Podzielono mnie na kawałki

Wywiad Benedykta XVI dla Bayerischer Rundfunk (ARD), ZDF, Deutsche Welle i Radia Watykańskiego.

publikacja 13.08.2006 19:15

Chrześcijaństwo nie jest zbiorem zakazów, ale czymś pozytywnym. Mogliśmy usłyszeć bardzo wiele na temat tego, czego nie wolno, teraz trzeba powiedzieć: mamy coś pozytywnego do zaproponowania - mówi Benedykt XVI w rozmowie z dziennikarzami niemieckich stacji telewizyjnych i Radia Watykańskiego. Opowiada także o czym marzy papież, co go bawi, a co zawstydza i co myśli o rodakach.

We wrześniu Wasza Świątobliwość odwiedzi Niemcy, czy precyzyjniej mówiąc, Bawarię. „Papież tęskni za swoją Ojczyną” - mówili prowadząc przygotowania papiescy współpracownicy. Jakie tematy Ojciec Święty podejmie w trakcie swej wizyty; czy koncepcja „ojczyzny” należy do wartości, które Wasza Świątobliwość zechce zaproponować w sposób szczególny? Oczywiście. Powodem podróży jest to, że właśnie ja, jeszcze raz chciałem zobaczyć miejsca i ludzi, wśród których rosłem, którzy mnie naznaczyli i ukształtowali moje życie. Chcę podziękować tym osobom. Także przekazać przesłanie, które wykracza poza moją ziemię, co jest konsekwencją mojej posługi. Tematy po prostu wskazały mi uroczystości liturgiczne. Tematem fundamentalnym jest to, że my musimy odkryć Boga, i to nie jakiegoś tam Boga, ale Boga o ludzkim obliczu, ponieważ kiedy widzimy Jezusa Chrystusa, dostrzegamy Boga. Zaczynając od tego, musimy odnaleźć drogi, by spotkać się ze sobą w rodzinach, między pokoleniami, a następnie między kulturami i narodami; odnaleźć drogi pojednania i pokojowego współistnienia w tym świecie oraz drogi prowadzące ku przyszłości. Tych dróg w przyszłość nie odkryjemy, jeśli nie otrzymamy światła z góry. Nie wybrałem więc jakichś konkretnych tematów; mogę powiedzieć, że liturgia jest przewodniczką w głoszeniu fundamentalnego przesłania wiary, wpisującego się oczywiście w aktualną sytuację, w której przede wszystkim pragniemy poszukiwać współpracy między narodami i możliwych dróg prowadzących do pojednania i pokoju. Jako papież odpowiada Ojciec Święty za Kościół na całym świecie. Jednak w sposób naturalny ta pielgrzymka skupia uwagę także na aktualnej sytuacji katolików w Niemczech. Obserwatorzy zgodni są, że obecnie panuje dobra atmosfera, także dzięki wyborowi Ojca Świętego. Stare problemy jednak pozostały, choćby dla przykładu: coraz mniej ludzi praktykuje, jest coraz mniej chrztów, a przede wszystkim Kościół wywiera coraz mniejszy wpływ na życie społeczne. Jak Wasza Świątobliwość ocenia aktualną sytuację Kościoła katolickiego w Niemczech? Powiedziałbym przede wszystkim, że Niemcy należą do Zachodu, nawet jeśli z charakterystycznym dla siebie kolorytem. A w dzisiejszym świecie zachodnim przeżywamy falę oświeceniowego radykalizmu czy też laickości, jakkolwiek byśmy to nazwali. Wierzyć jest coraz trudniej, ponieważ świat, w którym żyjemy jest całkowicie dziełem naszych rąk i w nim - można powiedzieć - Bóg, nie jawi się już w sposób bezpośredni. Nie pijemy ze źródła, lecz z naczynia, które dostajemy już napełnione i tak dalej. Ludzie stworzyli sobie sami swój świat i znalezienie w nim Boga staje się coraz trudniejsze. Nie jest to tylko charakterystyka Niemiec, ale coś, z czym mamy do czynienia na całym świecie, a szczególnie w świecie zachodnim. Z drugiej strony Zachód jest dziś obecnie mocno doświadczany przez inne kultury, w których pierwotny element religijny jest bardzo silny i są one przerażone oziębłością, jaką napotykają na Zachodzie w stosunku do Boga. Ta obecność sacrum w innych kulturach, nawet jeśli zagadkowa na wiele sposobów, ponownie dotyka świat zachodni, dotyka nas, którzy znajdujemy się na skrzyżowaniu wielu kultur. Także z głębi człowieka na Zachodzie i w Niemczech wznosi się ponownie wołanie o coś „większego”. Widzimy, że młodzież poszukuje tego „więcej”, widzimy, że w pewien sposób – jak to się mówi – fenomen religijny powraca, nawet jeśli chodzi o niezbyt określone poszukiwania. Jednak w tym wszystkim Kościół jest na nowo obecny, jako odpowiedź oferuje się wiarę. Myślę, że ta wizyta, tak samo jak ta w Kolonii, jest okazją do tego, by pokazać jak piękną rzeczą