Czekanie ma promień światła

11 września 2001 r.

publikacja 11.09.2006 08:46

To było przerażające. Pamiętam, że gdy usłyszałem wiadomość o ataku terrorystów na World Trade Center w Nowym Jorku pomyślałem: „Zaczyna się trzecia wojna światowa. Niech Bóg ma nas w swej opiece".

ks. Artur Stopka Następnego dnia Papież Jan Paweł II mówił: „Dzień wczorajszy był mrocznym dniem w dziejach ludzkości. Straszny cios zadany został godności człowieka. Gdy tylko dowiedziałem się o tym, śledziłem z przejęciem rozwój wypadków modląc się do Boga. Jak możliwe są akty tak dzikiego okrucieństwa? Serce człowieka to przepaść, w której rodzą się czasem plany nieznanej nienawiści, zdolne w jednym momencie zburzyć spokojne i pracowite życie całego narodu”. W „Gościu Niedzielnym” też napisaliśmy wtedy, że rozpoczęła się wojna cywilizacji. „11 września 2001 r. terroryści powiedzieli: Jesteśmy śmiertelnymi wrogami waszego świata i waszych wartości”. Ostatnie trzy lata są ponurym potwierdzeniem tamtych pierwszych myśli zaraz po ataku na WTC. Podobną opinię wyraził kilka dni temu kard. Renato Martino, przewodniczący Papieskiej Rady „Iustitia et Pax”. Zrobił to po kolejnym strasznym wydarzeniu - ataku terrorystów na szkołę w Biesłanie w Rosji i masakrze dzieci. „W swoich skutkach ta wojna jest niewyobrażalna i straszna jak bomba rozpryskowa” - powiedział kard. Martino. „Aby uniknąć nowego zagrożenia nie wystarczy zabicie stu czy tysiąca terrorystów” - twierdzi kard. Martino i dodaje: „Muszą zostać usunięte przyczyny terroryzmu. Należą do nich konflikty w Ziemi Świętej, w Czeczenii i Iraku”. Ale nie tylko o te konflikty chodzi. Problem leży znacznie głębiej i dotyka kwestii fundamentalnych. W portalu Wiara.pl wielokrotnie zamieszczaliśmy materiały pokazujące, że odwoływanie się przez terrorystów do islamu jest kłamstwem. Dowodziliśmy, że tocząca się wojna nie jest wojną religijną. Przytaczaliśmy opinie chrześcijan i muzułmanów. I nadal będziemy to robić. Bo nie o religię chodzi w tej wojnie. Religia jest w niej traktowana instrumentalnie. To jest wojna z pewną wizją świata, w realizacji której uczestniczymy. Wizją świata, z którą chrześcijanie również nie do końca się zgadzają. Nie zgadzają się jednak także z wizją, którą pragną zrealizować terroryści, a właściwie ci, którzy się nimi posługują. Chrześcijanie nie zgadzają się z realizowanym z ogromną konsekwencją modelem niesprawiedliwego świata, w którym najważniejszy jest pieniądz, zysk, gdzie człowiek przestaje być wolną osobą stworzoną na obraz Boży, tylko zostaje zredukowany do roli konsumenta, gdzie niepotrzebnych ludzi zabija się przed urodzeniem lub wtedy, gdy wymagają troski i opieki. Wiele razy mówił o tym Jan Paweł II. Obcy chrześcijaństwu jest świat świadomie utrzymujący podział na bardzo bogatych i bardzo biednych, na tych, których życie jest pełną uciech wycieczką, i tych, dla których jest nieustanną walką o przeżycie dnia. Jest skandalem, że właśnie taki model życia w oczach świata kojarzony jest z chrześcijaństwem. To nieprawda. Jezus nie spędził życia w luksusach. Swoim uczniom nakazywał, by sprzedali wszystko co mają i rozdali ubogim. Przypominał, że dobra świata są przez Boga stworzone dla wszystkich, nie dla wybranych.

Czy wobec tego terroryści i ci, którzy ich wysyłają mają rację? Nie. Ich wizja świata jest równie niesprawiedliwa. Oni nie chcą rzeczywistej sprawiedliwości. Chcą tylko zamiany ról. Broniąc się przed narzucanym im modelem świata sami próbują narzucić innym własną wizję. Po to sięgają po okrucieństwa najwyższej miary. Chcą wszystkich ludzi na świecie przestraszyć po to, aby nimi zawładnąć. Dlatego aktualne są słowa, które nasz komentator napisał trzy lata temu: „Mamy prawo się bronić. Mam nadzieję, że nie zabraknie nam woli i determinacji. Obrona będzie skuteczna tylko wówczas, gdy będziemy pamiętali o wartościach fundamentalnych, na których wspiera się cywilizacja Zachodu. Chrześcijaństwo, prawo rzymskie, personalizm. Wygramy tylko wtedy, gdy odzyskamy dumę z naszej przynależności do Zachodu. Gdy porzucimy moralny i ideologiczny relatywizm. Gdy bandytom i zbrodniarzom na ulicy i w polityce powiemy za burmistrzem Nowego Jorku Gullianim: ‘zero tolerancji’”. Wygramy, gdy nareszcie zaczniemy realizować świat zgodny z wizją Bożą. Świat, w którym jest miejsce dla każdego człowieka. W którym nikt nikomu niczego nie narzuca w imię własnej korzyści. W którym religie nie są zinstrumentalizowane, a ich wyznawcy żyją zgodnie z tym, co głoszą. Dzisiaj przywódcy islamu nie potrafią zapobiec wykorzystywaniu zasad ich wiary do uzasadniania największych zbrodni. Są bezradni jak wszyscy przywódcy religijni, którzy pozwalają by wybrane zasady ich wiary stawały się ideologiami. Każda religia powinna strzec swych nakazów i natychmiast reagować na próby ich ideologizacji i upolitycznienia. Jeśli przywódcy religijni nie reagują od razu, później jest bardzo trudno przezwyciężyć wynikające stąd zło. Doświadczyły tego wielkie religie świata, w tym chrześcijaństwo. Wygląda na to, że w tej chwili przywódcy islamu mają ostatnią okazję, aby ratować swoją religię. Jeśli tego nie zrobią, staną się na bardzo długo zakładnikami opętanych żądzą władzy morderców milionów ludzi. Po ataku na WTC Jan Paweł II mówił:„Wiara wychodzi nam naprzeciw w chwilach, gdy wszelki komentarz wydaje się nieadekwatny. Tylko słowo Chrystusa jest zdolne udzielić odpowiedzi na pytania, które każdy zadaje sobie w głębi serca. Nawet jeśli moce ciemności zdają się brać górę, człowiek wierzący wie, że ostatnie słowo nie należy do zła i śmierci. Na tym opiera się chrześcijańska nadzieja, tym karmi się w tej chwili nasza ufność i modlitwa”. Pogrążając się coraz bardziej w mroku rozpaczliwie czekamy na promień światła. Czy jednak nie czekamy bezczynnie? Jest straszne, że świat współczesny urządzają naprawdę ludzie, którzy nie mają żadnej wiary. Ich „religią” jest władza, pieniądz, pogarda. Z pewnością nie wypełniają Bożych planów. Wręcz przeciwnie. Nie możemy dłużej się na to zgadzać. Ludzie wierzący powinni wziąć w swoje ręce losy świata. Nie mogą nadal pozwalać, aby rzeczywiste rządy świata sprawowane były z pogwałceniem wszelkich wartości. Nie wolno promować, wybierać na stanowiska ludzi, którzy kierują się tylko egoizmem i do egoizmu innych się odwołują. Egoizm zawsze prowadzi do nienawiści i przemocy. „Wzywam i was, Drodzy Bracia i Siostry, byście przyłączyli się do mojej modlitwy. Prosimy Pana, aby nie wzięła góry spirala nienawiści i przemocy” - wołał przed trzema laty Papież. Te same słowa powtórzył po „nikczemnej i bezlitosnej agresji na bezbronne dzieci i rodziny” w Biesłanie. Naprawdę trzeba, aby w tej intencji modlił się nie tylko Następca św. Piotra.

