publikacja 29.10.2006 07:08
23 września 1953 r. Sekretariat BP KC PZPR, na wniosek Bolesława Bieruta, zadecydował o aresztowaniu Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego.
Jan Żaryn Wniosek był zapewne konsultowany w Moskwie. Od kard. Wyszyńskiego zażądano też publicznego potępienia bpa kieleckiego Czesława Kaczmarka, kilka dni wcześniej skazanego w pokazowym procesie na 12 lat więzienia, za rzekomą „współpracę z hitlerowcami” w czasie wojny oraz szpiegostwo na rzecz „imperialistów amerykańskich” i Watykanu po wojnie. W odpowiedzi na powyższe szantaże Prymas wystosował protest w sprawie procesu kieleckiego. Nocą 25 IX 1953 r. do siedziby Prymasa Polski przy ul. Miodowej 17 weszło kilkudziesięciu funkcjonariuszy UB. Stefan Wyszyński został aresztowany i potajemnie wywieziony z Warszawy. „Proszę powiedzieć mojemu ojcu i siostrom [zakonnym], że nie wolno płakać; nie wolno, ja zabraniam płakać. Proszę powiedzieć także biskupowi Choromańskiemu, że gdybym postawiony został przed sądem, nie potrzebuję adwokatów, żadnych adwokatów” - notował funkcjonariusz UB ostatnie słowa Kardynała wypowiedziane do domowników. Prymas był przygotowany na aresztowanie. Wspominał o tym podczas ostatniej konferencji Episkopatu 18 IX 1953 r.: „Wolę więzienie niż przywileje, gdyż cierpiąc w więzieniu, będę po stronie tych najbardziej umęczonych. A przywileje mogą być świadectwem odejścia od właściwej drogi Kościoła - w prawdzie i w miłości”. Kard. Wyszyński został przewieziony do klasztoru w Rywałdzie. W tym czasie w jego siedzibie funkcjonariusze UB przeprowadzali rewizję. Zebrany materiał miał służyć jako dowód w sprawie. Znaczną część zagrabionej dokumentacji zwrócono Kardynałowi pod koniec 1956 r. Część - niedawno odkryta - znajduje się dziś w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. „Rano [26 IX 1953 r.] pojawiła się na drzwiach kościelnych [Świętego Krzyża] kartka z wiadomością, że Prymas przemawiać nie będzie”. Trzy dni później bp Michał Klepacz - nowy, narzucony przez władzę przewodniczący Konferencji EP - podpisał się wraz z sekretarzem Episkopatu bp. Zygmuntem Choromańskim pod komunikatem podyktowanym przez komunistów. Władze nakazały odczytanie komunikatu w najbliższą niedzielę (4 X 1953 roku) we wszystkich kościołach i kaplicach w Polsce. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zbierało raporty terenowe na temat księży proboszczów, którzy nie odczytali komunikatu lub opatrzyli go własnym, nieprzychylnym dla władz komentarzem. Wkrótce po aresztowaniu kard. Stefana Wyszyńskiego rozpoczęto także intensywne przygotowania do procesu pokazowego, pod zarzutem m.in. szpiegostwa na rzecz Watykanu. Zbierano materiał dowodowy (np. korespondencję „szpiegowską” z bpem Gawliną) oraz opracowywano projekt aktu oskarżenia. Przygotowano także dwa „źródła osobowe” (ks. Stanisława Skorodeckiego i s. Marii Graczyk), które - jak się wydaje - miały świadczyć w sądzie przeciwko Kardynałowi. Z niewyjaśnionych do końca powodów władze przerwały te prace.
