Zabijmy świętego

ks. Tomasz Jaklewicz


GN 11/2014 |

publikacja 13.03.2014 00:15

13 maja 1981 roku. To jak pierwszy upadek pod ciężarem papieskiego krzyża. „Miał tę bezwładną postawę znaną ze wszystkich obrazów Zdjęcia z krzyża” – opowiadają świadkowie. „Twarz spokojną, z czymś podobnym do uśmiechu”.

Zabijmy świętego Gianni Giansanti /Sygma/Corbis Jan Paweł od Krzyża. Tegoroczny cykl wielkopostny poświęcamy przypomnieniu „stacji ” drogi krzyżowej jego życia i najważniejszym lekcjom z jego nauczania o miłości „aż do końca”

Pamiętam nadal to ściśnięcie serca na wieść o strzałach oddanych na placu św. Piotra w stronę papieża. Łzy, niepokój o jego życie, modlitewny szturm do nieba. Wracaliśmy do domu po wizycie u krewnych. „Strzelali do papieża” – mama dzieliła się tą wieścią z mijanymi przechodniami. Zatrzymywali się z niedowierzaniem. I to niejasne poczucie, które dziś potrafię lepiej nazwać, to ukłucie wywołane spotkaniem ze złem w czystej postaci, „tchnienie” diabła, który chce zgasić Boży ogień. Wszystko na to wskazuje, że Ali Agca, zawodowy morderca, nie działał sam. Tropy prowadzą w tę samą stronę, ku której w tych dniach zwraca się świat. KGB – trzy litery, które miliony ludzi napełniały trwogą, złowrogi symbol imperium zła. Wychowanek tej zbrodniczej organizacji prowokuje właśnie kolejną wojnę. Książę tego świata nie odpuszcza. Ciągle mu mało. Ale nad nami miłosierdzie Boga. 

Boli? Boli

„Za każdym razem, gdy powracam myślą do tamtego wydarzenia, mam zawsze te same odczucia. Zawsze…” – wspomina kard. Stanisław Dziwisz w książce „Świadectwo”. „Przeżywam wszystko od początku, chwilę po chwili. Tak jakbym wciąż nie mógł uwierzyć, że mogło dojść do czegoś podobnego. Że próbowano zabić papieża, tego papieża, Jana Pawła II, w samym sercu chrześcijaństwa…”. W opowieściach o tamtych wydarzeniach powtarza się motyw gołębi, które nagle poderwały się w górę z placu św. Piotra. Papież w otwartym jeepie objeżdżał plac przed audiencją generalną. O godz. 17.19 w jego stronę padły dwa strzały. „Ojciec święty zaczął bezwładnie osuwać się na bok, prosto w moje ramiona” – wspomina kard. Dziwisz. „Usiłowałem wesprzeć Papieża, choć on sprawiał takie wrażenie, jakby się poddał. Łagodnie. Naznaczony bólem, ale pogodny. Zapytałem: »Gdzie?«. Odpowiedział: »W brzuch«. »Boli?«. On na to: »Boli«. Pierwsza kula, przeszywając okrężnicę i raniąc w kilku miejscach jelito cienkie, rozszarpała brzuch, po czym – przebiwszy ciało na wylot – spadła do wnętrza jeepa. Druga zaś po tym, jak się otarła o prawy łokieć i złamała palec wskazujący lewej ręki, zraniła dwie amerykańskie turystki”. Potem był rajd karetki do Polikliniki Gemelli. Trasę, którą w godzinie szczytu pokonuje się co najmniej 20 minut, samochód z rannym papieżem przejechał w 8 minut. Syrena się zacięła, kierowca jadąc, naciskał na klakson. „Papież tracił siły, ale nadal był przytomny. Wydawał z siebie ciche, coraz słabsze jęki. I modlił się. Słyszałem, jak się modli, mówiąc: »Jezu, Maryjo, Matko moja«. Gdy dotarliśmy do polikliniki, stracił przytomność” – opowiada kard. Stanisław. Polka, która była wtedy na audiencji, opisuje reakcję ludzi: „Wydawało mi się, że cały plac św. Piotra zapada się z wolna razem z nami, że wszystko osuwa się w pustkę: schody, tłum, wszystkie posągi nad kolumnadą, a ich barokowe gesty wydały mi się gestami przerażenia i zgrozy. Od tej pory bardzo je lubię… Wokół mnie wszyscy byli bladzi, a wstrząśnięci policjanci watykańscy w alejach robili wrażenie, że mają twarze bez kropli krwi. Jeden, blisko mnie, miał kredowobiałą twarz pod kruczymi włosami i zastanawiałam się, czy nie zemdleje. Nie, nie mdlał, płakał”. Jakaś grupa z Polski przywiozła na audiencję kopię obrazu jasnogórskiego. Ustawili ją na ziemi opartą o pusty fotel. Wiatr przewrócił obraz. Na odwrocie ukazał się napis: „Matko Boża, opiekuj się ojcem świętym, broń go od złego”. Obraz umieszczono na fotelu, wokół którego ludzie zaczęli się modlić. Odmawiali Różaniec aż do wieczora, gdy nadeszły lepsze wieści o stanie zdrowia papieża. 