Dzień, w którym zgasło słońce

Śmierć i życie w World Trade Center

Tysiące ludzi, którzy przeżyli zamach na World Trade Center, składało później zeznania. Do stenogramów z ich przesłuchań dotarł polski dziennikarz Marek Strzała. I opisał niezwykłe opowieści tych ludzi. Kilka razy przy zbieraniu materiałów przeżył zaskoczenie. – Nie zdajemy sobie na ogół sprawy, że amerykański system obronny jest straszliwie dziurawy! – mówi. – Okazuje się, że amerykańscy generałowie nie mieli pojęcia, co się dzieje. O kolejnych spadających samolotach dowiadywali się po fakcie, i to z telewizji. Mimo supernowoczesnych centrów dowodzenia, mimo świetnych komputerów,w czasie lotniczego ataku terrorystów byli bezradni – dodaje. Marek Strzała mówi, że przy przeglądaniu kolejnych materiałów do książki często czuł wzruszenie. Na przykład gdy dotarł do zapisu rozmów telefonicznych, które prowadzili ludzie odcięci przez ogień na górnych piętrach bliźniaczych wieżowców. Dzwonili do swoich rodzin, a także do służb prowadzących akcję ratunkową. – To wstrząsające rozmowy. Ludzie z górnych pięter prosili, żeby ktoś im poradził, jak się zachowywać, gdzie się schronić. Tymczasem ich rozmówcy ze służb ratunkowych niewiele im mogli doradzić. Wiedzieli, że ludziom odciętym tam, powyżej pożaru, już nie można pomóc – mówi Strzała. Pod koniec książki druga z płonących wież zawala się ze straszliwym hukiem, wzbijając potworny, wysoki na kilkadziesiąt pięter słup pyłu i gruzu. Niewyobrażalny ciężar 110 pięter miażdży tych, którzy byli w środku. A jednak nie wszystkich! Choć to trudne do uwierzenia, 18 osób przebywających w płonącej wieży... przeżyło jej upadek. Kilku z nich w dodatku samodzielnie wygrzebało się z ruin klatki schodowej. Marek Strzała opisuje ich fascynujące zmagania o życie. – Bardzo wzruszająca jest historia Genelle Guzman, dziewczyny, która tkwiła uwięziona w gruzach przez ponad dobę. Jest ostatnią z uratowanych – opowiada Strzała. – Genelle przeżyła z powodu tamtych chwil nawrócenie. Nawrócił się też jej przyjaciel, z którym żyła. Dzisiaj są małżeństwem i mówią, że są odrodzonymi chrześcijanami – dodaje. Są też w tej książce opisane zdarzenia, które mimo wszystko są... optymistyczne. Chodzi o solidarność, którą okazywali sobie ludzie w płonących wieżach. O ryzyko, które całkiem świadomie podejmowali strażacy, żeby uratować jak najwięcej ludzi. – Zeznania strażaków robią ogromne wrażenie. To zupełnie inne opowieści niż zeznania polityków, którzy uważają na to, co mówią. Strażacy nie wstydzą się ludzkich odruchów, swojego przerażenia, poczucia bezradności. I pomimo tych odruchów szli ludziom na pomoc. Bo wiedzieli, że tam wysoko inny człowiek czeka na ich pomoc – mówi Marek Strzała. opracował Przemysław Kucharczak