Przez następne dwa lata (do końca października 1955 r.) Prymas pozostawał odcięty od świata zewnętrznego. Przetrzymywano go początkowo w Rywałdzie (od 26 IX do 12 X 1953 r.), w klasztorze Ojców Kapucynów. Zakonnikom wmawiano, że przebywa tam wysokiej rangi oficer. Po kilku tygodniach kard. Wyszyńskiego przewieziono do Stoczka Warmińskiego, gdzie ciężko chorował. W październiku 1954 r. schorowany Prymas został przewieziony na południe Polski, do Prudnika Śląskiego. Od 29 X 1955 r. przebywał w Komańczy, w klasztorze Sióstr Nazaretanek, rzekomo na prośbę Episkopatu Polski, co miało sugerować współdziałanie biskupów z rządzącymi w sprawie podejmowania decyzji o uwięzieniu Prymasa. W rzeczywistości jeszcze przed podjęciem przez rząd PRL decyzji o zmianie miejsca pobytu Kardynała wysocy funkcjonariusze organów bezpieczeństwa naciskali na niego, by złożył wniosek o zmianę warunków pobytu. Prymas odmówił. W Komańczy Kardynał mógł spotkać się z najbliższymi. W 1956 r. odwiedzili go członkowie najbliższej rodziny (m.in. ojciec Stanisław, brat Tadeusz i siostrzenica), panie z „Ósemki” (w tym Maria Okońska), a także bp Choromański i bp Klepacz. Zarówno przed aresztowaniem, jak i przez cały okres internowania Prymas był inwigilowany, w swej rezydencji przy ul. Miodowej 17, m.in. przez kierowcę oraz znanego działacza katolickiego, a także za pomocą podsłuchu - być może zainstalowanego w figurze Matki Boskiej, znajdującej się w ogrodach rezydencji. W okresie internowania był śledzony przez kilkadziesiąt osób. W jego celi w Stoczku komendant zainstalował podsłuch, inwigilacja sięgała zatem najintymniejszych chwil życia Prymasa. Notowano każde słowo „podopiecznego”, o czym świadczą codzienne meldunki przesyłane przez komendanta „Obiektu 123” ppłk. B. Borucińskiego (lub jego zastępców, np. K. Banasia) początkowo do dyrektora Departamentu XI MBP, płk. Kazimierza Więckowskiego, oficera sowieckiego pochodzenia białoruskiego, a następnie mjr. Stanisława Morawskiego, wicedyrektora Departamentu VI Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego. Meldunek zawierał informacje zdobyte drogą operacyjną; w pierwszym rzędzie z podsłuchu, a także z lektury dziennych raportów źródła „Ptaszyńska” (s. Maria Graczyk) i źródła „Krystyna” (ks. Stanisław Skorodecki) - konfrontowanych ze sobą. Komendantura miała także źródła informacji na zewnątrz „obiektu”. Pilnowano, by wiadomości o Prymasie nie przedostawały się do opinii publicznej. Z tego samego powodu inwigilowano strażników, a zbyt „rozmownych” odsyłano do domu. Więzień - zwany przez komendanta „podopiecznym” - został osaczony. W Stoczku i w Prudniku dręczono Prymasa psychicznie. Składano mu nieoczekiwanie obietnice, których nie dotrzymywano wtedy, gdy nadzieje więźnia zostały dostatecznie rozbudzone. Miało to upokorzyć proszącego. Uzależniano pozwolenie na korespondowanie z władzami od złożenia samokrytyki przez „podopiecznego”. Nie doręczano mu listów od najbliższych (szczególnie w okresie choroby ojca) lub dawano do zrozumienia, że jego listy do ojca nie są dostarczane (w rzeczywistości wybrane przez władze fragmenty były odczytywane adresatowi). Prymas bronił się przed zniewoleniem: przez modlitwę, czytanie, pracę codzienną i rozmowy z towarzyszami niedoli. Decyzja o zwolnieniu Prymasa z Komańczy zapadła na posiedzeniu BP KC PZPR 23 X 1956 r., a zatem trzy dni po objęciu władzy przez Gomułkę. Została ona podjęta pod presją społecznych oczekiwań, a zatem podyktowana była rachunkiem politycznym, a nie racją ideową.