Połączyło nas cierpienie 

Jan Paweł II, który cieszył się dobrym zdrowiem, żelazną kondycją, niespożytymi siłami do pracy, znalazł się nagle w szpitalu jako pacjent, któremu ratowano życie. Kiedy Paweł VI wymagał zabiegu chirurgicznego, wykonano go w zaaranżowanej sali operacyjnej w jego apartamentach. Jan Paweł II wcześniej zastrzegł sobie, że w razie choroby ma być leczony jak zwykli ludzie – w szpitalu. Do szpitala Gemelli wracał kilkakrotnie. Spędził tam w sumie 153 dni, dlatego nazywał go żartobliwie „trzecim Watykanem”. Jeden z lekarzy wspomina, że 12 maja, w przeddzień zamachu, papież odwiedził pawilon medyczny w Watykanie. Kilka miesięcy wcześniej ufundowano specjalną karetkę, która miała służyć pielgrzymom przybywającym na plac św. Piotra. Pokazano ją papieżowi. Następnego dnia właśnie ta karetka wiozła go do szpitala. Operacja po zamachu miała przebieg dramatyczny. Życie papieża wisiało na włosku. Profesor Francesco Crucitti na wieść o zamachu jakimś cudem dotarł w kilka minut do szpitala. Kiedy otworzył jamę brzuszną, ujrzał najpierw mnóstwo krwi. Jego pacjent stracił jej trzy litry. Po zatamowaniu krwawienia zobaczył, co się stało. Okazało się, że kula minęła tętnicę główną o milimetry. Jej trafienie oznaczało śmierć w ciągu kilku minut. Pocisk minął także kręgosłup i połączenia nerwowe, dzięki czemu papież nie został sparaliżowany. „Czyjaś ręka strzelała, ale inna ręka prowadziła kulę” – powiedział później Jan Paweł II. Kardynał Dziwisz wspomina, że tuż po przebudzeniu nad ranem 14 maja papież zapytał: „Odmówiłem kompletę?”. „Pierwsze dni były koszmarne. Ojciec święty modlił się nieustannie. I cierpiał”. Prócz bólu fizycznego odczuwał ból z powodu odchodzenia kard. Stefana Wyszyńskiego. Agonia Prymasa Tysiąclecia trwała trzy tygodnie, jakby czekał, aż z Rzymu nadejdą lepsze wieści. Ostatnia rozmowa telefoniczna między papieżem a prymasem odbyła się w szpitalu. „Słychać było wątły, ledwo słyszalny głos kardynała: »Połączyło nas cierpienie…

Ale Ojciec jest uratowany«. A potem: »Ojcze święty, pobłogosław mnie…«. Papież nie chciał wymówić tych słów, bo dobrze wiedział, że to ostatnie pożegnanie: »Tak, tak. Błogosławię Twoje usta… Twoje dłonie...«” – relacjonuje kard. Dziwisz. Prymas Tysiąclecia zmarł 28 maja. Jan Paweł był jeszcze wtedy w szpitalu. Papież nie mógł odmówić z wiernymi modlitwy „Anioł Pański”. Nagrał więc na taśmie krótkie słowo, które kończyło się następująco: „Jestem szczególnie blisko dwóch osób, zranionych wraz ze mą, oraz modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem. Zjednoczony z Chrystusem, Kapłanem-Ofiarą, składam moje cierpienie w ofierze za Kościół i świat. Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus Tuus ego sum (Cały Twój jestem)”. To była chyba najkrótsza papieska katecheza o krzyżu. Co podpowiedział nam Jan Paweł II ze szpitalnego łóżka? Kiedy spada na ciebie krzyż, nie zapomnij, że inni też cierpią, przebacz krzywdzącym, zjednocz się z Ukrzyżowanym, ofiaruj cierpienia za innych, odnów swój akt zawierzenia. Wymowna lekcja. 

