(Za)bita nadzieja (Radom 1976)

ks. Zbigniew Niemirski (Radomski Gość Niedzielny)

publikacja 26.06.2006 19:00

Nie tylko przeciwko podwyżkom protestowali robotnicy Radomia.

Na archiwalnym zdjęciu widać młodych ludzi jadących akumulatorowym wózkiem z narodową flagą pod gmach Komitetu Wojewódzkiego. To dzieci PRL-u. Zbuntowały się przeciwko władzy, zwanej wówczas ludową. Ten protest otwierał etap zakończony strajkami w sierpniu 1980 r. i powstaniem „Solidarności”. W wymiarze międzyludzkim jej początki sięgają właśnie 1976 r., kiedy powstały grupy opozycji, niosące pomoc represjonowanym robotnikom – uwięzionym, bitym, zwalnianym z pracy. Ucierpiało zresztą całe społeczeństwo, ponieważ władze postanowiły ukarać niepokorne miasto. Krach propagandy sukcesu W 1975 r. Radom stał się stolicą województwa. Liczył wówczas około 180 tys. mieszkańców, w tym czynnych zawodowo było 90 tys. osób. Niespełna połowę stanowili robotnicy pracujący w przemyśle lekkim. Największe ówczesne zakłady miasta to Zakłady Metalowe „Łucznik” im. gen. Waltera (niemal 11 tys. zatrudnionych), Radomskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Radoskór” (ponad 9 tys. zatrudnionych), Zakłady Przemysłu Tytoniowego i Radomska Wytwórnia Telefonów (zatrudniały po ponad 2 tys. osób). PZPR liczyła dokładnie 13 376 członków, połowa z nich to robotnicy. Na mieszkanie czekało się wówczas średnio 10 lat. Tylko 51 proc. mieszkań miało bieżącą wodę, a zaledwie 43 proc. było podłączonych do kanalizacji miejskiej. Infrastruktura Radomia nie ucierpiała zbytnio podczas II wojny światowej i stąd nie dokonano tu istotnych prac renowacyjnych. Być może dlatego wojewódzki Radom postrzegany był jako stolica trzeciej kategorii. Sarkastycznie wicepremier Tejchma charakteryzował tę grupę opisem łazienki wojewody: była wspólna, ale za to z papierem toaletowym. W kraju 30 proc. ludności żyło poniżej przyjętego minimum socjalnego i kwitła korupcja, a ostentacyjna konsumpcja partyjnego establishmentu rodziła irytację szarych obywateli, którą potęgowały niedobory zaopatrzenia. Wiosną 1976 r. wyraźnie załamywał się system gospodarczy, władza jak zwykle ratowała się podwyżkami cen żywności. 24 czerwca 1976 r. przedstawił je premier Jaroszewicz: 69 proc. – mięso i ryby, 30 proc. – drób, 100 proc. – cukier, 30 proc. – fasola i groch. Plan rekompensat faworyzował lepiej zarabiających. Próba rekonstrukcji wydarzeń Pierwsze oznaki protestu pojawiły się wczesnym rankiem 25 czerwca w zakładach „Łucznik” na wydziale P-6, który produkował broń krótką. Już około godz. 8.00 grupa robotników opuściła miejsca pracy. Niektórzy udali się do innych zakładów pracy, a inni poszli przed budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Jeszcze przed południem zebrał się tam kilkutysięczny tłum, domagający się rozmów i wycofania podwyżek cen żywności. Po nieudanej próbie negocjacji z II sekretarzem wojewódzkim PZPR Adamczykiem, grupa robotników wdarła się do komitetu. Zmusiła I sekretarza Prokopiaka do pokazania się w oknie i przemówienia do zgromadzonych.

