Bądźmy świadkami Chrystusa w rodzinie

George Weigel

publikacja 10.06.2008 16:12

Nawet Jan Paweł II, z całym swym wglądem w przyszłość, nie przewidział, że Europa, Ameryka oraz inne części świata w pierwszej dekadzie 21-go wieku uwikłają się w chwilami gorzką debatę nad samymi definicjami „małżeństwa" i „rodziny".

Prawie 27 lat temu, Sługa Boży Jan Paweł II podpisał dokument, który podczas pontyfikatu tak obfitującego w nauczycielskie dokumenty miał się stać jednym z jego ulubionych. Mam tu na myśli Familairis Consortio, adhortację apostolską podsumowującą pracę Synodu o Rodzinie z 1980 roku. Jak wiele innych dokumentów nauczycielskich Jana Pawła II Familairis Consortio charakteryzowało się zdumiewającym spojrzeniem w przyszłość. To, co zdecydowana większość świata widziała w sposób mglisty i zaburzony, Jan Paweł Wielki widział wyraźnie. W tym zaś przypadku jasno widział, że zarówno obietnica rodzinnego życia w dzisiejszych czasach oraz problemy z jakimi borykają się rodziny mają wiele wspólnego z podstawowym zestawem pytań: czy nasze rozumienie tego czym jest rodzina oraz czy nasza refleksja nad rolą rodziny oddaje prawidłowe rozumienie ludzkiej wolności? W Familairis Consortio Jan Paweł zidentyfikował pewne pozytywne „znaki czasu”, które wpływały na życie współczesnej rodziny: większa wrażliwość w kulturze, społeczeństwie oraz prawie na osobistą wolność przy zawieraniu małżeństwa, duża wartość, jaką współczesne społeczeństwo przywiązuje do stosunków międzyludzkich oraz przyjaźni, co miało pozytywny wpływ na szczególna formę przyjaźni, jaką jest małżeństwo, uznanie godności kobiet, współczesny nacisk na powszechną edukację. Wszystkie te pozytywne znaki, pisał Jan Paweł II, odzwierciedlały poszukiwanie prawdziwej wolności, wolności wartej człowieka – wszystkie z tych znaków zawierały w sobie obietnicę korzyści dla rodziny. Jednocześnie Jan Paweł II jasno dostrzegał niebezpieczeństwa zagrażające rodzinie i jej przyszłości. Niektóre ruchy i ideologie podważały naturalną władzę rodzicielską w imię innych, rzekomo ważniejszych autorytetów. Niektóre rządy ingerowały w prawa rodziców jako pierwszych wychowawców własnych dzieci. W niektórych zamożnych częściach świata dzieci uznawano za brzemię, nie zaś błogosławieństwo. Z kolei w innych częściach globu fałszywe pojmowanie męskości przyczyniało się do uciskania kobiet. Owe „cienie” wytworzyły sytuację, w której już sama idea „rodziny” była opatrznie rozumiana: „rodzina”, dla niektórych, była zasadniczo pragmatycznym zbiorowiskiem jednostek żyjących ze sobą, gdyż taki stan rzeczy służył ich własnym korzyściom. Nowe Wyzwania Jednak nawet Jan Paweł II, z całym swym wglądem w przyszłość, nie przewidział, że Europa, Ameryka oraz inne części świata w pierwszej dekadzie 21-go wieku uwikłają się w chwilami gorzką debatę nad samymi definicjami „małżeństwa” i „rodziny”. Może się to wydać dziwne – bo istotnie to jest dziwne – że przy takiej ilości poważnych problemów do rozwiązania, rządy państw europejskich i amerykańskich debatują nad znaczeniem słowa „małżeństwo” oraz charakterem rodziny. Jednak dokładnie taka jest sytuacja, w jakiej się znajdujemy.

