… bo nie wierzą we Mnie” (J 16, 8-9). O tych negacjach w ramach tzw. nurtów powrotu do Jezusa historycznego w formie pierwszego, drugiego i trzeciego poszukiwania pisał już m.in. H. Seweryniak, (Zanikająca odpowiedź „TP” 9/08); H. Witczyk („Nowa rekonstrukcja starej tezy” „TP” nr 11/08), a szerzej na ten temat można przeczytać np. w: H. Seweryniak, Tajemnica Jezusa, Warszawa 2001. Tendencje neoariańskie pojawiają się najprawdopodobniej jako jakiś skutek pewnej atmosfery niewiary i kultury nacechowanej ateizmem, agnostycyzmem, relatywizmem, subiektywizmem, indywidualizmem itp. (diagnozę sytuacji w Europie przedstawił np. Jan Paweł II w adhortacji Ecclesia in Europa, nr 7-10). Trzeba mieć świadomość, że wszyscy, w tym kapłani, teologowie także, żyjemy w pewnej kulturze cechującej się w dużej mierze zeświecczeniem, laicyzacją, nihilizmem, hedonizmem itd. O wspomnianych tendencjach neoariańskich i pomniejszaniu Osoby Syna Bożego, pisał, J. Ratzinger, (Raport o stanie wiary. Rozmowa Vittorio Messori’ego przeprowadzona w 1984 r. z ks. kardynalem Josephem Ratzingerem – prefektem Kongregacji Nauki Wiary – obecnym papieżem Benedyktem XVI, przeł. Z. Oryszyn, J. Chrapek, Marki 2005; Jezus z Nazaretu. Część 1. Od chrztu w Jordanie do przemienienia, przeł. W. Szymona, Kraków 2007), R. Cantalamessa,(„Jezus Chrystus Święty Boga”). Zastanawiałem się czy jakimś remedium na ten stan rzeczy nie jest oparcie się na duchowości i chrystologii np. Jana Pawła II, czy J. Ratzingera - Benedykta XVI. Sadzę, że jest to właściwa droga. R. Canatalamessa pisał, że wiara rodzi się z modlitwy, a nie z wiedzy. Z drugiej strony, jak pisał Jan Paweł II, teologia (w tym chrystologia z pewnością również) winny służyć wierze (CT 61). mgr lic. Piotr Chrabąszcz (doktorant na Wydziale Teologicznym PAT w Krakowie. Napisał rozprawę doktorską z katechetyki na temat: „Młodzież w poszukiwaniu nauczyciela na podstawie nauczania Jana Pawła II”. Praca dotyczy chrystocentryzmu trynitarnego w katechezie. Została złożona na uczelni i jest dostępna w bibliotece seminaryjnej WSD w Krakowie na ul. Podzamcze. Autor jest katechetą w Zespole Szkół Techniczno-Usługowych w Trzebini. Więcej informacji na temat autora: www.piotrchrabaszcz.pl )