Prymas położną Żułów w czasie wojny. Ksiądz Stefan modli się, spacerując za wsią. Nagle sielankową ciszę rozdziera rozpaczliwy krzyk kobiecy. To z tej stojącej na uboczu chaty! Ksiądz popycha drzwi i staje jak wryty. Na barłogu ze zmierzwionej słomy leży... rodząca kobieta. Nie ma prześcieradła, pod głowę wcisnęła zmięte ubranie. Zszokowany ksiądz Wyszyński chce wybiec po pomoc. Kobieta jednak już kurczowo trzyma go za sutannę. Jęczy, żeby jej nie zostawiać. Chyba ma rację: pomoc i tak nie zdąży nadejść przed rozwiązaniem. Rodzącą reszta wsi odrzucała za złe prowadzenie się. — Nie mogłem jej pomóc, bo nie umiałem. Co za straszne przeżycie — wspominał Prymas piętnaście lat później. Ksiądz Wyszyński stoi więc bezradnie w izbie. Trzyma rodzącą za rękę. Niemowlę szczęśliwie przychodzi na świat. Dopiero wtedy Ksiądz biegnie po pomoc. Siostra Cecylia spowiada W czerwcu 1942 roku ks. Wyszyński trafił z Żułowa do Zakładu dla niewidomych w Laskach. Często wsiadał na „Błyskawicę”, żeby dojechać do stolicy. „Błyskawica” to przezwisko fury, która codziennie kursowała do warszawskiej dzielnicy Bernerowo. „Błyskawicę” ciągnął tylko jeden koń, który człapał co najmniej dwie, trzy godziny. W Warszawie ksiądz wykładał na tajnych kompletach. — Na potrzeby konspiracji ks. Wyszyński przyjął pseudonim „Siostra Cecylia” — śmieje się Maria Okońska. — Cecylia była jego ulubioną świętą. Ale pseudonim się nie sprawdził, bo ludzie zaczęli masowo pytać, nawet przez telefon: „O której siostra Cecylia będzie odprawiać Mszę świętą?” albo: „Kiedy siostra Cecylia będzie spowiadała?”. Na widok dzieci po twarzy księdza Wyszyńskiego przelatywał zazwyczaj figlarny uśmiech. Lubił z nimi żartować. Kiedyś, w czasie wojny, zobaczył w Laskach dwie dziewczynki, dużą i małą. — O, idzie półtorej człowieka! — zagadał wesoło. — Nie, bo jak cłowiek, to cały — wysepleniło równie wesoło dziecko. Zachowała się fotografia Księdza z niewidomymi dziećmi, które właśnie przystąpiły do Pierwszej Komunii. Ksiądz Wyszyński śmieje się. Dzieci w białych ubrankach wyglądają na bardzo z nim zgrane: chichoczą, przytulają się do niego, od śmiechu robią im się dołki w policzkach. W marcu 1944 r. ks. Wyszyński złożył przysięgę wojskową. Został kapelanem i porucznikiem Armii Krajowej. Biegał przez Puszczę Kampinoską na złamanie karku w kierunku, z którego dochodziły odgłosy eksplozji, nie zważając na gałęzie szarpiące jego komżę i sutannę. Spowiadał umierających żołnierzy AK, nosił rannych. Poszedłbym, gdzie giną Maria Okońska założyła w czasie wojny z siedmioma koleżankami Stowarzyszenie Żeńskiej Młodzieży Katolickiej „Ósemka”. Dziewczyny nie zakładały rodzin, ale ewangelizowały ludzi, żyjąc wśród nich i pracując w różnych zakładach. Księdzu Wyszyńskiemu spodobał się ten nowoczesny pomysł. Został ojcem duchowym grupy. Dlatego pani Maria do dziś mówi o Prymasie: „Ojciec”. W końcu lipca Zdzich, znajomy z konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego, ostrzegł ją: Uciekaj! Tu wybuchnie powstanie, a granatów i amunicji jest tylko na parę dni. — W miejscu, gdzie obecnie jest Warszawa, będzie rosła murawa. Kto tu zostanie, zginie. 22-letnia Marysia i jej koleżanki ruszyły więc po radę do Lasek. — Po wojnie miałyśmy założyć tzw. Miasto Dziewcząt, żeby w nim wychowywać młode Polki. Pytałyśmy więc Ojca, czy mamy ratować Miasto Dziewcząt, a więc siebie, czy zostać w powstaniu i zginąć? — wspomina pani Maria. Ksiądz Wyszyński pomagał właśnie w organizowaniu szpitala powstańczego w Laskach i spowiadał obwieszonych pasami z nabojami powstańców, którzy szli na punkty zbiórek. Myślał jednak też o pytaniu „Ósemki” — w nocy leżał krzyżem w kaplicy. Wzeszło słońce. Był słoneczny ranek 1 sierpnia. Ksiądz Stefan powiedział dziewczynom: — Nic wam radzić nie mogę. Gdybym ja był na waszym miejscu, poszedłbym tam, gdzie giną ludzie. Dziewczyny po naradzie oświadczyły: — Ojcze, idziemy do powstania! — Trzeba go było wtedy widzieć. Ojciec cały był w uśmiechach. Nie śmiał radzić, ale był strasznie szczęśliwy, że jego duchowe córki tak zdecydowały — wspomina pani Maria. — Tylko nie strzelajcie! Kobieta nie jest od zabijania, a od dawania życia! — przypomniał na pożegnanie ks. Wyszyński. — Odwracałyśmy się, a on wciąż, dopóki nie zniknął nam z oczu, stał na ścieżce nieruchomo i błogosławił nas znakiem krzyża — wspomina Maria Okońska.