Rydwany apokalipsy

O 18.19 pracownicy American Airlines z Biura Rezerwacji w stutysięcznym Cary w Północnej Karolinie odebrali dziwny telefon z pokładu jednego ze swoich samolotów. Sadler niemal od razu włączył alarm, który automatycznie uruchomił też nagrywanie. – Numer 3 w tyle – przedstawił się kobiecy głos i ciągnął chaotyczną relację. – Kokpit nie odpowiada. Ktoś jest zasztyletowany w klasie biznes i... Jak myślę, tam jest gaz łzawiący... że nie można oddychać. Nie wiem, myślę, że nas porywają. (...) Nazywam się Betty Ong. Jestem trzecią stewardesą (...). – Możesz opisać osobę, która jak powiedziałaś... – Winston Sadler chciał znać więcej szczegółów. – Co jest z tym kimś w klasie biznes? (...) – ...i nasz numer piąty – kontynuowała Betty Ong. – Nasi pasażerowie z pierwszej klasy są... Stewardesa i nasza intendentka zostały pchnięte nożem. I nie możemy dostać się do kokpitu, drzwi się nie otwierają. Halo? – Aha, spisuję to, wszystkie informacje – wyjaśnił Sadler. (...) – Czy dzwoniliście do kogoś innego? – wypytywała Gozales. – Nie – odparła stewardesa. – Ktoś dzwoni do medycznego i nie możemy połączyć się z doktorem... W tym miejscu nagranie się urywa, dokładnie po pierwszych czterech minutach, bo taki limit czasu rejestracji rozmów został zaprogramowany w systemie świeżo wprowadzonym w American Airlines. Stewardesa Betty Ong pozostała jednak na linii. Niemal do samego końca (...)

Spokojnie, pożar jest u sąsiadów

Przez pierwszy kwadrans ewakuacja południowego wieżowca przebiegała sprawniej niż w północnym bliźniaku. Tam był pożar. Tu działały nawet windy, z czego wielu skwapliwie korzystało. (...) Syreny alarmowe milczały, podobnie głośniki wewnętrznego systemu ostrzegawczego. A kiedy wreszcie się odezwały, z megafonów popłynął uspokajający komunikat: w sąsiednim wieżowcu wybuchł pożar, nasz budynek jest bezpieczny, nie ma konieczności ewakuacji. Część uciekinierów zawróciła z powrotem do swoich biur. Windy jadące w górę znowu się zapełniły. Stanley Praimnath, zastępca wiceprezesa ds. administracyjnych w Banku Mizuho Corporation, prawie wychodził już z południowego wieżowca World Trade Center, kiedy zaczepił go jeden ze strażników. – Dokąd koledzy idziecie? – spytał. – Cóż – odparł Praimnath – idę do domu. – Dlaczego? – cerber wypytywał dalej. Praimnatha trochę to zdziwiło. Odpowiedź wydawała mu się oczywista. – Widziałem spadające kłęby ognia – wyjaśnił. – Nie, wasz budynek jest niezagrożony i bezpieczny – stanowczo oświadczył strażnik. – Idźcie z powrotem do biura. Po chwili wahania Stanley Praimnath zawrócił więc, wsiadł do windy i wyjechał na 81. piętro, gdzie mieścił się jego gabinet. (...)

Samolot prosto w oczy

Zawrócony Praimnath zdążył dotrzeć do siedziby banku Mizuho na 81. piętrze południowego wieżowca i o dziewiątej znowu tkwił przy swoim biurku. Z gabinetu rozciągał się wspaniały widok na Zatokę Nowojorską ze Statuą Wolności na Wyspie Liberty w dole i dalej na gęsto zabudowany brzeg Jersey. Kiedy więc jego gospodarz siedział ze słuchawką przy uchu, zapatrzony w błękit za oknem, mógł dostrzec nadlatujący samolot. Olbrzymi, szary, ze stylizowaną literą U na ogonie. Walił wprost na niego! Przerażony Praimnath z krzykiem upuścił słuchawkę i schował się pod biurko. Uszy rozdarł mu potworny huk. W jednej chwili gigantyczne skrzydło boeinga przeorało całe pomieszczenie, miażdżąc wszystko na swojej drodze, i wbiło się w drzwi pięć metrów od skulonego pod biurkiem człowieka. Pod ciosem zapadł strop. (...) Ze wszystkich sprzętów przetrwało na swoim miejscu tylko to jedno jedyne stalowe biurko, pod którym przycupnął Praimnath. Smród benzyny był taki, że człowiek aż się dusił. Tymczasem Praimnath był uwięziony w gruzach własnego biura! W desperacji zaczął rozpaczliwie walić w resztki ściany i wrzeszczeć, wzywając pomocy.

Ani kroku dalej!

Brian Clark (...) i jego koledzy właśnie przeżyli uderzenie pasażerskiego odrzutowca, który ugodził między innymi w 84. piętro, gdzie urzędowali. Przeżyli zaś tylko dlatego, że pilotujący boeinga UAL 175 porywacz przeszył południowy wieżowiec WTC ukośnie, bliżej węgła, zamiast trafić budynek centralnie, jak to wcześniej uczynił jego kompan z bliźniaczym drapaczem chmur. Dzięki temu w wysokościowcu WTC2 przetrwały częściowo nawet te kondygnacje, które bezpośrednio stanęły na drodze samolotu. Co równie istotne, ocalały też schody pożarowe. Przynajmniej te, na które Brian Clark wyprowadził kolegów. Dodatkowo pełnił w firmie funkcję społecznego „strażnika pożarowego” i z tego tytułu posiadał silną latarkę. Niestety, zdołali zejść w siódemkę wszystkiego trzy kondygnacje niżej. Na 81. piętrze zastąpili im drogę potężnie zbudowana kobieta i jakiś mężczyzna. – Stop! Stać! – zawołała kobieta. Kiedy Clark i jego towarzysze zatrzymali się, oznajmiła kategorycznie: – Właśnie wychodzimy z płonącego piętra. Powinniśmy wydostać się powyżej ognia i dymu. Brian Clark nie słuchał dalszych jej słów. Do jego uszu dotarł bowiem inny, stłumiony głos. – Na pomoc! Pomocy! – krzyczał gdzieś w pobliżu niewidoczny mężczyzna. – Jestem zasypany. Jest tam ktoś? Nie mogę oddychać! Clark udał się na poszukiwanie nieszczęśnika, przyświecając sobie w mroku latarką. Tymczasem jego koledzy, postawna kobieta i jej towarzysz ruszyli schodami w górę. Nigdy już więcej nie mieli się zobaczyć...