Jeśli nie znajdziemy sposobu na rozwiązaniem owej debaty nad znaczeniem „małżeństwa” oraz „rodziny” w sposób, który afirmowałby moralne prawdy, na których oparta jest nasza cywilizacja – moralne prawdy, które jak uczyli nas zarówno Jan Paweł II i Benedykt XVI, wpisane są w ludzkie serce i mogą być poznane przez rozum – prawie na pewno nie sprostamy wielu innym wyzwaniom, które stają przed cywilizacją Zachodu. Owszem, jeśli nie potwierdzimy prawd o małżeństwie oraz rodzinie będącymi fundamentami zachodniej cywilizacji, staniemy się jeszcze bardziej bezbronni: narażeni na niebezpieczeństwo rozkładu od wewnątrz oraz bezbronni wobec zewnętrznej agresji ze strony tych, którzy mają bardzo odmienne wizje przyszłości. Bezpośrednie wyzwanie wobec idei i ideałów małżeństwa oraz rodziny promowanych przez Jana Pawła II pochodzi, oczywiście, od tych, którzy domagają się, by państwo uznało prawo par homoseksualnych – zarówno męskich jak i żeńskich – do zawierania „małżeństw”. Zadanie to samo w sobie jest jedynie klinem do hurtowego przedefiniowania „małżeństwa” oraz „rodziny”, które, jeśli doszłoby do skutku, uczyni w przyszłości te starożytne instytucje nierozpoznawalnymi. Jeśli państwo zadecyduje, że w obliczu prawa Adam i Stefan (nie tylko Adam i Ewa) mogą się „żenić”, to dlaczego nie miałoby także uznać, że „małżeństwo” może obejmować Adama, Stefana oraz Ewę? Lub też Adama, Stefana, Wojciecha i Franciszka? Albo też Ewę, Marię i Paulinę? Czy też jakąkolwiek inną konfigurację, która komuś przyjdzie do głowy… Tak zwane „małżeństwo gejowskie” jest obecnie uznawane za prawo konstytucyjne w stanie Massachusetts oraz w kilku państwach europejskich. Na jakiej podstawie Massachusetts, Hiszpania czy Holandia sprzeciwiałyby się poligamii praktykowanej przez Mormonów w zachodnich Stanach Zjednoczonych w 19 wieku (a także niektórych prymitywnych współczesnych Mormonów)? Istotnie, posuwając owo pytanie do granic dziwaczności i absurdu, oraz mając na względzie uznanie tak zwanych „praw” wyższych naczelnych przez rząd hiszpański, na jakiej podstawie lub przy pomocy jakiej filozoficznej bądź prawnej zasady rząd Hiszpanii określi granicę dla mężczyzny lub kobiety „żeniącej się” z orangutanem albo szympansem? To nie fantazja ani wyolbrzymienie, to współczesna polityczna rzeczywistość w której, w myśl słynnego powiedzenia angielskiego pisarza Orwella, „powtarzanie rzeczy oczywistych jest pierwszym obowiązkiem inteligentnych ludzi”. Sytuacja taka nie pojawiła się w intelektualnej próżni. W istocie jej pochodzenie i charakter są dość jasne: żyjemy w takim momencie historii, w którym większość starożytnych herezji wraz z gnostycyzmem powróciło, by kontestować ludzką przyszłość. „Gnostycyzm” ma wiele cech a jedną z nich jest przekonanie, że ludzkie istoty są nieskończenie plastyczne i podatne na wpływy. Stąd dla współczesnych gnostyków, zwanych także „postmodernistami”, pojęcie biologicznie zakorzenionej ludzkiej płci (a tym samym „tożsamości”) nie