— Po latach powie, że pojechał z prymicją na Jasną Górę, aby mieć Matkę, która zawsze z nim będzie, która nie umiera — wspomina jego przyjaciel i były generał zakonu paulinów o. Jerzy Tomziński. Po powstaniu warszawskim „ósemka”, czyli grupa dziewcząt, których ojcem duchowym i kierownikiem był od 1942 r. ks. Stefan Wyszyński, przez rok mieszkała w Częstochowie przy ul. św. Rocha. Ojciec Polikarp z klasztoru jasnogórskiego odszukał je i zaprosił w gościnę na pokoje królewskie, w których wtedy mieszkała Zofia Kossak-Szczucka. Wkrótce Stefan Wyszyński przybył na Jasną Górę jako biskup nominat, przyszły ordynariusz lubelski, by odprawić ośmiodniowe rekolekcje i przyjąć sakrę z rąk kard. Augusta Hlonda. — Przyszły hierarcha zamieszkał w mojej małej, skromnie urządzonej celi zakonnej z widokiem na dwunastą stację Drogi Krzyżowej, przypominającą patrzącemu słowa Pana: „Oto Matka Twoja” — wspomina o. Jerzy Tomziński. — Odwiedzałem go codziennie, by ustalić wszystkie szczegóły konsekracji, której byłem ceremoniarzem. Prosił mnie, bym modlił się za niego, bo twierdził, że pisać potrafi, ale o rządzeniu diecezją nie ma zielonego pojęcia. Od tego momentu bp Wyszyński przyjeżdżał tu na konferencje Episkopatu, dał się poznać jako wybitny kaznodzieja, przyciągający tłumy, które chcą go słuchać. — We wrześniu 1946 r. w liście na dzień poświęcenia się Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi zaapelował: „Na Jasną Górę, kto żyw, bo ona sercem serc...” — wspomina o. Tomziński. — Rok później w uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, wobec całego Episkopatu, kardynał wygłosił porywające kazanie do trzystu tysięcy wiernych. Kto wie, może to jego „jasnogórska aktywność” zadecydowała o wyborze na prymasowską stolicę. Przed jej objęciem przyjechał na trzydniowe skupienie na Jasną Górę. Uwięzienie Prymasa nie rozluźniło jego związków z Jasną Górą. — Nie znalazł się wśród nas żaden „ksiądz patriota” — podkreśla o. Tomziński. — W odróżnieniu od innych środowisk, zawsze wierzyliśmy, że Prymas wróci z uwięzienia na swoje stanowisko, co wtedy nie było wcale pewne. Udzieliliśmy w pokojach królewskich schronienia „ósemkom”, których liderka Maria Okońska chciała być dobrowolnym więźniem Jasnej Góry w intencji Prymasa. Zadeklarowała, że nie wyjdzie z sanktuarium, dopóki on nie zostanie uwolniony. Wraz ze swoją grupą zaczęła się o to modlić. W ciągu dnia w kaplicy, a nocą na chórze organowym, inicjując nieznane wcześniej nocne czuwania, które obecnie są stałą praktyką.
