publikacja 29.02.2008 23:56
Świat powoli zapomina o sytuacji w Kenii. Przypomina ją w swoich barwnych korespondencjach brat Radek Malinowski MAfr. To pierwsza z nich, przedstawiająca trwające tygodniami negocjacje między władzą i opozycją.
Każde państwo, każda kraina geograficzna, ma swojego patrona. Świętego, który czuwa, by sprawy dnia powszedniego przebiegały zgodnie z planem, by udały się tegoroczne plony, a podroż przebiegła spokojnie. I choć śmiertelnicy nie maja z nim bezpośredniego kontaktu, sam fakt, że jest taka instancja wyższa, wpływa pozytywnie na komfort psychiczny. Kenia od miesiąca posiada takiego patrona. Nie jest to ktoś z zaświatów, a raczej człowiek z krwi i kości. Ktoś, kto nie jest dostępny dla zwykłych Kenijczyków, jednak już jego obecność w kraju zdaje się sprawiać cuda. Wszystko zaczęło się 22 stycznia br. kiedy to wieczorem były przewodniczący ONZ - Koffi Annan ląduje w Nairobi. Już 25 osiąga pierwszy sukces. W pogrążonym chaosie kraju, gdzie konflikt z politycznego zaczyna przemieniać się w etniczny Koffi zmusza polityków do rozmów. Doprowadza do spotkania skłóconych liderów, którzy przed kamerami telewizyjnymi ściskają sobie dłonie. Nie jest to jeszcze przełom, ale na gruncie kenijskim, przy całej tej dozie nienawiści i przemocy jest to jasny i mocny sygnał, tak dla polityków na szczytach władz, jak i młokosów polujących ze sztachetami, na innoplemieńców. Patron czuwa! Tymczasem Koffi Annan – wytrawny dyplomata i mąż stanu dobrze wie, że uścisk dłoni to dobry początek. Jedynie początek. Dlatego już dwa dni później w ruch idzie machina negocjacyjna. Powołano zespół negocjatorów - po stronie rządu, jak i opozycji. Ustalane są priorytety – te najpilniejsze, jak i te dalekosiężne. Kofii Annan nie tylko chce ugasić ogień zamieszek. Chce usunąć przyczynę pożaru. Patron czuwa! Na początek podjęto decyzję, by obie strony skończyły z przemocą, by poprzez swoje lokalne struktury kazały zejść młodzikom z ulic kraju, zawróciły ludzi do domów, sprawiły, by pochowano maczety i wrócono do pracy. I politycy pokazują, kto ma rząd dusz w Kenii. Ustaje, jakby ucięta nożem, przemoc. Od tej pory z gazet definitywnie znikają płonące opony, i barykady na drogach. Następnie, po rozwiązaniu najpilniejszej sprawy strony przystępują do trudniejszej części negocjacji Po pierwsze - trzeba rozwiązać kwestie nieszczęsnych wyborów, następnie powołać komisję, która zajmie się rozstrzygnięciem sporu, – kto właściwie jest prezydentem Kenii? I wreszcie – najtrudniejszy orzech do zgryzienia. Temat, którego nikt nie chce poruszyć. Kwestia własności ziemi, reformy rolnej. Przekleństwa Czarnego Lądu. Również i o tym chce rozmawiać Koffi Annan. Dwa wrogie sobie obozy zasiadają do negocjacji. Szybko pokazują jednak, że nikt specjalnie nie dąży do ustępstw. Opozycja żąda ustąpienia prezydenta, rząd oferuje opozycji – bądźcie opozycją!. Taki kociokwik trwa przez dni parę, aż wreszcie Koffi Annan sięga po dalekie, ukryte posiłki. Waszyngton i Londyn zamrażają prywatne konta polityków i wydalają studiujące tam ich dzieci, na zakupach będące rodziny, żyjących w idylli Europy krewnych i znajomych królika. W kenijskiej polityce wrze. Jak to? Zrozumiałe że podczas zamieszek zabito ponad 1000 ludzi, a 300 000 zostało uchodźcami. Kto by się jednak nimi przejmował – tą hałastrą ze slumsów, półpiśmienną biedotą ? Inna sprawa - że moje dzieci wyrzucono z Oxfordu! Że moja żona nie może robić zakupów w Harrodsie! Toż to skandal, i łamanie praw człowieka! Faszyzm niemalże!