jest „nadane” ludzkiej kondycji: jest to „kulturowy konstrukt”, coś, co można dekonstruować i zmieniać. A jeśli tak, to gdy ktoś zapragnie zmienić swa płeć w celu podkreślenia swoich „praw”, to państwo powinno uznać taką zmianę. Dlatego w dzisiejszej Hiszpanii mężczyzna lub kobieta może wejść do budynku sądu i „zmienić” sobie płeć po prostu deklarując, że on jest już teraz nią, lub że ona to już teraz on – a dowód osobisty takiej osoby jest odpowiednio zmieniany bez konieczności interwencji chirurgicznej, która w przeszłości towarzyszyła tak zwanej „zmianie płci”[1]

Kryzys Rodziny i Przyszłość Demokracji Kryzys prawdy o małżeństwie i rodzinie jest blisko związany z tym, co Jan Paweł II nazwał w Evangelium Vitae „kulturą śmierci”. Prawne jurysdykcje popierające redefinicję małżeństwa są zawsze otwarte na prawo do aborcji, a wiele z nich jest równie przychylnych eutanazji. Państwa, które uzurpują sobie prawo do prawnego redefiniowania „małżeństwa” są w większości przypadków państwami, w których przeprowadza się wyjątkowo niebezpieczne eksperymenty genetyczne oraz próby z zakresu biotechnologii. Nic nie jest tutaj przypadkowe, gdyż jeśli nic na tym świecie i w nas nie jest „nadane” – jeśli wszystko jest plastyczne i podatne na wpływy – to wszystko można redefiniować, łącznie z samą naturą ludzkiej osoby. Jest to niebezpieczne samo w sobie, ale jest to także niebezpieczne politycznie. Państwa, które wierzą, że potrafią redefiniować podstawowe ludzkie realia a potem narzucać swoje nowe definicje poprzez przymusową władzę państwową są niedaleko od tego, co Jan Paweł II określił w Centesimus Annus jako „totalitaryzm w skąpym przebraniu”. Lub, jak kto woli, państwa, które wierzą, iż mogą redefiniować „małżeństwo” i „rodzinę” a następnie narzucać te definicje całym społeczeństwom angażują się w coś, co kardynał Joseph Ratzinger nazwał w przeddzień swego wyboru na papieża „dyktaturą relatywizmu”. Jakiż smutny byłby to finał, gdyby wielka przygoda zachodniej cywilizacji miałaby się zakończyć zabawianiem się formami politycznego lub prawnego przymusu opartego nie na pewności (jak to miało miejsce w XX-wiecznych totalitaryzmach) ale na przekonaniu, że pewniki nie istnieją. Walcząc o przyszłość małżeństwa i rodziny walczymy zatem o przyszłość cywilizacji. Jest to przywilej i za takowy powinniśmy go uważać. Broniąc prawdy o małżeństwie i rodzinie bronimy samej istoty „praw człowieka” jako odzwierciedlenia w życiu publicznym i prawnym prawd moralnych wpisanych w ludzkie serce, praw moralnych, które możemy poznać rozumowo. Przypominając państwu, że istnieją pewne prawdy, według których może być osądzane przypominamy mu, że nie jest ono wszechpotężne. Broniąc małżeństwa i rodziny, bronimy pierwszych szkół wolności, owych starożytnych instytucji, w których mężczyźni i kobiety po raz pierwszy dowiadywali się, że prawdziwą godność odnajduje się w czynieniu naszego życia darem dla innych, gdyż każde życie jest darem dla każdego z nas.