Wybawca z ciemności

Otucha wstąpiła w Stanleya Praimnatha, uwięzionego w przeciętym skrzydłem boeinga biurze na 81. piętrze południowego wieżowca WTC. Ktoś jednak usłyszał jego wołanie o pomoc! Wątły promień latarki tańczył w wypełnionym pyłem powietrzu zrujnowanych trzewi wieżowca. (...) Wkrótce Praimnath poczuł ręce zaciskające się wokół jego ramion. Ująwszy nieboraka pod pachy, nieznajomy przeciągnął go przez dziurę w murze. Ponieważ musiał przy tym zaprzeć się z całych sił, upadli na gruz zalegający podłogę po drugiej stronie. – No dalej, chodźmy do domu – powiedział Brian Clark, pomagając wstać człowiekowi, którego uratował. Rzecz jasna najpierw należało wydostać się z budynku. (...) Fragmenty książki Marka Strzały „Dzień, w którym zgasło słońcenad Manhattanem. 11 września 2001 r.Co naprawdę wtedy się wydarzyło”

Pisane wtedy...

Mroczny dzień ludzkości

Jan Paweł II potępił zamachy terrorystyczne w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Środowa audiencja generalna na Placu św. Piotra 12 września poświęcona była w całości wtorkowej tragedii w Stanach Zjednoczonych. Przybycie Papieża z Castel Gandolfo poprzedził apel do ok. 25 tysięcy pielgrzymów, by nie witali go i nie oklaskiwali. "Nie mogę nie zacząć od wyrażenia głębokiego bólu z powodu wczorajszych ataków terrorystycznych, które zalały krwią Amerykę, powodując tysiące ofiar i rannych" - powiedział Jan Paweł II głosem łamiącym się ze wzruszenia. - "Prezydentowi Stanów Zjednoczonych i wszystkim obywatelom amerykańskim składam z serca moje kondolencje. W obliczu grozy, którą tak trudno ogarnąć, człowiek nie może nie być do głębi poruszony. Przyłączam się do wyrażonych w tych godzinach głosów potępienia i z całą mocą powtarzam, że nigdy drogami przemocy nie osiągnie się prawdziwych rozwiązań problemów ludzkości". "Dzień wczorajszy był mrocznym dniem w dziejach ludzkości. Straszny cios zadany został godności człowieka. Gdy tylko dowiedziałem się o tym, śledziłem z przejęciem rozwój wypadków modląc się do Boga. Jak możliwe są akty tak dzikiego okrucieństwa? Serce człowieka to przepaść, w której rodzą się czasem plany nieznanej nienawiści, zdolne w jednym momencie zburzyć spokojne i pracowite życie całego narodu. Wiara jednak wychodzi nam naprzeciw w chwilach, gdy wszelki komentarz wydaje się nieadekwatny. Tylko słowo Chrystusa jest zdolne udzielić odpowiedzi na pytania, które każdy zadaje sobie w głębi serca. Nawet jeśli moce ciemności zdają się brać górę, człowiek wierzący wie, że ostatnie słowo nie należy do zła i śmierci. Na tym opiera się chrześcijańska nadzieja, tym karmi się w tej chwili nasza ufność i modlitwa" - mówił Ojciec Święty. "Łączę się z umiłowanym narodem Stanów Zjednoczonych w tej godzinie smutku i konsternacji, gdy odwaga wielu mężczyzn i kobiet dobrej woli wystawiona została na poważną próbę. W szczególny sposób obejmuję krewnych zabitych i rannych i zapewniam ich o mojej duchowej bliskości. Miłosierdziu Najwyższego zawierzam bezbronne ofiary tej tragedii, w których intencji odprawiłem dziś rano Mszę św., prosząc dla nich o wieczny odpoczynek. Niech Bóg obdarzy odwagą tych, którzy ocaleli, towarzyszy swą pomocą akcji ratunkowej oraz tak wielkiej liczbie wolontariuszy, którzy w tych godzinach oddają wszystkie siły, by stawić czoła tak dramatycznej sytuacji. Wzywam i was, Drodzy Bracia i Siostry, byście przyłączyli się do mojej modlitwy. Prosimy Pana, aby nie wzięła góry spirala nienawiści i przemocy. Panno Najświętsza, Matko Miłosierna, wzbudź w sercach wszystkich myśli pełne mądrości i pokojowe zamiary"- modlił się Ojciec Święty. 11 września Jan Paweł II wystosował do prezydenta George'a W. Busha telegram, w którym wyraził solidarność swoją i całego Kościoła z amerykańskim przywódcą i całym narodem w tej chwili cierpienia i próby".

Pisane wtedy...

God Bless America

Korespondencja z Nowego Jorku "Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną"... Te słowa psalmisty zacytował w swoim krótkim orędziu do narodu prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush. Wyraził w ten sposób nie tylko swoje przekonania, ale wiarę wielu swoich rodaków. Rzeczywiście, począwszy od wieczora 11 września 2001 tysiące, miliony ludzi z pochylonymi głowami, ze łzami w oczach, często ze złamanym sercem, gromadzi się, czasem dosłownie wypełnia, amerykańskie świątynie różnych wyznań chrześcijańskich i różnych religii. Wielu Amerykanów przychodzi do kościoła, aby znaleźć ciszę potrzebną do osobistego spotkania z Bogiem, wielu zadaje pytania, na które w sposób tylko ludzki nie da się odpowiedzieć. Inni po prostu nie chcą być sami w domu. Przychodzą do świątyni, szukając Obecności. Znane wszystkim, być może uważane już za slogan, słowa "God Bless America", teraz zdają się nabierać nowego znaczenia. Amerykanie, którzy, bądź co bądź, są narodem bardzo religijnym, w tych dniach jeszcze raz odkrywają prawdę, że doświadczenie, które dotknęło szczególne miejsca ich kraju, może być inspiracją, u której podstaw leży zwrot w stronę Boga. Arcybiskup Nowego Jorku kard. Edward Egan, w czasie Mszy świętej odprawianej we wtorkowy wieczór w katedrze św. Patryka na Manhattanie, przypomniał o obecności w świecie dobra i zła. Podkreślił, ze jesteśmy świadkami wielkiego zła, jakim był atak terrorystyczny, ale również wielkiego dobra, które wyraża się w ogromnej miłości i solidarności mieszkańców Nowego Jorku, którzy bezinteresownie i ofiarnie pomagają wszystkim w potrzebie. Przykazanie miłości bliźniego znajduje faktycznie w tych dniach w Nowym Jorku swoje wypełnienie i jako takie jest i będzie wielkim wezwaniem dla Amerykanów. ks. Edward Nalepa

Pisane wtedy...