Ten następnie dzwonił do Warszawy, prosząc o instrukcje. Około godz. 14.30, wobec braku reakcji władz partyjnych, kolejna grupa zgromadzonych weszła do budynku i rozpoczęło się niszczenie i plądrowanie. Przez okna wyrzucano różne przedmioty. Jednocześnie w budynku wybuchł pożar. Prokopiak ze współpracownikami opuścił gmach komitetu. Do akcji wkroczyły siły porządkowe, które zostały ściągnięte ze Szczytna, Warszawy, Łodzi, Kielc i Lublina. W centrum miasta doszło do regularnych starć. Siły pacyfikujące użyły gazów i armatek. W odwecie tłum zaatakował komendę Milicji Obywatelskiej. W czasie starć zginęły przygniecione przyczepą dwie osoby – Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki. Rabunki sklepów rozpoczęły się dopiero po przybyciu sił bezpieczeństwa. Istnieją poważne poszlaki, że rabunki wszczęli prowokatorzy. Gdy o godz. 18 premier Jaroszewicz oświadczył w telewizji, że wycofano podwyżki, zamieszki jeszcze trwały. Siły tłumiące rozruchy liczyły 1453 funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa. Obrażenia odniosło 120 cywilów i 75 milicjantów. Aresztowano 600 osób, osądzono 186 osób. 120 postawiono zarzut kradzieży, 24 oskarżono o kierowanie protestem. Zapadły wyroki od półtora roku do 10 lat. W niewyjaśnionych okolicznościach doszło później do śmierci Jana Brożyny i ks. Romana Kotlarza, którzy zostali pobici przez „nieznanych sprawców”. Natychmiast po zajściach komunistyczne władze przystąpiły do „czyszczenia” pamięci Czerwca. Partia posłużyła się całym katalogiem inwektyw, z których w pamięć narodu wrył się „warchoł z Radomia”, upojony alkoholem, okradający i niszczący miasto. Znamienne były wiece „solidarności” zorganizowane w wielu miastach. I sekretarz Gierek mówił o nich „Towarzysze, ja uważam, że trzeba… odbyć we wszystkich województwach masowe wiece, wiece na kilkadziesiąt tysięcy ludzi, nawet sto czy ponad sto tysięcy. Żeby to były wiece złożone z ludzi dobranych. Towarzysze, mnie to jest potrzebne jak słońce, jak woda, jak powietrze”. Na koniec był wiec w Radomiu. Ulicami, na których protestowali robotnicy, na stadion przeszedł marsz poparcia dla władzy. Pracownikom „Waltera” nie pozwolono iść na stadion. Obawiano się ich reakcji. Ale obraźliwych słów o nich i o mieście musieli słuchać przez fabryczny radiowęzeł. Rocznice O ile wcześniej rocznice Czerwca chętnie gromadziły ludzi, były okazją zamanifestowania nie tylko swego stosunku do władzy, ale też żywej pamięci i uznania dla radomskich robotników, to potem zaczęło się to zmieniać. Prof. Jadwiga Staniszkis pisze, że wydarzenia 1976 r. w jakiś sposób zniknęły z ustnej tradycji protestu i stały się wydarzeniami niebyłymi, do których robotnicy bardzo niechętnie wracają we wspomnieniach. Czy jest to osąd prawdziwy? Na taką sytuację wpłynęły podziały w antykomunistycznej opozycji. Nawet w tych środowiskach ocena Czerwca ’76 wygląda różnie. Radom także bardzo boleśnie odczuł skutki transformacji ustrojowej. Upadł „Walter” – nie tylko największy radomski zakład, ale też kolebka protestu. Zamknięte zostały także inne zakłady. Bezrobocie w mieście i regionie nadal jest wielkie. Radom więc ciągle czeka na swoją szansę, nadal ma w sobie nadzieję, której nie wolno (za)bić.

Szukaliśmy ludzi skrzywdzonych

W czerwcu 1976 r. pracowałem w Wyższej Szkole Inżynierskiej. Zaangażowany też byłem w działalność duszpasterstwa akademickiego. Już z tego tylko względu wszyscy członkowie byli pod stałą obserwacją Służby Bezpieczeństwa. Prawdopodobnie przewidując protesty, SB sporządziła listę ludzi, których nie życzyła sobie w Radomiu w czasie ogłoszenia podwyżki. Zostałem więc wezwany na pilne szkolenie wojskowe. 25 czerwca musiałem stawić się na badania lekarskie w Dęblinie. Wracając stamtąd, widziałem płonący komitet. Trwała już pacyfikacja. Po stłumieniu protestu, władze nasiliły inwigilację środowisk opozycyjnych. Szczególnie odczułem to wtedy, gdy nawiązałem kontakt z ludźmi, którzy przyjeżdżali do Radomia, by pomagać rodzinom uwięzionych i zwolnionych z pracy. Jako pierwsi przyjechali do nas studenci KUL, by dotrzeć do skrzywdzonych. Wśród nich był ówczesny student, a dziś marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Represje dotknęły także mnie. Zostałem wyrzucony z uczelni. Mogłem na nią wrócić dopiero w 1981 r. Jan Rejczak Pracownik naukowy Politechniki Radomskiej, radny Miasta Radomia. Były przewodniczący radomskiej „Solidarności” i poseł na Sejm z ramienia AWS.

Posługa zabliźniania ran

Procesja z kościoła Mariackiego, na zakończenie oktawy Bożego Ciała, odbyła się 24 czerwca wieczorem. Nastrój był religijny, ale dominowało zatroskanie po informacji o planowanej podwyżce cen. Narastał niepokój i stłumiony gniew. W piątek, 25 czerwca, pracownicy radomskich zakładów wyszli ze swoim gniewem i swoją bezsilnością na ulice Radomia. Pomiędzy wołaniem o chleb, rozlegało się wołanie o wolność i mocno formułowany osąd komunistycznych decydentów. Pacyfikacja przez milicję i ZOMO, armatki wodne i gazy łzawiące dominowały przez popołudnie i długo w noc. Zastraszeni ludzie chowali się w mieszkaniach, a zatrzymani przechodzili „ścieżki zdrowia”. Po fali aresztowań i zwolnień z pracy rozpoczął się czas zaradzania biedzie ludzi pokrzywdzonych. Trzeba tu mówić o działalności KOR-u, szkoda, że przez serię niedomówień i nieporozumień, zawężono tę grupę tylko do działalności przedstawicieli o poglądach lewicowych, choć niewątpliwie opozycyjnych. Kościół wielokrotnie i na różne sposoby służył. Często była to jedyna droga dotarcia do pokrzywdzonych, ale zastraszonych, którzy wręcz bali się prosić o pomoc. Była też spokojna posługa „zabliźniania ran” i trwania w nadziei. ks. inf. Jerzy Banaśkiewicz W 1976 r. był duszpasterzem akademickim. Po wydarzeniach radomskiego Czerwca zaangażował się w pomoc represjonowanym.