Broniąc małżeństwa i rodziny bronimy zdolności demokracji do trwania w czasie. Każda bowiem demokracja napotyka na podstawowe, nieuniknione i niekończące się wyzwanie: jak przekształcić tyranów, jakimi wszyscy jesteśmy w wieku, powiedzmy, 2 lat – w demokratów? Jak uparte dzieci zmieniają się w odpowiedzialnych dorosłych? Gdzie uczymy się, że życie przeżywane tylko dla samego siebie, lub zdobycia władzy czy przyjemności nie jest życiem ani szlachetnym ani szczęśliwym, ani też sprzyjającym demokratycznemu obywatelstwu? Uczymy się tego w rodzinie i uczymy się tego w małżeństwie. Rodzina jest miejscem, w którym ci wszyscy piękni i krnąbrni dwuletni tyrani są przekształcani w przyszłych demokratycznych obywateli. Później w życiu małżeństwo, z jego rytmami dawania i otrzymywania, poświęcania się i przyjmowania poświęcenia drugiej osoby, pomaga nam w odwrocie ze skupienia się na samych sobie, co jest historią ludzkiego dojrzewania. Prawo Daru i Pierwsza Szkoła Wolności Chyba najtrwalszym fałszem, jaki przeniknął do 21 wieku z wieku 20-go jest herezja asertywności: psychologiczne twierdzenie, że ludzkie szczęście odnajduje się w podkreślaniu własnego „ja” oraz związane z tym polityczne twierdzenie, iż celem demokracji jest spełnianie pragnień imperialnie niezależnego Ja. Małżeństwo, z drugiej strony, jest szkołą, w której zdobywamy wyższy stopień naukowy z dyscypliny, którą rozpoczęliśmy studiować jako dzieci, żyjąc w naszych rodzinach: dyscypliny daru z samych siebie, która uczy nas, że to ofiarowanie, nie asertywność, jest królewską drogą ludzkiego rozwoju, ludzkiego szczęścia oraz prawdziwej dojrzałości. Jan Paweł II nazwał to „Prawem Daru”, często cytował dyskusję nad tym zagadnieniem podczas soboru Watykańskiego II w swym nauczaniu oraz umieścił prawo daru z samego siebie w centrum swego filozoficznego personalizmu oraz swej etyki.[2] Pierwsza szkoła, w której uczymy się prawdy zawartej w Prawie Daru, rodzina – ojciec, matka i dzieci – jest także pierwszą szkołą wolności. To w rodzinie uczymy się, że wolność nie jest samowolą: jest ona wolnym wyborem dobra ze względu na prawy powód oraz czynieniem owego dobra jako moralnego przyzwyczajenia lub cnoty. W taki to sposób zdrowie rodzinnego życia jest istotną miara zdrowia demokratycznego życia w społeczeństwie: nie dlatego, jakoby rodziny były mini-demokracjami, bo takowymi nie są, ale ponieważ w rodzinie uczymy się przyzwyczajeń serca i umysłu, które pozwalają nam być obywatelami demokracji. Demokracja bowiem nie jest jedynie zestawem procedur – jeśli demokracja jest stylem życia charakteryzującym się uprzejmością, tolerancją, szacunkiem dla innych, różniących się od nas oraz rozumną i ożywioną debatą – to rodzina jest pierwsza szkołą, w której uczymy się podstawowych umiejętności lub cnót demokratycznego sposobu życia. Nie bez powodu komunistyczne rządy robiły wszystko co w ich mocy, by złamać klasyczne struktury życia rodzinnego. Człowiek bezpieczny w miłości swej rodziny jest człowiekiem zdolnym do oporu wobec tyranii. Dzieci wychowywane do prawego życia przez swych kochających rodziców nie mogły być zamieniony w małe roboty przez komunistyczne organizacje młodzieżowe. Rodziny żyjące w szczerości wobec siebie były mniej podatne na komunistyczną kulturę kłamstwa oraz lepiej przygotowane na podejmowanie ryzyka mówienia prawdy, co jest częścią tego, co Jan Paweł II nazwał „ryzykiem wolności” przemawiając do Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1995. Gdyby polskiemu komunizmowi udało się zniszczyć tkankę polskiego życia rodzinnego w dziesięcioleciach następujących po II Wojnie Światowej, nie byłoby rewolucji 1989 roku.