Biskupi USA wzywają do modlitwy

Biskup diecezji Arlington, na której terenie znajduje się Pentagon - Paul S. Loverde wezwał 11 września wszystkich do modlitw o "położenie kresu szaleństwu terroryzmu i przemocy". Dodał, że, tak jak cały naród, jest wstrząśnięty wskutek aktów terroru, do jakich doszło w nowojorskim Ośrodku Światowego Handlu i w Pentagonie. Arcybiskup Waszyngtonu kard. Theodore E. McCarrick zaapelował o modlitwy i odłożył inne zajęcia, aby odprawić w południe błagalną Mszę św. w narodowym sanktuarium Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w stolicy. Podobne Msze zapowiedzieli biskupi w całym kraju. "Dzisiaj przeżywamy czarne godziny" - powiedział biskup diecezji Columbus James A. Griffin. Dodał, że Kościół potępia te akty przemocy. Wezwał ludzi do modlitw za wszystkie ofiary i ich rodziny oraz za tych wszystkich, którzy próbują ratować ludzi w gruzach. Jeden z urzędników finansowych na Wall Street - Steven Schiraldi opowiadał przez telefon mediom wkrótce po drugim uderzeniu samolotu w siedzibę Ośrodka, że widzi, jak "drugi samolot leci wprost w moje okno". W tym momencie rozmowa się urwała, ale po chwili powiedział: "Teraz muszę iść, gdyż wszystkich nas ewakuują z budynku". "Panuje tu zupełny chaos" - zdążył jeszcze dodać. W Waszyngtonie 28-letni pracownik państwowy Garfield Dixon, z miasta Takoma Park w stanie Maryland, powiedział dziennikarzom, że był na Kapitolu, gdy usłyszał wielki huk. "Ludzie byli poruszeni. Zaczęła się panika. Pobiegłem do Union Station (linia kolejki podmiejskiej w Waszyngtonie - KAI) i wtedy powiedziano nam, że wszystko jest zamknięte" - mówił z wielkim przerażeniem w głosie. Richard Poole z Denver, który w chwili przymusowej ewakuacji oczekiwał na spotkanie na Kapitolu, powiedział: "Około godziny 9.15 rano jakaś kobieta powiedziała nam, że samolot uderzył w World Trade Center w Nowym Jorku. I wtedy usłyszeliśmy wybuch około 9.30, jakby samolot uderzył w Pentagon za rzeką. O 9.40 jakaś kobieta przyszła na spotkanie i powiedziała: "Nie chcę was straszyć. Nie panikujcie, ale musimy natychmiast opuścić ten budynek" - opowiadał dalej Poole. Dodał, że na korytarzach Kapitolu panował nieprawdopodobny chaos, "istne pandemonium".

Pisane wtedy...

Fala solidarności i jedności

Ks. Edward Nalepa Po deszczowej i burzowej nocy, poranek 11 września 2001 r. był słoneczny. Nic nie wskazywało, że cokolwiek złego stanie się już za chwilę. Wiadomość o uderzeniu samolotu w jeden z budynków World Trade Center spadła na nas jak grom z jasnego nieba, ale nikt nie przeczuwał, że to dopiero początek tragedii. Po chwili nie było wątpliwości: atak terrorystyczny! Jak zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w ekran telewizora. Milczeliśmy. Modliliśmy się... Trzymaliśmy kciuki, żeby budynki ocalały. Gdy zniknął pierwszy z The Twin Towers, wyszedłem z domu, aby zobaczyć... na własne oczy. Byłem świadkiem upadku drugiej wieży. Trudno było powstrzymać łzy... Nowy Jork, jak zawsze bardzo dynamiczny, nie zatrzymał się, no, może na chwilę. Tragedia w World Trade Center pociągnęła za sobą wielką falę solidarności i jedności. Także w modlitwie. W archidiecezji Nowy Jork, w skład której wchodzą Manhattan, Staten Island i The Bronx, oraz w diecezji Brooklyn-Queens otworzono na cały dzień kościoły, które nawet na moment nie były puste. Dodatkowe Msze św. w intencji ofiar i ich rodzin były odprawiane wszędzie. Nowojorczycy prosili o spotkania na Eucharystii. Chcieli wspólnie się modlić. W piątek, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, na wyraźne życzenie prezydenta Stanów Zjednoczonych George?a W. Busha, cały kraj przeżywał Narodowy Dzień Modlitwy i Pamięci. W czasie wieczornej Mszy św. w kościele Our Lady of Hope, w którym pracuję, powiedziałem zebranym, że 11 września pozostanie dla nas na zawsze dniem Krzyża, znaku, który symbolizuje cierpienie, ale również daje nadzieję i życie. Niedziela była w diecezji Brooklyn-Queens dniem modlitwy o pokój. Biskup ordynariusz Thomas V. Daily zaproponował, aby w całej diecezji tego dnia odczytano fragment Ewangelii św. Jana, w którym Jezus mówi: "Pokój mój zostawiam wam, pokój mój daję wam; nie tak jak daje świat, Ja wam daję". Każda Msza św. kończyła się wspólnie odśpiewaną pieśnią "God bless America". Po południu, po raz pierwszy od tragicznych wydarzeń wtorku 11 września, pojechałem na Manhattan. Podszedłem do samej Canal Street, która wówczas była ciągle granicą nie do przekroczenia. Choć moje oczy nie mogły dosięgnąć miejsca, które ciągle nazywamy World Trade Center, moje serce biegło tam, zdając się pokonywać wszelkie przeszkody. I właściwie ani przez chwilę nie przestało tam być.