jest wierzyć, że radość wielkiej powszechnej wspólnoty posiada moc pociągającą, że za nią kryje się coś ważnego, że wraz z nowymi ruchami poszukiwawczymi otwierają się nowe możliwości wiary, które zbliżają jednych do drugich i są czymś pozytywnym także dla społeczeństwa jako całości. W ubiegłym roku Wasza Świątobliwość spotkał się z młodzieżą w Kolonii. Jestem przekonany, że Ojciec Święty doświadczył tam, iż młodzież jest gotowa i otwarta, także papież został tam bardzo dobrze przyjęty. Czy podczas tej zbliżającej się podróży znajdzie się specjalne przesłanie dla młodych? Przede wszystkim powiedziałbym, że bardzo się cieszę, iż są młodzi, którzy chcą się spotykać, razem przeżywać wiarę i zrobić coś dobrego. Otwartość młodzieży na dobro jest bardzo silna, wystarczy choćby pomyśleć o różnych formach wolontariatu. Zaangażowanie w to, by osobiście odpowiedzieć na potrzeby tego świata jest rzeczą naprawdę wielką. Pierwszym impulsem może więc być zachęta: róbcie tak dalej! Szukajcie okazji do czynienia dobra! Świat potrzebuje waszej chęci pomocy, potrzebuje tego zaangażowania! Następne, szczególne słowo mogłoby być takie: odwaga podejmowania ostatecznych decyzji! Młodzi są bardzo hojni, jednak kiedy się podejmuje ryzyko decyzji na całe życie, czy to małżeństwa czy kapłaństwa, odczuwa się lęk. Świat jest wciąż w dramatycznym ruchu: teraz mogę stale dysponować moim całym życiem z jego niespodziankami: czy podejmując ostateczną decyzję nie wiążę przypadkiem mojej wolności, czy nie pozbawiam się swobody decyzji? Obudzenie odwagi śmiałego podejmowania definitywnych decyzji, które w rzeczywistości są jedynymi umożliwiającymi rozwój, kroczenie do przodu i osiągnięcie w życiu czegoś wielkiego, tylko i wyłącznie to nie niszczy naszej wolności, ale nadaje jej odpowiedni kierunek w przestrzeni. Zaryzykować ten, można powiedzieć, skok w ostateczność i dzięki temu otrzymać pełnię życia; to jest to, co z radością chciałbym przekazać. Ojcze Święty, pytanie dotyczące polityki zagranicznej. Nadzieje na przywrócenie pokoju na Bliskim Wschodzie w ostatnich tygodniach znacznie się zmniejszyły. Jaką rolę w rozwiązaniu tej sytuacji może odegrać Stolica Apostolska? W jaki sposób Wasza Świątobliwość osobiście może wpłynąć na rozwój sytuacji na Bliskim wschodzie? Oczywiście nie mamy politycznych możliwości ani nie chcemy dla siebie żadnej władzy politycznej. Pragniemy jednak zaapelować do chrześcijan i do wszystkich, którzy liczą się w jakiejś mierze ze słowami Stolicy Świętej, o zmobilizowanie wszelkich sił uznających, że wojna jest dla każdego najgorszym rozwiązaniem. Nikomu nie przynosi nic dobrego, nawet pozornym zwycięzcom. Wiemy o tym bardzo dobrze w Europie po dwóch wojnach światowych. Tym, czego wszyscy potrzebują, jest pokój. Istnieje silna wspólnota chrześcijańska w Libanie, są chrześcijanie wśród Arabów, nie brakuje ich w Izraelu. A chrześcijanie z całego świata angażują się na rzecz tych drogich nam krajów. Istnieją siły moralne, które gotowe są dać do zrozumienia, iż jedynym rozwiązaniem jest to, że musimy żyć razem. Te siły pragniemy zmobilizować. Politycy muszą znaleźć drogi, by nastąpiło to jak najprędzej, a przede wszystkim w sposób trwały. Jako biskup Rzymu jest Wasza Świątobliwość następcą św. Piotra. Jak posługa Piotrowa powinna wyglądać w dzisiejszych czasach, jak wygląda relacja między zasadą kolegialności a prymatem Piotrowym? Istnieje tu oczywiście pewne napięcie, ale i równowaga. I tak powinno być. Różnorodność i jedność powinny wciąż odnawiać wzajemne odniesienie, a to musi znajdować wciąż na nowo odzwierciedlenie w zmieniających się warunkach świata. Obecnie mamy do czynienia z nową „polifonią kultur”, w której Europa nie gra już pierwszych skrzypiec, ale wspólnoty chrześcijan różnych kontynentów zdobywają swoje własne miejsce i nabierają własnych barw. Musimy wciąż na nowo uczyć się tej fuzji różnych składników. W tym celu rozwinęliśmy różne rodzaje narzędzi; tak zwane wizyty „ad limina” biskupów, które zawsze istniały, a teraz są lepiej wykorzystywane, by naprawdę spotkać się ze wszystkimi instancjami Stolicy Świętej, a także ze mną. Ja osobiście rozmawiam z każdym biskupem.