Dlatego też demokratyczne państwo ma prawdziwy interes w zdrowiu rodziny. Rodziny, prawidłowo rozumiane, są pierwszymi szkołami wolności. Jednak jeśli Zachód nie odkryje ponownie pewnych starożytnych prawd, jest wysoce prawdopodobne, że przyszłe generacje będą starały się uczyć prawdy o wolności w „rodzinach” tworzonych na mocy prawa jako samo-określające się wspólnoty wygody. To zaś stanowi poważne wyzwanie dla rodziny jako pierwszej szkoły wolności. Stąd rola państwa w tym zakresie nie jest jedynie negatywna, tzn. nie polega jedynie na odmawianiu redefiniowania „małżeństwa” poprzez przymusowe użycie państwowej władzy. Rola państwa polega na prawnym uznaniu przymierza miłości i odpowiedzialności, jakim jest prawidłowo pojęte małżeństwo. Małżeństwo, innymi słowy, jest społeczną rzeczywistością oceniającą państwo, gdyż małżeństwo i rodzina są podstawowymi jednostkami obywatelskiego społeczeństwa, państwo zaś istnieje po to, by takiemu społeczeństwu służyć. Warto się nad tym punktem nieco dłużej zastanowić. Pojęcie nietykalności rodziny – wyrażone na przykład w starożytnej zasadzie, że rodzice są pierwszymi wychowawcami dzieci i jako tacy zachowują podstawową odpowiedzialność za edukację swych dzieci – jest istotnym elementem budującym społeczeństwo obywatelskie oraz istotną zaporą przeciwko niszczącej mocy współczesnego państwa. Wszystkie nowoczesne biurokratyczne państwa posiadają wbudowana tendencje powiększania zakresu swoich wpływów; w swej najbardziej radykalnej formie tendencja ta doprowadził do słynnego żądania Mussoliniego „Nic poza państwem, wszystko w ramach państwa, wszystko dla państwa”. Rodzina jest rodzajem naturalnej zapory dla takich pretensji. Dlatego ważnym jest, dokładnie dla dobra demokracji, by bronić klasycznego rozumienia natury przywilejów rodziny, łącznie z twierdzeniem, że wybór edukacji dzieci spoczywa, w pierwszym rzędzie, na rodzicach, nie zaś na władzach państwowych. Dyskusja Społeczna na Forum Publicznym Biorąc udział w dyskusji nad prawidłowo rozumianym małżeństwem i rodziną katolicy w europie i Ameryce powinni mówić prawdziwie publicznym językiem, odnosząc się do prawd moralnych poznawalnych rozumowo. Jak zasugerował to w zeszłym miesiącu w ONZ papież Benedykt XVI a Jan Paweł II w 1955 naturalne prawo moralne – prawdy moralne poznawalne rozumowo w każdych warunkach kulturowych – może być rodzajem uniwersalnej ‘gramatyki” zamieniającą jazgot (czym zazwyczaj jest polityczna debata) w prawdziwą rozmowę, prawdziwy dialog. Co więcej, dostarczając argumentów za prawidłowo rozumianym małżeństwem i rodziną mamy po naszej stronie poważną cześć ostatnich badań z zakresu nauk społecznych.

Nie ulega wątpliwości, co potwierdzają empiryczne dowody, że dzieci rozwijają się lepiej, gdy są wychowywane przez rodziców pozostających w stabilnym małżeństwie. Nie ma tez wątpliwości co do tego, co znów potwierdza empiria, ze stabilne małżeństwa i stabilne rodziny mają większe szanse na powodzenie ekonomiczne. Różnorakie eksperymenty społeczne ostatnich dekad – „otwarte” małżeństwa, rodziny pozbawione ojca, częste narodziny nieślubnych dzieci przyczyniły się do wielu ludzkich cierpień oraz wielu społecznych upadków. Nie jest to sprawą katolickiego dogmatu czy też czyjejś osobistej opinii: to sprawa empirycznego faktu. Stoi za nami także siła logiki. Jak zauważyłem przed chwilą, jeśli państwo uzurpuje sobie prawo