Pisane wtedy...

Odwet czy sprawiedliwa wojna?

Ks. Kazimierz Sowa Pierwsze komentarze po barbarzyńskim ataku na Amerykę nawoływały do szybkiego i zdecydowanego działania, także z użyciem sił militarnych. Wygłoszenie przez prezydenta Busha formuły, że USA są w stanie wojny, uznano za zapowiedź rychłego i zdecydowanego uderzenia. Niemniej, sam Bush nie ukrywał kłopotów z określeniem celu tych działań. Wprawdzie wskazano podejrzanych i zapowiedziano szybkie rozprawienie się także z krajami ochraniającymi terrorystów, ale pozostały wątpliwości: czy chodzi jedynie o odwet czy też o wojnę sprawiedliwą. Nauka Kościoła zna pojęcie "wojny sprawiedliwej" już od czasów św. Augustyna i w Katechizmie Kościoła Katolickiego (KKK) kilkakrotnie przypomina się nie tylko o uprawnionej obronie wobec zła i napaści (a czymś takim była akcja wymierzona w Amerykę), ale również o obowiązku państwa usprawiedliwiającym w pewnych okolicznościach użycie siły militarnej. "Obrona dobra wspólnego wymaga, aby napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody" - uczy KKK. Nie oznacza to więc aprobaty zemsty czy odwetu, gdyż takie postawy nie tylko stoją w sprzeczności z nauką Kościoła, ale i godnością człowieka, ale mówi o "unieszkodliwieniu" przeciwnika, w tym przypadku terrorystów. Teoria wojny sprawiedliwej, działanie z użyciem siły określa jako ostateczność, która następuje dopiero wówczas, kiedy inne środki okazują się nierealne lub nieskuteczne. I właśnie tu pojawia się pytanie o rolę chrześcijan w takich sytuacjach. Dobrym przykładem są sami nowojorczycy, którzy od razu zaczęli masowo wspierać ekipy niosące pomoc, z jednej strony, a z drugiej wypełniali po brzegi kościoły i miejsca modlitwy, tam szukając wsparcia i odpowiedzi na pytanie, co robić. Nawet francuska prasa, nienależąca przecież do najpobożniejszych, zwraca uwagę na modlitwę, która stała się powszechną reakcją w obliczu zamachów terrorystycznych z 11 września. Postawę chrześcijan, żydów i muzułmanów we Francji paryski dziennik "La Croix" nazywa "bronią modlitwy" i odpowiedzią na potrzebę szukania sensu życia, które może być zagrożone przez grupkę szaleńców. Czymś fascynującym i pięknym były inicjatywy pojawiające się w naszym kraju: Msze w intencji ofiar czy zapalenie symbolicznych świec. Kiedy dzięki Internetowi zaczęły napływać listy od rodaków zza Wielkiej Wody, uzmysłowiłem sobie, że świat i chrześcijanie mogą dać wspaniałe świadectwo miłości bliźniego. Mam nadzieję, że prezydent Bush, człowiek wrażliwy religijnie i podkreślający sens wiary, uczyni wszystko, żeby zamiast odwetu, doszło jedynie do unieszkodliwienia i rozbicia siatki terrorystów.

Pisane wtedy...

Wojna cywilizacji

Jerzy Marek Nowakowski Wszyscy mamy ten widok przed oczami. Majestatycznie lecący, wielki samolot pasażerski uderza w ścianę wieżowca, zamieniając się w kulę ognia. I drugi, jeszcze straszniejszy obraz ? gigantyczne budowle Światowego Centrum Handlu osuwające się, by zmienić się w kupę gruzu grzebiącą tysiące ludzi. Jest kilka fotografii i kilka obrazów filmowych będących symbolami epok. Takim jest odtwarzany setki tysięcy razy kadr, pokazujący żołnierzy Wehrmachtu łamiących polski szlaban graniczny. Takim ? bardzo optymistycznym ? obraz berlińczyków rozbijających mur. Do 11 września wydawało się, że właśnie ten ostatni obraz stanie się symbolem XXI wieku. Od ubiegłego wtorku nie jest to wcale pewne. Obawiam się, że symbolem nowego stulecia może stać się straszliwy obraz z nowojorskiego World Trade Center. Co się stało? Najkrócej mówiąc, staliśmy się świadkami wypowiedzenia wojny. Wojny cywilizacji. Słowo wojna padło z ust prezydenta Busha, NATO po raz pierwszy w swojej historii sięgnęło po artykuł V, mówiący o solidarności członków w obliczu napaści na jednego z nich. Ataki terrorystyczne na Stany Zjednoczone zostały przeprowadzone w sposób godzący w same podstawy naszego rozumienia świata. Zamachowcy-samobójcy użyli jako broni samolotów pełnych niewinnych ludzi. Uderzyli w budynki będące symbolami Zachodu. Symboliczna jest też data zamachu. Stało się to dokładnie 29 lat po napaści terrorystów palestyńskich na wioskę olimpijską podczas igrzysk w Monachium. Wówczas terroryści nie tylko mordowali izraelskich sportowców, ale powiedzieli też: Wasza symbolika, wasz mit olimpijskiego ognia i olimpijskiego pokoju jest nam obcy i wrogi. 11 września 2001 r. powiedzieli jeszcze wyraźniej: Jesteśmy śmiertelnymi wrogami waszego świata i waszych wartości. Mamy prawo się bronić. Mam nadzieję, że nie zabraknie nam woli i determinacji. Obrona będzie skuteczna tylko wówczas, gdy będziemy pamiętali o wartościach fundamentalnych, na których wspiera się cywilizacja Zachodu. Chrześcijaństwo, prawo rzymskie, personalizm. Wygramy tylko wtedy, gdy odzyskamy dumę z naszej przynależności do Zachodu. Gdy porzucimy moralny i ideologiczny relatywizm. Gdy bandytom i zbrodniarzom na ulicy i w polityce powiemy za burmistrzem Nowego Jorku Gullianim: "zero tolerancji".