Rozmawiałem już prawie ze wszystkimi biskupami Afryki i z wieloma biskupami Azji. Teraz przybędzie Europa Środkowa, Niemcy, Szwajcaria. Myślę, że w tych spotkaniach, w których centrum w szczerej wymianie myśli styka się z peryferiami, rozwija się owa właściwa relacja wzajemna, dająca się opisać pojęciem „zrównoważonego napięcia”. Mamy też inne narzędzia, jak synod, konsystorz, których zamierzam regularnie używać, i które pragnąłbym jeszcze rozwinąć. Chodzi o to, by nawet bez narzucania reżimu obrad można było razem przedyskutować aktualne problemy, poszukać rozwiązań. Z jednej strony wiemy, że papież żadną miarą nie jest jakimś monarchą absolutnym, ale powinien – jak się to mówi – uosabiać ogół złączony w słuchaniu Chrystusa. Tym niemniej istnieje świadomość, że potrzeba instancji jednoczącej, która zarazem zapewniłaby niezależność od sił politycznych, i że „chrześcijańskość” nie powinna zbytnio utożsamiać się z narodowością. Chodzi o tę właśnie świadomość, która czuje potrzebę instancji wyższego rzędu tworzącej jedność w dynamicznej integracji całości, a z drugiej strony przyjmuje i wspiera różnorodność. Ta świadomość jest niezwykle silna. Dlatego sądzę, że naprawdę istnieje głębokie wewnętrzne przekonanie do posługi Piotrowej, które wyraża się w pragnieniu dalszego jej rozwoju tak, aby odpowiedzieć zarówno na wolę Bożą, jak i na potrzeby czasów. Niemcy jako ojczyzna Reformacji są w sposób oczywisty szczególnie naznaczone relacjami międzywyznaniowymi. Odniesienia ekumeniczne to rzeczywistość delikatna, napotykająca coraz to nowe trudności. Jakie Wasza Świątobliwość widzi możliwości, gdy chodzi o polepszenie stosunków z Kościołem ewangelickim, albo jakie trudności widzi na tej drodze? Może warto zwrócić przede wszystkim uwagę na to, że Kościół ewangelicki reprezentuje znaczącą różnorodność. W Niemczech mamy, jeśli się nie mylę, trzy większe wspólnoty: luterańską, reformowaną i Unię Pruską. Ponadto powstają liczne tak zwane wolne Kościoły, a w obrębie Kościoła tradycyjnego ruchy takie, jak „Kościół Wyznawców” i tak dalej. Chodzi więc o pewną wielokształtną rzeczywistość, z którą powinniśmy rozpocząć dialog w poszukiwaniu jedności z szacunkiem dla wielości opinii i z którą chcemy współpracować. Myślę, że pierwszą rzeczą do zrobienia jest to, byśmy w naszym społeczeństwie wszyscy razem zatroszczyli się o przejrzystość najważniejszych zasad etycznych, o to by je określić i wprowadzić w życie. W ten sposób uda się zapewnić etyczną spoistość społeczeństwu, bez której nie da się zrealizować ostatecznego celu polityki, to znaczy sprawiedliwości dla wszystkich, pomyślnego współistnienia i pokoju. Myślę, że w tym kierunku już wiele się dzieje, że już znajdujemy się naprawdę razem na wspólnym fundamencie chrześcijaństwa wobec wielkich wyzwań moralnych. Oczywiście chodzi też o świadczenie o Bogu w świecie, który ma trudność w odnalezieniu Go, jak o tym już była mowa; o ukazywanie Boga w ludzkim obliczu Chrystusa; o zapewnienie ludziom dostępu do tych źródeł, bez których moralność jałowieje i traci punkt odniesienia; o dawanie radości, bo przecież nie żyjemy sami na tym świecie. Tylko w ten sposób rodzi się radość z wielkości człowieka, który nie jest jakimś „bublem procesu ewolucji”, ale obrazem Boga. Musimy działać na tych dwóch, jak by to rzec, płaszczyznach: tej dotyczącej wielkich odniesień etycznych i tej, która ukazuje – poczynając i kierunkując się ku owym wartościom – obecność Boga, i to konkretnego Boga. Jeśli tego dokonamy i przede wszystkim jeśli we wszystkich naszych środowiskach postaramy się uniknąć przeżywania wiary na sposób partykularny, odnosząc się do jej najgłębszych podstaw, wówczas być może nie dojdziemy tak szybko do zewnętrznych oznak jedności, jednak będziemy dojrzewać do jedności wewnętrznej, która z czasem – jeśli Bóg zechce – doprowadzi także do widzialnego zjednoczenia.