do definiowania małżeństwa jako kontraktu pomiędzy Adamem i Stefanem, nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego nie mogłoby ono zdefiniować małżeństwa jako wszelką konfigurację dorosłych pragnących dzielić ze sobą części swych ciał (i być może także rachunki bankowe). Większość ludzi wzdryga się na myśl o poligamii lub poliandrii; jednak jeśli „małżeństwo” jest tym, za co uznało je państwo, nie ma logicznego powodu, dla którego państwo nie mogłoby znaleźć miejsca w swej definicji małżeństwa dla poligamii i poliandrii. Nie ma też logicznego powodu, dla którego „rodzina” nie mogłaby być oparta na poligamicznych lub poliandrycznych relacjach między dorosłymi. (Czasami tego typu argument spotyka się z krytyką i jest określany jako argument „śliskiej ścieżki”. Bywam pytany, czy wierzę w „śliskie ścieżki”. Odpowiadam, że owszem, wierzę w nie w takim samym sensie, w jakim „wierzę” w Tatry. One po prostu są i zsuwamy się po nich wyjątkowo szybko. Jedyne pytanie brzmi, czy potrafimy użyć hamulców). Oblubienica Kościoła Tak więc wysuwanie prawdziwie społecznych argumentów zakorzenionych w społecznie dostępnym rozsądku jest ważne w formowaniu polityki społecznej. Jednak katolicy wprowadzają większy arsenał argumentów w formację kultury - powinni oni mieć głębsze i bardziej szlachetne rozumienie małżeństwa i rodziny niż rozumienie dostępne dla każdego poprzez naturalne prawo moralne. Bowiem w katolickim rozumieniu małżeństwa i rodziny, tak mocno wyrażanym przez 26 i pół lat przez Jana Pawła Wielkiego, małżeństwo i rodzina są ludzkimi oknami na świat nadprzyrodzony: ludzkimi doświadczeniami pozwalającymi nam zajrzeć w wewnętrzne życie samego Boga. „Rodzina – uczył Jan Paweł w 1994 w Liście do Rodzin - bierze początek w miłości, jaką Stwórca ogarnia stworzony świat, co wyraziło się już „na początku”, w Księdze Rodzaju (1.1),[3] Rodzina, innymi słowy, jest ucieleśnieniem dynamiki bożej miłości która stworzyła i nadal podtrzymuje w istnieniu cały świat. Dlatego św. Paweł mógł powiedzieć Efezjanom, że zgina kolana „przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki rod na niebie i na ziemi” (Ef. 3.14-15). Dlatego też Jan Paweł II mógł napisać, że „wielki i zróżnicowany kosmos — świat istot żyjących — wpisany jest w ojcostwo samego Boga jako w swój odwieczny pierwowzór (por. Ef 3,14-16)”[4]

Na tym świecie rodzina jest być może najczystszym lustrem czy też odbiciem wspólnoty ofiarującej się i przyjmującej miłości, jaką jest Święta Trójca. Gdy doświadczamy miłości, ofiarowania siebie oraz przyjęcia daru z samego siebie w rodzinie jest nam dane wejrzeć w życie samego Boga. Chrześcijańska doktryna Trójcy – wspólnota boskich Osób żyjących odwiecznie w więzi wzajemnego obdarowywania i przyjmowania – sugeruje, że rodzina powinna być komunią osób, nie tylko zbiorowiskiem osób lub zgromadzeniem interesów. Życie Trójcy przypomina nam, że podczas gdy małżeństwo ma swoje kontraktowe i prawne wymiary, jest ono przede wszystkim przymierzem – przymierzem miłości, szacunku i odpowiedzialności ucieleśnionym we wzajemnej zgodzie pary małżeńskiej na życie w owocnej wspólnocie. Węzeł małżeński jest także, według św. Pawła, ludzką rzeczywistością dzięki której zyskujemy wgląd w głębokości związku Chrystusa z Kościołem. Mamy tu do czynienia, jak uczy św. Paweł, z „wielką tajemnicą” i głęboką prawdą: miłość Chrystusa do swego Kościoła jest