Pisane wtedy...

Polityka w cieniu terroru

Jerzy Marek Nowakowski Od ataku terrorystów na Stany Zjednoczone minęły dwa tygodnie. Reakcje społeczeństw są takie, jakich mogliśmy się spodziewać. Amerykanie skonsolidowani, Europejczycy podzieleni, Polacy pełni obaw, ale gotowi do pomocy. Świat islamski zaszokowany skutkami ataku częściowo się cieszy, w większości jednak uważa krwawy atak za szkodliwy dla Arabów i islamu. Reakcje, o których mówię, mają jednak wymiar przede wszystkim moralny. Po pierwszym szoku przyszedł jednak czas na polityków. Prezydent Bush, przedstawiany przez liberalne media w czasie kampanii wyborczej jako poczciwy głupek, okazał się osobą z charakterem. Jego decyzje akceptowane są przez ponad 90 proc. Amerykanów. A są to decyzje twarde. Wojna z terroryzmem aż do całkowitego zwycięstwa. ?Tragedia, jaka dotknęła Amerykę, wyznaczyła nową misję dla naszego kraju, walkę o wolność nie tylko dla siebie, ale dla całego świata? - mówił przed połączonymi Izbami Kongresu. Były to ważne słowa. Współczesnej polityce brakowało wyraźnych celów, wyraźnych odniesień do świata wartości. Paradoksalnie, zbrodniarze, atakując Waszyngton i Nowy Jork, zmusili Zachód do powrotu ku korzeniom polityki, pośrednio Zachód wzmacniając. Czas pokaże, czy to wzmocnienie ma charakter trwały. Częściowo zależy to od determinacji Europy w poparciu Stanów Zjednoczonych. Europy, a więc i Polski. Otwarte pozostaje także pytanie o rolę Rosji i Chin w procesie walki z terroryzmem. Wyraźnie widać, że politycy rosyjscy postanowili wykorzystać okazję, by na fali potępienia terroryzmu uzyskać akceptację świata dla swoich działań w Czeczenii. Robiliśmy to samo, co teraz Amerykanie - powiada Moskwa, kreując się na pierwszą ofiarę islamskiego terroryzmu. Co gorsza, rosyjska pomoc jest Stanom Zjednoczonym potrzebna. Zarówno ze względu na rosyjskie doświadczenia z Afganistanu, jak i z powodu wpływów rosyjskich w Azji Środkowej. Prezydent Bush podczas przemówienia w Kongresie zwrócił się do premiera Wielkiej Brytanii, mówiąc, że Ameryka nie ma pewniejszego przyjaciela od Zjednoczonego Królestwa. Jeżeli Waszyngton nie będzie mógł w swojej wojnie z terroryzmem liczyć na całą Europę, to okaże się, iż przyjacielem USA staje się Rosja. To zaś postawić może pod znakiem zapytania proces rozszerzenia NATO (kraje bałtyckie), a nawet całą politykę mozolnego rozszerzania Zachodu. Polski interes narodowy wiąże się ściśle z polityką, o której przed chwilą wspomniałem. Dlatego też (pomijając oczywiste względy moralne) powinniśmy wraz z Londynem stanąć w szeregu pewnych sojuszników Ameryki.

Pisane wtedy...

Bronię islamu

Jacek Salij OP "Jednakże - pisał kilka lat temu, w swoim Manifeście nihilizmu mistycznego, pewien doktorant filozofii z Uniwersytetu Śląskiego - najpiękniejszym, najczystszym i najwznioślejszym aktem buntu, kwintesencją rewolty przeciw Systemowi, będzie dla mnie zawsze czyn szaleńca, który rozrywa się bombą w przepełnionym supermarkecie, pociągając wraz ze sobą w otchłań śmierci trzy tysiące bezmyślnych dzieci Systemu". Kiedy pewien redaktor wezwał go do wytłumaczenia się z tych poglądów, odpowiedział, że była to tylko intelektualna prowokacja, że bezmyślne akty terrorystyczne mu się nie podobają, "chociaż - tutaj naszego rodzimego teoretyka terroryzmu warto znów po prostu zacytować - nie będę się wypierał, że jednostek, które w desperacji, z rozpaczy, próbują tego typu działań, nie skazuję na potępienie, jeżeli ma to oczywiście swoje zdrowe granice, jeżeli ów akt przemocy kierowany jest przeciwko systemowi, a nie zupełnie przypadkowym celom". Nie sądzę, żeby autor tych słów miał odwagę dzisiaj je powtórzyć. Bo nie da się ukryć, że to, co się stało 11 września, spełnia wszystkie warunki, jakich młody polski filozof wymaga od aktu terrorystycznego, ażeby zasłużył na jego aprobatę: Światowe Centrum Handlu nie było przypadkowym celem ludobójstwa, zaś zamach przeciwko tej instytucji ma wszystkie cechy "aktu przemocy kierowanego przeciwko systemowi". Nawet liczba ofiar nie odbiega nadmiernie od niegodziwych marzeń, zapisanych w Manifeście nihilizmu mistycznego - niecałe dwa razy więcej. Przywołuję ten - ufajmy, że nieprzemyślany, ale na pewno zbrodniczy - pogląd śląskiego trzydziestolatka, bo zadaje on kłam niemal powszechnemu dziś przekonaniu, jakoby nowojorska zbrodnia była czystym owocem fanatyzmu muzułmańskiego, nie dającemu się rzekomo nawet pomyśleć na terenie naszej europejskiej cywilizacji. Otóż wydaje mi się, że do takiej zbrodni nie jest konieczny ani fanatyzm, ani nie musi być ona importowana z obcej nam cywilizacji. Co do fanatyzmu terrorystów, powołam się na kogoś tak kompetentnego jak Bruce Hoffman: "Studiuję problem terrorystów i terroryzmu od przeszło dwudziestu lat. A jednak zawsze zadziwia mnie, jak bardzo normalna wydaje się większość terrorystów, kiedy się z nimi rozmawia. Wbrew oczekiwaniom, nie przypominają fanatyków o szalonym spojrzeniu ani oszalałych zabójców. Wielu z nich to w rzeczywistości bardzo inteligentni ludzie, dla których terroryzm jest (lub był) całkowicie racjonalnym wyborem, podejmowanym często nie bez zastrzeżeń, po głębokim namyśle i dyskusji". Czyż nie mieliśmy podobnego odczucia, kiedy opublikowano pierwsze zdjęcia terrorystów, którzy byli sprawcami nowojorskiego kataklizmu i w nim zginęli? "Przecież to są twarze zwyczajnych ludzi!" - pomyślało sobie wtedy ze zdumieniem wielu z nas. Żeby dopuścić się zbrodni - również zbrodni przekraczającej wyobraźnię - nie trzeba być fanatykiem. Wystarczy nie mieć sumienia i nabrać poczucia, że wszystko, co ja (również ja kolektywne) czynię, jest słuszne i dobre. Inaczej mówiąc, trzeba być bezbożnikiem, siebie samego (lub swoje środowisko) wynoszącym na piedestał boskości. Tę "zwyczajność" terrorystów znakomicie oddała Wisława Szymborska w wierszu Terrorysta, on patrzy.