Przejdźmy do tematu rodziny. Ostatnio Wasza Świątobliwość uczestniczył w Światowym spotkaniu Rodzin w Walencji. Kto uważnie słuchał, zauważył że ani razu Ojciec Święty nie użył terminu „małżeństwo homoseksualne”, nie mówił też o aborcji czy antykoncepcji. Obserwatorzy powiedzieli sobie: jest to coś niezwykle ciekawego! Widocznie jego zamiarem jest głoszenie wiary, a nie jeżdżenie po świecie jako „apostoł moralności”. Czy Wasza Świątobliwość może to skomentować? Oczywiście, że tak. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że w obu wypadkach miałem na każde wystąpienie po dwadzieścia minut. I jeśli ktoś ma do dyspozycji tak mało czasu, nie może zaczynać od mówienia NIE. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, czego naprawdę chcemy, czyż nie? Chrześcijaństwo, katolicyzm nie są zbiorem zakazów, ale czymś pozytywnym. Ważne jest dostrzeżenie tego na nowo, ponieważ ta świadomość dzisiaj prawie zupełnie zaginęła. Mogliśmy usłyszeć bardzo wiele na temat tego, czego nie wolno, teraz trzeba powiedzieć: ależ my mamy coś pozytywnego do zaproponowania, że kobieta i mężczyzna stworzeni są jedno dla drugiego. Że hierarchia: seksualność, eros i agape wskazuje wymiary miłości i że na tym najpierw buduje się małżeństwo jako spotkanie mężczyzny i kobiety pełne szczęścia i błogosławieństwa, a następnie rodzinę, która gwarantuje kontynuację między pokoleniami, w której poszczególne pokolenia jednają się między sobą i gdzie mogą spotykać się także kultury. Przede wszystkim należy wskazać to, czego pragniemy. W drugim rzędzie następnie można zobaczyć, dlaczego pewnych rzeczy nie chcemy. Trzeba dostrzec i zastanowić się nad tym, że nie jest katolickim wynalazkiem to, iż mężczyzna i kobieta są stworzeni dla siebie nawzajem, by ludzkość mogła dalej żyć: wiedzą o tym wszystkie kultury. Jeśli chodzi o aborcję, dotyczy ona nie szóstego, ale piątego przykazania: „Nie zabijaj!”. To musimy uznać za oczywiste i zawsze musimy powtarzać: osoba ludzka powstaje w matczynym łonie i jest nią aż do ostatniego tchnienia. Człowiek zawsze musi być szanowany jako człowiek. To staje się bardziej zrozumiałe, jeśli wcześniej wskaże się to, co pozytywne. To pytanie nawiązuje w jakiś sposób do wcześniejszego. Na całym świecie wierzący oczekują od Kościoła odpowiedzi na najpilniejsze globalne problemy jak AIDS czy przeludnienie. Dlaczego Kościół katolicki kładzie nacisk na moralność zamiast podjąć konkretne próby rozwiązania kluczowych problemów ludzkości, jak to się dzieje chociażby na kontynencie afrykańskim? Tak, to jest problem: czy naprawdę tak wielki nacisk kładziemy na moralność? Powiedziałbym, i jestem tego coraz bardziej pewny po rozmowach z afrykańskimi biskupami, że sprawie fundamentalnej, jeśli chodzi o postęp na tym polu jest na imię edukacja, formacja. Postęp może być prawdziwy jedynie wtedy, jeśli służy ludzkiej osobie, jeśli sam człowiek wzrasta i to nie tylko w sensie wzrostu możliwości technicznych, ale także w zakresie zdolności moralnych. I myślę, że prawdziwym problemem w naszej sytuacji historycznej jest brak równowagi między nieprawdopodobnie szybkim wzrostem naszych możliwości technicznych, a zdolnościami moralnymi, które nie wzrosły w sposób proporcjonalny. Dlatego formacja osobowa jest prawdziwą receptą, powiedziałbym kluczem do wszystkiego. I to także jest naszą drogą. Ta formacja posiada mówiąc pokrótce dwa wymiary. Przede wszystkim oczywiście musimy się nauczyć, uzyskać wiedzę, zdolność, know how, jak się to mówi. W tym kierunku Europa, a w ostatnich dziesięcioleciach także Ameryka uczyniły bardzo wiele i to jest sprawa bardzo ważna. Ale jeśli szerzy się tylko know how, jeśli się naucza tylko jak budować i używać maszyn, albo jak korzystać ze środków antykoncepcyjnych, wtedy nie można się dziwić, że w końcu mamy do czynienia z wojnami czy z epidemią AIDS. Albowiem potrzebujemy dwóch wymiarów: konieczne jest - jeśli tak mogę powiedzieć - jednoczesne formowanie serca, przy pomocy którego człowiek zyskuje punkty odniesienia i uczy się właściwego korzystania z techniki. I właśnie to staramy się robić. W całej Afryce a także w wielu krajach Azji posiadamy wielką sieć szkół wszelkich stopni, gdzie przede wszystkim można się czegoś nauczyć, otrzymać prawdziwą znajomość rzeczy, zawodowe kwalifikacje, a dzięki temu dochodzi się do niezależności i wolności. I w tych szkołach staramy się właśnie nie tylko przekazywać know how, ale formować osoby, które pragnęłyby się jednać, które wiedziałyby jak budować a nie burzyć, które posiadałyby niezbędne punkty odniesienia by umieć współistnieć.