Wtedy też w zamkniętej Kaplicy rozpoczęliśmy modlitewne apele o wypuszczenie Kardynała na wolność, które dały początek Apelom Jasnogórskim. Codziennie na Jasnej Górze odprawiano w intencji Prymasa Msze święte. W 1955 r. urządziliśmy wystawę z okazji trzechsetlecia obrony Jasnej Góry, na której umieściliśmy jego portret, wywołując tym niezadowolenie władz. Posyłaliśmy Prymasowi hostie, brat krawiec uszył mu kożuszek. Przyjęliśmy pod swój dach schorowanego ojca Kardynała, Stanisława Wyszyńskiego. Jak tylko Kardynał został przewieziony do Komańczy, nawiązaliśmy z nim kontakt. Z zachowanych dokumentów wynika, że w okresie uwięzienia Prymas także stale myślał o Jasnej Górze. W liście do swego przyjciela o. Alojzego Wrzalika — generała zakonu — z 8 listopada 1955 roku pisał m.in.: „Bodaj nigdy jak teraz nie widziałem tego tak jasno, że wolą Ojca Narodów jest, by naród polski był jednoczony przez Jasną Górę i by tutaj się odnawiał i krzepił”. Prymas chciał, by Jasna Góra była nie tylko „odbiorcą pielgrzymek”, ale stała się „ośrodkiem systematycznego, programowego oddziaływania religijno-moralnego na całą Polskę katolicką”. Postulował, by „ruch pielgrzymi na Jasną Górę” był „coraz bardziej duszpastersko opracowany”. Sugerował, by na Jasnej Górze powstał „Instytut Maryjny jako ośrodek pracy programowania i systematycznego oddziaływania pozasakramentalnego na pielgrzymów”. Marzył, by paulini obudowali Jasną Górę całym zespołem różnych instytucji, które „ludowi pielgrzymiemu wbijałyby w pamięć przeżycia przed obrazem Matki Najświętszej”. Proponował, aby organizowano wystawy i rozprowadzano „pamiątki programowo-wychowawcze”, choćby powielane na maszynie do pisania ulotki. Program przekszałcania Jasnej Góry w twierdzę narodowego ducha Prymas uszczegółowił przebywając jeszcze w odosobnieniu. Jego fundamentem były „Jasnogórskie Śluby Narodu”, których tekst na specjalną prośbę paulinów napisał w Komańczy. — Na uroczystość ślubowania przybyło półtora miliona ludzi, czego się nikt nie spodziewał — wspomina o. Jerzy Tomziński, wówczas przeor klasztoru. — Dla władz komunistycznych był to prawdziwy nokaut. Gdy Prymas wrócił z internowania, zapoczątkował zupełnie nowy rozdział w polskim duszpasterstwie, które całkowicie przestawił na maryjne tory. Zaczęła się Wielka Nowenna i związana z nią peregrynacja kopii Jasnogórskiego Obrazu. Powstała Komisja Maryjna Episkopatu, a także Instytut Prymasowski Ślubów Narodu na Jasnej Górze. Katolicki Uniwersytet Lubelski erygował katedrę mariologii. Więź Prymasa z Jasną Górą w tych czasach zacieśniła się jeszcze bardziej, by osiągnąć najpełniejszy wymiar w „Milenijnym Akcie Oddania w macierzyńską niewolę Maryi za wolność Kościoła w Ojczyźnie i na całym świecie”. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych kard. Wyszyński został protektorem zakonu paulinów. W 1967 r. postanowił, że co roku 3 maja będzie pielgrzymował na Jasną Górę. Wiedząc, że jego obecność w sanktuarium zwiększa napływ pątniczych rzesz, starał się być w nim na wszystkich ważniejszych uroczystościach i odpustach.