U Szymborskiej nie jest to wprawdzie terrorysta-samobójca, ale mimo to warto mu się przypatrzeć. Poetka nie zauważyła w nim żadnej nienawiści, żadnej pogardy dla ludzi, jaką widzieliśmy jednak w Manifeście nihilizmu mistycznego dla pociągniętych "w otchłań śmierci trzech tysięcy bezmyślnych dzieci Systemu". Od zwyczajnych ludzi terrorysta przedstawiony w wierszu różni się tylko tym, że obcy, nieznani ludzie nie są jego bliźnimi. Jednak bądźmy szczerzy: Czy to taka rzadka dziś postawa, że dla kogoś obcy, nieznani ludzie nie są jego bliźnimi? Bardzo prawdziwa wydaje mi się dokonana przez naszą Noblistkę próba wglądu w świadomość terrorysty. Natomiast o zbrodniczych samobójcach, którzy spowodowali taki bezmiar nieszczęścia w ów tragiczny dzień 11 września, możemy się jeszcze domyślać, że czuli się jednak nadludzkimi mocarzami, którym niestraszna żadna potęga wroga. Sądzę, że tego poczucia uczyli się raczej oglądając na ekranie kolejne wcielenia Rumbo, niż podczas studiowania Koranu. Osobiście nie przeceniałbym winy islamu za współczesny terroryzm. Nie tu miejsce przypominać o naszym europejskim "dorobku" w zakresie teorii i praktyki terroryzmu. Przypomnę jeden tylko fakt - wysadzenie w powietrze 16 kwietnia 1925 roku katedry w Sofii, kiedy odprawiało się tam nabożeństwo z udziałem króla, całego rządu, generalicji i najwybitniejszych przedstawicieli bułgarskiej klasy politycznej. Ofiarą masakry padło prawie siedemset osób. Dopiero w roku 1948, na V Zjeździe Partii, Dymitrow oficjalnie przyznał, że zamachu dokonali komuniści. Takie bestialstwa nie rodzą się z niczego. Przedtem zawsze ktoś je pomyśli, obmyśli i uzasadni. Oto zapis przerażenia, jakiego w roku 1845 doświadczył Zygmunt Krasiński podczas lektury jakiegoś teoretyka terroryzmu: "Krew mi cała tryska z piersi i ócz, i mózgu, gdy czytam pisane przy stoliku teorie rzezi i mordu. On w atrament maczał pióro, a później dla drugich pióro przemieni się w nóż, a atrament w krew. Co to za brak sumienia musi być w człowieku, który może znieść myśl, że słowa przezeń drukowane stać się kiedyś mogą zgubą, zamordowaniem współbraci; czy to nie szatańska zimna krew? A chrzczą takie sprosności imieniem obowiązku, idei, poświęcenia wszystkiego Ludowi, Rzeczypospolitej, Cnocie!". Rachunek za potworną masakrę z 11 września trzeba wystawiać nie islamowi, ale tym jego nurtom, które ją zrodziły i z niej się cieszą. A nawiasem: szkoda, że tylko tych pokazuje nam się w telewizji. Miliony muzułmanów, oglądając sprawozdania z przekraczającego wyobraźnię koszmaru, na pewno przeżywało wstyd i gniew, że jacyś zboczeni samozwańcy odważyli się dokonywać zbrodni pod sztandarami ich wiary. Ufajmy, że bezwarunkowe potępienie, jakim cały świat zareagował na ten zbrodniczy wyczyn, przyspieszy wewnątrz islamu różne pozytywne procesy na rzecz większego zrozumienia dla ludzkiej godności i wolności sumienia, a również na rzecz usunięcia nietolerancji, jaka w niektórych krajach muzułmańskich stała się przyjętą normą. Ufajmy, że opinia światowa będzie odtąd rzetelniej i z większą stanowczością reagowała na doniesienia o łamaniu ludzkich sumień w tych krajach. Ufajmy, że w katolickich gazetach nie będą już się musiały ukazywać artykuły na przykład pod tytułem: Sudan: dramat chrześcijan i milczenie Zachodu. Myślę, że w naszym stosunku do islamu warto podglądnąć Jana Pawła II. Przed pięciu laty Eugeniusz Sakowicz zebrał jego wypowiedzi na ten temat w odrębnej książce. Okazuje się, że Ojciec Święty w swoich wypowiedziach na temat islamu wytrwale podkreśla jednoznaczny szacunek dla duchowych wartości tej religii oraz nasze chrześcijańskie pragnienie zgodnego z nią współżycia. Zarazem jednak z wielką stanowczością piętnuje terrorystyczne wybryki muzułmańskiego marginesu, wielokrotnie też upomina się o wolność religijną w tych krajach muzułmańskich, gdzie prawo lub fakty wciąż jeszcze odbiegają od współczesnych jej standardów.