W przeważającej części Afryki relacje muzułmańsko-chrześcijańskie są wzorowe. Biskupi wraz z muzułmanami utworzyli wspólne komitety by zobaczyć, jak wprowadzać pokój w sytuacjach konfliktu. A tą tak ważną sieć szkół doskonalących zawodowo i po ludzku uzupełnia sieć szpitali i ośrodków opieki, która dociera do nawet najbardziej odległych wiosek. I w wielu miejscach, także po wszystkich zniszczeniach wojennych, Kościół stanowi jedyną siłę, która pozostaje nienaruszona. Taka jest rzeczywistość! I tam gdzie się leczy, także z AIDS, tam z drugiej strony daje się wychowanie, które pomaga ustanowić właściwe relacje z innymi. Dlatego uważam, że powinno się ukazywać ten prawdziwy obraz, zamiast wizji wyłącznego rozsiewania wokół zakazów. Właśnie w Afryce dużo się robi na rzecz integrowania różnych wymiarów formacji, tak aby stało się możliwe przezwyciężenie przemocy czy epidemii, do których należy zaliczyć także malarię i gruźlicę. Ojcze Święty, chrześcijaństwo rozszerzyło się na świecie poczynając od Europy. Obecnie wielu uważa, że przyszłość Kościoła należy do innych kontynentów, czy to prawda? Albo innymi słowy, jaka przyszłość czeka chrześcijaństwo w Europie, gdzie wydaje się ono sprowadzać do prywatnych poglądów wyznawanych przez mniejszość? Przede wszystkim chciałbym tu wprowadzić pewien światłocień. Tak naprawdę, jak wiadomo, chrześcijaństwo wyrosło na Bliskim Wschodzie i przez długi czas jego główny nurt rozwojowy pozostawał tam rozszerzając się na Azję dużo bardziej niż myślimy dzisiaj, po zmianach, jakie przyniósł ze sobą islam. Z drugiej strony właśnie z tego powodu oś chrześcijaństwa wyraźnie się przesunęła ku Zachodowi i Europie, a Europa – i z tego jesteśmy dumni – wpłynęła następnie na dalszy rozwój chrześcijaństwa, także w jego wielkich nurtach intelektualnych i kulturowych. Tym niemniej uważam, że ważne jest pamiętanie o chrześcijanach Wschodu. Istnieje bowiem ryzyko, że ci, którzy od zawsze byli tam ważną mniejszością skutecznie wpływającą na otaczający świat, teraz wyemigrują. I to jest wielkie niebezpieczeństwo, że właśnie te miejsca pochodzenia chrześcijaństwa zostaną pozbawione chrześcijan. Myślę, że musimy wiele im pomagać, aby mogli tam pozostać. Ale powróćmy do pytania. Europa stała się oczywiście centrum chrześcijaństwa i jego ruchu misyjnego. Dzisiaj to inne kontynenty, inne kultury z podobną siłą budują dzieje świata. W ten sposób rośnie liczba głosów w Kościole, i dobrze, że tak jest. Dobrze, że mogą dochodzić do głosu odmienne temperamenty i różne przymioty Afryki, Azji i Ameryki, w szczególności Ameryki Łacińskiej. Wszystkie te cechy są oczywiście naznaczone nie tylko słowem chrześcijaństwa, ale także przesłaniem tego świata, które niesie - także na inne kontynenty – rozdzierającą próbę, jakiej doświadczyliśmy my sami. Wszyscy biskupi z innych stron świata opowiadają: wciąż potrzebujemy Europy, nawet jeśli Europa jest tylko jakąś częścią większej całości. Wciąż na nas spoczywa odpowiedzialność, pochodząca z doświadczenia, z nauk teologicznych, które tu zostały rozwinięte, z naszego doświadczenia liturgicznego, naszych tradycji, także z doświadczeń ekumenicznych, jakie zgromadziliśmy: to wszystko jest bardzo ważne także dla innych kontynentów. Dlatego nie wolno nam dziś się poddawać, użalając się nad sobą i mówiąc: jesteśmy tylko mniejszością, starajmy się utrzymać przynajmniej w tej niewielkiej liczbie; ale powinniśmy zachować żywotny dynamizm, otworzyć się na wymianę, tak aby z zewnątrz zaczerpnąć nowych sił. Dzisiaj mamy hinduskich i afrykańskich kapłanów zarówno w Europie jak i w Kanadzie, gdzie wielu księży afrykańskich pięknie pracuje. To znaczy właśnie dawać i otrzymywać. Ale jeśli w przyszłości więcej otrzymamy, powinniśmy także nadal z siebie dawać z rosnącą odwagą i dynamizmem.