Powołania do życia konsekrowanego w świecie nie rozumiało też wielu duchownych, którzy czasem pozwalali sobie na kąśliwe uwagi i lekceważące sądy o instytutach świeckich. Prymas Wyszyński opowiedział jedną z takich historii: „Spotkałem kiedyś bardzo młodego i gorliwego kapłana, który wypowiedział się pogardliwie o panience, która należała do instytutu świeckiego. Mówię mu: »Proszę księdza, to jest zakonnica po ślubach«. A on powiada: »Taka zakonnica! W krótkiej sukience!«. Na to mu mówię: »Czemu to ksiądz widzi krótką sukienkę bardziej niż jej duszę?«. (...) On był zaskoczony i nie podjął dalszej dyskusji”. Zrozumcie trudną drogę Kościoła w Polsce Prymas, choć z pewnością bolały go niesłuszne oskarżenia i ataki z różnych stron, angażował „Ósemki” w największe przedsięwzięcia duszpasterskie Kościoła w Polsce: Wielką Nowennę i Milenium. — Była to w tamtych czasach wielka odwaga. Mało kto tak jak Ojciec cenił społeczną pozycję kobiety. Powołał do życia osobną Komisję Episkopatu ds. Duszpasterstwa Kobiet — przypomina pani Rastawicka. W 1965 r. Prymas w przemówieniu do członków instytutów świeckich na Jasnej Górze tak kreślił ich zadania apostolskie: „Pierwsze to współdziałanie z aktualnym, możliwym — mniejsza z tym, doskonałym czy niedoskonałym — ale możliwym do ustawienia programem Kościoła. (...) Oczekujemy od Was zrozumienia trudnej drogi Kościoła i Episkopatu w Polsce, bo po to jesteście, po to Duch Święty Was wezwał”. Terenem pracy instytutów miały być przede wszystkim zlaicyzowane środowiska, całkowicie zamknięte na wiarę, przekazywaną przez duchowieństwo. Chodziło o świadectwo życia, ale i o umiejętność podjęcia dialogu ze współczesnym światem. „Wśród ludzi dobrej woli bardzo nam potrzeba — mówił w tym samym przemówieniu Prymas — ludzi umiejących spokojnie oddziaływać i przenikać do środowiska, a także przemawiać. (...) Bardzo aktualne jest wyszkolenie w apostole świeckim umiejętności przemawiania, przewodniczenia, kierowania i oddziaływania. Zachęcam do przerobienia całej socjologii działania, oddziaływania i socjologii słowa”. Jeśli chodzi o wzór duchowości dla członków instytutów, Kardynał mówił o konieczności syntezy, ponieważ apostolstwo „nie może być ani męskie, ani kobiece, tylko musi być katolickie. Katolickie — to znaczy męskie i kobiece zarazem, Chrystusowe i Maryjne. Chodzi o wprowadzenie elementów pełnego człowieczeństwa”. Dom z dziedzictwem Dziełem Instytutu Pomocnic jest Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego (stanowi on kontynuację Instytutu Prymasowskiego Ślubów Narodu). Jego podstawowy cel to zachowanie i upowszechnienie dziedzictwa Prymasa Tysiąclecia. Instytut prowadzi archiwum, wydawnictwo i księgarnię. W kilkupokojowym pomieszczeniu przy Dziekanii 1 w Warszawie znajduje się jedyny na świecie zbiór dokumentujący posługę prymasowską kard. Wyszyńskiego. Jedenaście tysięcy stron homilii mieści się w 496 teczkach, a kilka szaf zajmuje 1200 taśm z nagraniami dźwiękowymi. Taśmy są już słabej jakości, dlatego trwają prace nad przeniesieniem nagrań na płyty kompaktowe. W osobnych pudłach leży posegregowana dokumentacja fotograficzna. W ośrodku pracuje kilka osób, i to na ogół społecznie. Tymczasem działające przy Instytucie wydawanictwo „Soli Deo” przygotowuje się do wydania czwartego z trzydziestu tomów „Dzieł zebranych” Prymasa Wyszyńskiego. Każdy tom zawiera ułożone chronologicznie autoryzowane teksty Prymasa. Szczególnym miejscem realizacji zadań apostolskich „Ósemki” jest sanktuarium na Jasnej Górze — miejsce stałego pielgrzymowania i duchowy dom Instytutu. Jego członkinie pracują tutaj jako przewodniczki, prelegentki, prowadzą poradnictwo rodzinne i poradnię psychologiczno-religijną dla młodych. W Częstochowie, w pobliżu Jasnej Góry, z inicjatywy Instytutu powstaje Dom Pamięci Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Będzie to ośrodek duchowości Prymasa Tysiąclecia, gdzie znajdą się pamiątki po nim, między innymi komplet nagrań filmowych i dźwiękowych. Dom buduje, powołana w 1998 r., Fundacja „Dziedzictwo Stefana Kardynała Wyszyńskiego”. Na razie budowa nie posuwa się naprzód, bo brakuje funduszy. — Bez dobroci ludzkiej i otwartych serc nie będziemy w stanie zrealizować tego ambitnego zamierzenia — apeluje Emilia Błaszak, prezes Fundacji