Nie cichną jeszcze święte głosy oburzenia, a tu nadchodzą kolejne posiłki. Brytyjski ambasador ogłasza, że rząd Jej Królewskiej Mości nie uznaje obecnej administracji w Kenii. Prezydent wzrusza ramionami, a minister sprawiedliwości prycha, że to są jakieś prywatne opinie niskiej rangi urzędnika. Nazajutrz jednak w Londynie minister spraw zagranicznych, podtrzymuje te opinię. Wielka Brytania nie uznaje kenijskiego rządu. Upokorzeni kenijscy politycy zasiadają do stołu. Pozbawieni luksusowych dóbr z ekskluzywnych sklepów europejskich są bardziej skorzy do ustępstw. Patron czuwa! Na początek, dobry przykład troski o coś więcej, niż partyjny interes daje opozycja. Rezygnuje z ubiegania się o prezydenturę. Niech już będzie ten Kibaki, ale – jako prezydent reprezentacyjny! Cała egzekutywa niech spocznie na nowym stanowisku – premiera. I tak powstaje nowy front negocjacji. Przypominać on będzie pozycyjną I wojnę światową, kiedy to cały miesiąc obie strony będą się przepychać, nie ruszając się z dala od wytyczonej linii frontowej. Co to za premier, jaki premier, jaka władza? Kilka razy dojdzie do przełamania frontu, - to na stronę opozycji, to na stronę rządu, ale cała sprawa nie posunie się przez miesiąc ani o milimetr. Dobrze, że cały czas jest Koffi Annan – patron Kenii W konstytucji nie ma instytucji premiera – wytoczy lekką piechotę rząd. Ale konstytucja to nie Koran – zmienić można – natychmiast odstrzeli z flanki opozycja. Potem kontratak pomarańczowych – podzielmy się władzą w rządzie! Zatrzymany przez siły rządowe – tak, podzielić się możemy, ale odpowiedzialnością, nie władzą. Potyczki na froncie robią się coraz bardziej finezyjne. Prawnicy sięgają po coraz bardziej skomplikowane rodzaje broni. A to premier ma być bez władzy, innym razem całkowicie zależny od prezydenta, jeszcze innym razem w razie rozpadu rządu mają być nowe wybory. Czy są jakieś ofiary tych potyczek? Owszem, są, ale nie wśród polityków - generałów. Cierpi – tak jak zawsze – miejscowa ludność. To uchodźcy, – którzy mają rozkaz opuścić obozy. Ale gdzie tu wrócić? Ich domów już nie ma. Zresztą, sąsiedzi ich zabiją. Jedyne wyjście - jechać tam, gdzie dominuje ich grupa etniczna. Tyle, że tam nie ma dla nich ani miejsca, ani przyjaciół, ani nikt tam na nich nie czeka. To biznesmeni. To grupa młodych dziewczyn ze slumsu, które w tym czasie permanentnego braku bezpieczeństwa zostały porwane zgwałcone i zmuszone do prostytucji. Front się nie zmienia, ale coraz częściej pojawiają się głosy o przełomie. Koniec wojny tuż tuż. Porozumienie już za rogiem. Za dzień, może dwa, jest szansa na koniec. W ten czas Koffiemu Ananowi przychodzą w sukurs ostatnie odwody. Elitarna jazda, która ma jednym szturmem przełamać szeregi przeciwnika. To Condoliza Rice – sekretarz stanu USA, która przybywa z jednodniową wizytą do Nairobi. Niestety, przełomu nie ma. Następuje moment krytyczny. Rząd wycofuje się z wszelkich ustaleń, co więcej, atakuje osobę Kofiego Annana. To za jego prezydencji wybuchła wojna w Iraku! To za jego kadencji były skandale finansowe w ONZ. – wytaczają ciężkie działa rządowi oficjele. Kiedyś, grupa archeologów, rozgrzebująca w powojennej Polsce neolityczny kurhan, zrobiła zdjęcie przydrożnej kapliczki – figurki świętego Rocha, któremu ktoś urwał głowę. Uknuto powiedzenie: „Nawet święty strącił głowę, patrząc na te czasy nowe!” Kenijski „święty” głowy jak na razie głowy nie traci. Jest już jednak zmęczony. Obwiniany za wojnę w Iraku chce uniknąć dalszych oskarżeń. Wszak to za jego prezydencji wystąpiło tsunami, zmarł papież, a w Kongo wybuch wulkan. Jak chcesz obić psa, kij się zawsze znajdzie. A w Kenii władza lubi bić! 26 lutego, wspomina publicznie, że może opuścić Kenie. Opozycja natychmiast zapowiada masowe demonstracje. Z Ameryki i Europy, także z Polski, dochodzą pomruki i ostrzeżenia. 27 lutego Koffi rozwiązuje i rozpędza na cztery wiatry dwa zespoły negocjatorów. Na szczęście zostaje w kraju, by negocjować bezpośrednio z prezydentem i przywódcą opozycji. Tego samego dnia policja na prowincji odnajduje obozy szkoleniowe dla bojówek. Ludzie – tak w slumsach miast, jak i na wsiach całego kraju szykują się do wojny – tym razem tej prawdziwej. Bo wiedzą, że w Kenii dopóty będzie spokój, dopóki jej patron – Koffi Annan, nie odejdzie. I właśnie wtedy – kiedy czekamy tylko na sygnał, na to, by jak na dźwięk rogu, cały kraj powstał i zapłonął, by na ulice wyszli demonstranci, wtedy – wbrew nadziei – następuje przełom – jest porozumienie!