Ojcze Święty, ten temat został już poruszony. Nowoczesne społeczeństwa nie kierują się, jeśli chodzi o ważne decyzje w polityce i nauce, wartościami chrześcijańskimi, a Kościół, jak wiemy z badań, uważany jest raczej za czynnik napominający czy wręcz hamujący. Czy Kościół nie powinien wyjść z tych pozycji obronnych i pozytywniej spojrzeć na siebie i swoją przyszłość? Powiedziałbym, że naszym zadaniem jest uwypuklenie tego co uważamy za pozytywne. I to przede wszystkim powinniśmy robić w dialogu z kulturami i religiami, ponieważ jak to już chyba powiedziałem, kontynent afrykański, dusza afrykańska, ale także dusza azjatycka, są zmrożone chłodem naszej racjonalności. To ważne by widziano, że w nas jest coś więcej. I z drugiej strony jest ważne, aby nasz zlaicyzowany świat zdał sobie sprawę, że chrześcijańska wiara nie jest jakąś przeszkodą, ale pomostem dialogu z innymi światami. Nie jest słuszny pogląd, że kultura czysto racjonalna, dzięki swojej tolerancji, ma łatwiejszy przystęp do innych religii. Brakuje jej w znacznej mierze jakiegoś „narządu religijnego”, a co za tym idzie punktu zaczepienia, od którego i ku któremu inni chcieliby wejść w relacje. Dlatego powinniśmy i możemy pokazać, że właśnie dla nowej międzykulturowości, w jakiej żyjemy czysta racjonalność pozbawiona Boga jest niewystarczająca. Potrzeba szerszej racjonalności, która widzi Boga w harmonii z rozumem i która jest świadoma, że chrześcijańska wiara rozwinięta w Europie stanowi także środek jednoczący rozum i kulturę dla zintegrowania ich również z działaniem w jednolitej i zrozumiałej wizji. W tym znaczeniu myślę, że stoi przed nami wielkie zadanie, to znaczy chodzi o ukazanie, że Słowo, które posiadamy nie należy do lamusa historii, ale jest niezbędne właśnie dziś. Pomówmy o podróżach. Wasza Świątobliwość mieszka w Watykanie, może nieco odizolowany od ludzi i świata, dzieje się tak nawet w Castel Gandolfo. Niebawem Ojciec Święty skończy 80 lat, czy Wasza Świątobliwość sądzi, że z pomocą Bożą będzie mógł jeszcze tyle pielgrzymować? Czy są jakieś podróże, które chciałby odbyć? Na przykład do Ziemi Świętej, czy Brazylii... Prawdę rzekłszy nie jestem wcale taki samotny. Oczywiście, że są - jakby to powiedzieć - mury, które utrudniają przystęp, ale jest przecież tak zwana „rodzina papieska”, każdego dnia wiele odwiedzin, szczególnie gdy jestem w Rzymie. Przyjeżdżają biskupi, inne osoby, są wizyty państwowe, odwiedziny osobistości, które chcą ze mną prywatnie rozmawiać i to nie tylko o sprawach politycznych. W tym znaczeniu jest wiele spotkań, które dzięki Bogu cały czas się odbywają. I to ważne, żeby siedziba następcy Piotra była miejscem spotkania prawda? Od czasów Jana XXIII wahadło wychyliło się też w drugą stronę: to papieże zaczęli odbywać wizyty. Muszę powiedzieć, że nie czuję się na siłach planować zbyt wielu długich podróży. Ale tam gdzie się da, gdzie powiedzmy istnieje prawdziwa potrzeba, tam chciałbym jechać, z częstotliwością, na jaką mnie stać. Są rzeczy już przewidziane: w przyszłym roku w Brazylii jest Konferencja Ogólna Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów i myślę, że ważne byłoby tam być mając na uwadze, że jest to wydarzenie ważne dla Ameryki Południowej. Chodzi o umocnienie nadziei, którą żyje ten region. Następnie chciałbym pojechać do Ziemi Świętej i mam nadzieję, że ją odwiedzę w czasie pokoju. A co do reszty zobaczymy, co mi Opatrzność ześle. Pozwolę sobie być nieustępliwym. Austriacy także mówią po niemiecku i oczekują Ojca Świętego w Mariazell. Owszem, zgodziłem się. Obiecałem to, ot tak, bez większego zastanowienia. To miejsce mi się tak spodobało, że powiedziałem: tak, wrócę do Magna Mater Austriae. Oczywiście ta odpowiedź zaraz została uznana za obietnicę, którą spełnię i to spełnię chętnie. Podziwiam Waszą Świątobliwość każdej środy, gdy odbywa się audiencja ogólna. Przychodzi 50 tysięcy ludzi. To musi być męczące, nawet bardzo. Jak to się da wytrzymać? Dobry Bóg mi daje potrzebne siły. A serdeczne przyjęcie dodaje odwagi. Przed chwilą Wasza Świątobliwość opowiedział o swej nie do końca przemyślanej obietnicy. Czy to znaczy, że pełniona posługa i wymogi protokołu nie odebrały Ojcu Świętemu spontaniczności? W każdym razie staram się o to, by oprócz powinności zachować także coś naprawdę osobistego. Ojcze Święty w różnych posługach kościoła Katolickiego bardzo aktywne są kobiety. Czy ich wkład nie powinien stać się bardziej widoczny także na bardziej odpowiedzialnych stanowiskach kościelnych? Na ten temat oczywiście wiele się myśli. Jak wiadomo uważamy, że nasza wiara, ustanowienie kolegium Apostołów, nas zobowiązują i nie pozwalają nam udzielać święceń kapłańskich kobietom. Ale