miłością oblubieńczą, zjednoczeniem dwojga w jednym ciele, zjednoczeniem radykalnego daru spotykającego całkowita otwartość i zdolność przyjmowania, zjednoczeniem wyrażającym się w owocności nowego życia. Wejście w małżeństwo i utworzenie rodziny jest zatem materią przymierza, nie jedynie kontraktu: związki, jakie wchodzą tutaj w grę są intymnie osobiste i duchowe, nie jedynie prawne. Wszystko to zaś ma związek z faktem, ze prawidłowo pojęte małżeństwo jest sprawą mężczyzny, kobiety i dzieci: wzajemnego daru z siebie, przyjmowania daru oraz owocności. Wszystko to pozwala nam zrozumieć, dlaczego ojcowie Kościoła nazywali rodzinę ecclesiola, („mały Kościół” lub „domowy Kościół”). Jak w swym Liście do Rodzin napisał Jan Paweł II: Rodzina sama jest wielką Bożą tajemnicą. Rodzina sama jest jako „Kościół domowy” oblubienicą Chrystusa. Cały Kościół powszechny, a w nim każdy Kościół partykularny staje się oblubienicą Chrystusa poprzez „Kościół domowy”, poprzez tę miłość, którą w nim się przeżywa: miłość małżeńską, rodzicielską, siostrzaną i braterską, miłość, która jest wspólnotą osób i pokoleń, miłość ludzką, która jest nie do pomyślenia bez Oblubieńca, bez tamtej miłości, którą On pierwszy umiłował do końca”.[5] Ta głęboka tajemnica oblubieńczej miłości Chrystusa do Kościoła rzuca także światło na racjonalistyczny gnostycyzm leżący u podstaw tak wielu dzisiejszych nieporozumień wokół małżeństwa i rodziny. Nasz wiek nie przepada za tajemnicami, za rzeczywistościami, które nie dają się zredukować do formalnych twierdzeń lub sylogizmów a mogą być jedynie poznane w miłości. Stąd tajemnica naszego stworzenia jako mężczyzn i kobiety umyka tym, którzy wyobrażają sobie, że fakt ten jest przypadkiem biologicznej ewolucji bez ludzkiego lub moralnego znaczenia. Jednak przeoczenie tajemnicy „stworzenia mężczyzną i kobieta” (por. Rdz. 1.27) jest przeoczeniem pierwszego znaku Stworzyciela w swym stworzeniu ukazującego Jego wewnętrzną naturę jako communio personarum, komunię osób. To zaś prowadzi do głębszej ślepoty, tak opisanej przez Jana Pawła II w jego Liście do Rodzin: [Nowoczesność wraz ze swym racjonalizmem i gnostycyzmem] „jeśli nawet uznaje możliwość, a nawet potrzebę deizmu, to zdecydowanie nie do przyjęcia jest dla niego Bóg, który staje się człowiekiem, aby człowieka odkupić. Dla racjonalizmu nie do pomyślenia jest Bóg, który jest Odkupicielem, ani tym bardziej Bóg, który jest „Oblubieńcem”, źródłem absolutnym wszelkiej miłości oblubieńczej między ludźmi”.[6]

Jeśli zatem Kościół naucza i przepowiada „wielką tajemnicę, sakrament miłości i życia ,który ma swój początek w stworzeniu i w Odkupieniu, którego gwarantem jest Chrystus-Oblubieniec”[7] , to pomaga on uzdrowić jedną z wielkich ran nowoczesności i ponowoczesności: niezdolność świata do przyjęcia tajemnicy, czyli innymi słowy, zamknięcie się na miłość. To przepowiadanie i nauczanie prawdy o małżeństwie i rodzinie jest wykonywaniem wielkiej posługi wobec ludzkości poprzez pomaganie w odbudowywaniu ludzkiej umiejętności zdumienia, które jest początkiem naszego postrzegania prawdy i miłości. Małżeństwo i przyszłość Europy Niech mi będzie wolno zakończyć te rozważania odniesieniem ich do współczesnych warunków panujących w Europie. Europa umiera. Umiera z braku dzieci. Nie jest to tylko kwiecista przenośnia; to demograficzna rzeczywistość. Ani jedno z państw członkowskich Unii