przecież nie trzeba myśleć, że jedynym sposobem, by coś znaczyć w Kościele to być księdzem. W dziejach Kościoła mamy do czynienia z wielką liczbą zadań i funkcji. Poczynając od sióstr Ojców Kościoła, poprzez średniowiecze, gdy wybitne niewiasty odgrywały decydującą rolę, aż po epokę współczesną. Pomyślmy o Hildegardzie z Bingen która mocno sprzeciwiała się biskupom i papieżowi; o Katarzynie ze Sieny i o Brygidzie Szwedzkiej. Także w naszych czasach kobiety powinny, a my wraz z nimi, szukać dla siebie odpowiedniego miejsca. Dzisiaj są one obecne także w dykasteriach Stolicy Świętej. Ale istnieje pewien problem prawny, dotyczy on jurysdykcji czyli faktu, iż według prawa kanonicznego moc podejmowania decyzji prawnie wiążących przynależy do władzy święceń. A zatem z tego punktu widzenia mamy do czynienia z ograniczeniami. Ale uważam, że same kobiety dzięki swemu zapałowi i sile, ze swą przewagą, dzięki temu co nazwałbym duchową mocą, będą potrafiły znaleźć dla siebie miejsce. A my powinniśmy starać się słuchać Boga, abyśmy przypadkiem nie przeszkadzali w tym dziele, ale wprost przeciwnie cieszymy się, że czynnik kobiecy uzyska w Kościele należne mu miejsce poczynając od Matki Bożej i Marii Magdaleny. Ojcze Święty w ostatnich czasach mówi się o nowej fascynacji katolicyzmem. Co stanowi o witalności i przyszłych możliwościach instytucji Kościoła, tak przecież starej? Powiedziałby, że już cały pontyfikat Jana Pawła II zwrócił uwagę ludzi i ich jakoś zgromadził. To, co się wydarzyło w związku z jego śmiercią pozostaje czymś historycznie niezwykłym. Kiedy setki tysięcy osób zdyscyplinowanie podążały na Plac św. Piotra, stały godzinami w kolejkach i zamiast mdleć ze zmęczenia wytrzymywały, poruszone wewnętrznym impulsem. A potem widzieliśmy to przy okazji inauguracji mojego pontyfikatu, czy w Kolonii. To piękne, że doświadczenie wspólnoty staje się jednoczesnym doświadczeniem wiary, że doświadcza się wspólnoty nie tylko w jakimś tam miejscu, ale że doświadczenie to staje się żywsze i daje katolicyzmowi jaśniejącą intensywność właśnie tam, gdzie są miejsca wiary. Oczywiście to musi trwać także w codziennym życiu. Dwie rzeczy powinny iść razem. Z jednej strony wielkie chwile, w których doświadcza się, że dobrze jest być tutaj, że Pan jest obecny, a my tworzymy wielką wspólnotę pojednaną ponad wszelkimi granicami. Ale stąd trzeba oczywiście czerpać zapał, by wytrzymać podczas trudów pielgrzymowania przez codzienność i żyć w odniesieniu do tych świetlistych punktów, i zachęcić innych, by dołączyli do tej wspólnoty w drodze. Chciałem skorzystać z okazji, by powiedzieć: czuję się zawstydzony tym wszystkim, co dzieje się w ramach przygotowań do mojej wizyty. Tym wszystkim, co ludzie robią. Mój dom rodzinny został odmalowany, szkoła zawodowa odnowiła płot, pracował przy tym ewangelicki nauczyciel religii, a przecież to są tylko małe szczególiki. Ale są znakiem tych wielkich rzeczy, które się dzieją. Uważam to za coś nadzwyczajnego, czego nie odnoszę do siebie samego, ale uznaję za znak woli uczestniczenia w tej wspólnocie wiary i służenia jedni drugim. Okazywanie tej solidarności i słuchanie Bożych natchnień w tym dziele jest to coś, co mnie porusza i za co chciałbym z całego serca podziękować. Była mowa o doświadczeniu wspólnoty. Ojciec Święty przyjeżdża teraz do Niemiec już po raz drugi po swoim wyborze. Po Światowym Dniu Młodzieży, a być może także po Mistrzostwach Świata w piłce nożnej atmosfera jest w pewnym sensie inna. Ma się wrażenie, że Niemcy stali się bardziej otwarci na świat, bardziej tolerancyjni, bardziej radośni, czego Wasza Świątobliwość spodziewa się jeszcze od nas Niemców? Powiedziałbym, że już od końca II wojny światowej zaczęła się pewna wewnętrzna przemiana społeczeństwa niemieckiego, także gdy chodzi o niemiecką mentalność. To wszystko zostało jeszcze wzmocnione przez powtórne zjednoczenie. Włączyliśmy się dużo głębiej w światową społeczność i oczywiście zostaliśmy przemienieni przez jej mentalność. W ten sposób wychodzą na jaw także te aspekty niemieckiego charakteru, których inni wcześniej nie byli świadomi. A być może zbytnio uważano nas za zawsze zdyscyplinowanych i powściągliwych, co być może miało nawet jakieś podstawy. Jednak jeśli teraz lepiej widać to, co wszyscy dostrzegają, to mi się podoba: Niemcy są nie tylko powścigliwi, dokładni, zdyscyplinowani, ale także spontaniczni, radości, gościnni. To bardzo piękne. I tego bym życzył: niech te cnoty jeszcze bardziej wzrastają i niech stymuluje je i umacnia także chrześcijańska wiara. Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi i świętymi wielką liczbę chrześcijan. Niektórzy uważają, że zbyt wielką. I tu moje pytanie: beatyfikacje i kanonizacje dają Kościołowi coś nowego wtedy, jeśli te osoby mogą być uznane za prawdziwe wzory. Niemcy dają stosunkowo niewielu błogosławionych i świętych w porównaniu z innymi krajami. Czy da się coś zrobić, aby ten wymiar duszpasterstwa się rozwinął i aby potrzeba beatyfikacji oraz kanonizacji dała prawdziwy owoc duszpasterski? Na początku także i mnie trochę się wydawało, iż ta ogromna liczba beatyfikacji nas prawie „przygniata” i że może trzeba było bardziej dobierać postaci, które jaśniej przemawiałyby do naszych sumień. W ostatnim czasie doprowadziłem do decentralizacji uroczystości beatyfikacyjnych, by za każdym razem czynić te postaci bardziej widoczne w określonych miejscach, do których one przynależą. Być może święty z Gwatemali nie interesuje nas w Niemczech, czy też odwrotnie ten z Altotting nie budzi zainteresowania w Los Angeles, i tak dalej, czyż tak się nie dzieje? Ponadto jestem przekonany, że ta decentralizacja idzie w zgodzie z kolegialnością episkopatu, z jego kolegialnymi strukturami i że jest to doskonała okazja by pokazać, iż poszczególne kraje mają swoich ludzi, którzy właśnie w danym kraju są skuteczni. Zauważyłem ponadto, że te odbywające się w różnych miejscach beatyfikacje dotyczą ogromnej rzeszy ludzi, którzy mówią: „Nareszcie to jest ktoś z nas!”, zwracają się do niego, i on ich wspomaga. Błogosławiony należy do nich, a my cieszymy się, że takich postaci jest bardzo wiele. I jeśli stopniowo także my, dzięki rozwojowi światowej wspólnoty, poznamy ich lepiej, będzie to piękne. Najważniejsze jest jednak to, by także na tej płaszczyźnie istniała różnorodność, a co za tym idzie ważne jest, byśmy także my w Niemczech nauczyli się poznawać swoich błogosławionych i cieszyć się nimi. Obok beatyfikacji mamy też kanonizacje wielkich postaci, które są ważne dla całego Kościoła. Powiedziałbym, że poszczególne konferencje biskupie powinny dokonać wyboru, muszą zobaczyć, co jest odpowiednie dla nas, czy dana osoba ma naprawdę coś do powiedzenia, następnie powinny wskazać te postaci – niezbyt liczne - które wywarły głęboki pływ. Można dokonać tego poprzez katechezę, kazania, może warto by było pomyśleć o nakręceniu filmu. Mogę wyobrazić sobie piękne filmy. Naturalnie ja znam tylko Ojców Kościoła: film o św. Augustynie, także o św. Grzegorzu z Nazjanzu i jego bardzo charakterystycznej postaci, jego nieustannym uciekaniu przed coraz większymi obowiązkami, jakie na niego nakładano, itd. Trzeba to przemyśleć: nie zawsze istnieją tylko złe, wydarzenia na podstawie których kręcone są filmy, istnieją także wspaniałe postaci historyczne, które wcale nie są nudne i są bardzo aktualne. Czyli innymi słowy, nie można przesadnie obciążać ludzi, ale trzeba im ukazać aktualne, wciąż inspirujące postaci. Czy chodzi także o zabawne historie? Jakie znaczenie w życiu papieża odgrywa poczucie humoru ? (śmiech) Nie jestem człowiekiem, któremu ciągle przychodzą do głowy kawały. Jednak umiejętność dostrzegania także zabawnej strony życia i jego radosnego wymiaru, i nie przyjmowanie wszystkiego z nadmierną powagą, uważam za coś bardzo ważnego, i powiedziałbym nawet koniecznego, także w mojej posłudze. Któryś z pisarzy powiedział, że anioły mogą fruwać, ponieważ nie traktują siebie ze śmiertelną powagą. Także my moglibyśmy więcej fruwać gdybyśmy nie uznawali siebie za tak bardzo ważnych. Kiedy pełni się tak ważne funkcje, jak chociażby bycie papieżem, cały czas jest się obserwowanym. Inni mówią o Waszej Świątobliwości. Czytając różne rzeczy uderzyło mnie, iż wielu obserwatorów pisze, że osobowość Papieża Benedykta różni się od tej kard. Ratzingera. Jeśli mogę o to zapytać, jak Ojciec Święty postrzega samego siebie? Podzielono mnie na kawałki już wielokrotnie: na początkującego profesora i tego z okresu przejściowego, na pierwszego kardynała i tego późniejszego. Teraz pojawia się nowy podział. Oczywiście wpływają na to okoliczności i sytuacja, a także ludzie, ponieważ pełni się różne funkcje. Powiedzmy jednak w ten sposób: moje podstawowe cechy osobowości i idee podlegały rozwojowi, jednak w tym, co zasadnicze pozostały niezmienne, i to mnie cieszy. Teraz uwidaczniają się także aspekty, których wcześniej nie można było tak łatwo dostrzec. Czy można powiedzieć, że ta posługa podoba się Waszej Świątobliwości, że nie jest dla niego ciężarem? To może byłoby za dużo powiedziane, ponieważ w rzeczywistości jest ona męcząca, w każdym razie szukam radości także w tym. Dziękujemy za rozmowę i czekamy na Waszą Świątobliwość w Niemczech, w Bawarii. Do zobaczenia. Wywiad dla Bayerischer Rundfunk (ARD), ZDF, Deutsche Welle i Radia Watykańskiego. Tłumaczenie Beata Zajączkowska i ks. Tadeusz Cieślak SJ