Europejskiej nie osiąga dodatniego przyrostu naturalnego. Istnieje wiele powodów takich wzorów niepłodności: powody socjologiczne, powody psychologiczne, powody ekonomiczne, powody farmaceutyczne, polityczne i ideologiczne. Jednak niech mi będzie wolno zasugerować, że gdy cały kontynent – bogatszy, zdrowszy i bezpieczniejszy niż kiedykolwiek – przestaje tworzyć ludzką przeszłość w najbardziej elementarnym sensie poprzez tworzenie generacji następców, coś jest głęboko nie w porządku w sferze ludzkiego ducha. U źródła obecnego kryzysu demograficznego Europy leży kryzys duchowy, w którym żelazne prawo asertywności zatriumfowało, przynajmniej na jakiś czas, nad łagodnym Prawem Daru. W swym tryumfie żelazne prawo asertywności wyprodukowało duchowo znudzony kontynent, znudzony do tego stopnia, że zanudza się na śmierć. Dlatego tez promowanie i obrona właściwie rozumianego małżeństwa i rodziny musi stać się częścią Nowej Ewangelizacji do której Jan Paweł II wzywał Kościół. Sukces Nowej Ewangelizacji w Europie jest decydujący dla sukcesu demokracji w Europie. Demokracja nie jest maszyną, która może działać sama z siebie, nie może też przetrwać, jeśli demokratyczne państwo przyjmie, że ma prawo do stwarzania od nowa ludzkiej natury poprzez prawo i państwowy przymus. Potrzeba pewnej krytycznej ilości ludzi posiadających cnoty wypływające z Prawa Daru aby demokratyczna samorządność zaczęła działać tak, by wynikiem netto jej działalności był ludzki rozwój. Europa w której małżeństwo i rodzina może znaczyć wszystko, co tylko podyktuje Bruksela nie jest Europą, która długo pozostanie demokratyczną w prawidłowym znaczeniu tego słowa. Europa, w której Bruksela może redefiniować małżeństwo i rodzinę tak, by odpowiadała konwencji post-modernistycznej poprawności jest Europa, która wcześniej czy później stanie się dyktaturą relatywizmu, skąpo przebranego totalitaryzmu. Polska ma ważną a być może nawet decydującą rolę w Nowej Ewangelizacji Europy oraz umacnianiu prawdziwej demokracji w Europie. Zaś w Janie Pawle II posiada zarówno potężnego orędownika oraz przykład na to, w jaki sposób prowadzić dyskusję, aby osoby, którym nie został dany dar wiary oraz osoby, który ten dar odrzuciły usłyszały, a być może nawet przyjęły, prawdę o małżeństwie i rodzinie. Czy Polska odegra tę rolę pomyślnie będzie jednym z ważniejszych testów dojrzałości polskiego Kościoła, polskiego społeczeństwa oraz polskiej demokracji. Stawka jest wysoka. I tak, jak Polska była niegdyś antemurale Christianitatis, wierzę, że istnieją podstawy, by ufać , iż Polska 21 wieku może być defensor veritatis – może zrodzić dla Europy prawdziwą wolność. Wykład wygłoszony w Piekarach Śląskich 24 maja 2008 r.

PRZYPISY 1 Co ciekawe, ten sam rząd hiszpański próbujący zredefiniować ludzka naturę poprzez przymusową państwową władzę próbuje także od nowa pisać historię, zwłaszcza historię lat 30-tych zeszłego wieku, za pomocą tej samej metody prawnego przymusu. XX wiek miał słowo na takich kłamców próbujących od nowa tworzyć ludzką naturę i przepisywać historię za pomocą państwowej władzy: zwano ich „stalinowcami”. 2 „To podobieństwo ukazuje, że człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego” [Gaudium et Spes, 24] 3 Jan Paweł II List do Rodzin, 2 4 Jan Paweł II, List do Rodzin, 6 5 Jan Paweł II, List do Rodzin, 19 6 Jan Paweł II, List do Rodzin, 19 7 Jan Paweł II, List do Rodzin, 19