Nie ma przypadków

Już po powrocie do Watykanu u ojca świętego ponownie pojawiła się wysoka gorączka. Okazało się, że w przetaczanej krwi był cytomegalowirus. Papież musiał po raz kolejny trafić do szpitala. Opanowano wirusa i przeprowadzono operację usunięcia przetoki. Jakim pacjentem był Jan Paweł II? Wymagającym. Dopytywał lekarzy o wszystkie szczegóły związane ze swoim zdrowiem. „Co Sanhedryn dziś orzekł? Co zamiast mnie zdecydował?” – żartował, gdy konsylium lekarzy powiadamiało go o stanie zdrowia i dalszej terapii. Chciał wiedzieć, jak wygląda wirus, który go zaatakował. Częścią walki z chorobą, powiedział kiedyś lekarzom jest to, że pacjent musi sam walczyć. Ale żeby miał siły do tego, musi stać się „podmiotem swojej choroby”, nie może być tylko „przedmiotem leczenia”. Godność pacjenta, godność cierpiącego, godność człowieka – to zawsze akcentował Jan Paweł II. Czy obawiał się śmierci? Nie. Mówił o tym w wywiadzie z André Frossardem: „To nawet nie była odwaga, ale w chwili, kiedy padałem na placu św. Piotra, miałem wyraźne przeczucie, że wyjdę z tego. Ta pewność nigdy mnie nie opuściła, nawet w najgorszych chwilach, bądź po pierwszej operacji, bądź w czasie choroby wirusowej”. Podczas drugiego pobytu w szpitalu papież poprosił o tekst trzeciej tajemnicy fatimskiej, która była przechowywana w archiwum Kongregacji Nauki Wiary. Intrygowała go zbieżność daty zamachu z początkiem objawień fatimskich. Po przeczytaniu „sekretu” Jan Paweł II nie miał już wątpliwości, komu zawdzięcza swoje życie. Dokładnie rok później, 13 maja, modlił się w Fatimie. Dziękował Bogu i Maryi za ocalenie życia. Kula, która go trafiła, została złożona jako wotum i umieszczona w koronie cudownej figury. „Proste zbiegi okoliczności nie istnieją w planach Bożej Opatrzności” – podsumował papież. Zło nie poddaje się łatwo. Podczas wizyty w Fatimie doszło do drugiej próby zamachu. W chwili gdy papież szedł środkiem fatimskiego kościoła, spośród napierających wiernych wyskoczył człowiek w sutannie z nożem w ręku. Ochrona obezwładniła napastnika, jednak ten zranił Jana Pawła. Papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Zamachowcem okazał się hiszpański ksiądz, szaleniec głoszący skrajne poglądy (później zrzucił sutannę). Sprawa nie była nagłośniona. Przypomniał ją kard. Dziwisz w filmie „Świadectwo”. Zamach w Fatimie nie był wcale ostatnią próbą zabicia Jana Pawła II. Było ich jeszcze kilkanaście. W 1995 roku w Manili w domu przy nuncjaturze, gdzie miał przebywać papież, odkryto potężny skład materiałów wybuchowych. Dwa lata później, w Sarajewie pod mostem, którym miał przejeżdżać Jan Paweł II, znaleziono bombę. W encyklice „Dives in misericordia”, ukończonej pół roku przed 13 maja 1981 roku, Jan Paweł II pisał m.in. o tym, że krzyż jest „radykalnym objawieniem miłosierdzia, czyli miłości wychodzącej na spotkanie tego, co stanowi sam korzeń zła w dziejach człowieka: na spotkanie grzechu i śmierci”. I jedno z tych zdań, do których wraca się nieustannie: „Krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem, nad tym, co człowiek – zwłaszcza w chwilach trudnych i bolesnych – nazywa swoim losem. Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka”. Warto popatrzeć w świetle tych słów na zamach z 1981 roku i kolejne próby zabicia papieża. Atak zła, które może przerażać, i zarazem doświadczenie Bożego miłosierdzia, które uchroniło go przed przedwczesną śmiercią dla dobra całego świata. Wróćmy raz jeszcze do 13 maja 1981 roku. Sekundy przed zamachem papież wziął do rąk pucołowatą półtoraroczną blondyneczkę ściskającą balonik. Jan Paweł ucałował ją i oddał rodzicom. Chwilę potem osunął się bezwładny. Ali Agca przyznał, że z powodu tego dziecka opóźnił strzał i dlatego nie trafił precyzyjnie. Sara Bartoli stała się narzędziem Bożej Opatrzności. W wywiadzie dla GN (19/2011) opowiadała, że długo nie znosiła sławy „dziewczynki od zamachu”. Przełom nastąpił, kiedy papież był umierający. „To była ostatnia jego Wielkanoc” – wspomina. „Był już po zabiegu tracheotomii, bardzo chory. Oglądaliśmy z rodziną transmisję z Rzymu. Papież zdenerwował się i z powodu swojego ograniczenia mowy uderzył ręką w ten przezroczysty pulpit w oknie swojego pokoju. Poczułam, jakby uderzył prosto w moje serce, jakby ktoś dotknął jakiejś głęboko ukrytej części mnie samej. Zobaczyłam wtedy w papieżu człowieka, który był świadomy własnej słabości, jakby potrzebował ochrony. Powstała jakaś dziwna więź, poczułam, że go potrzebuję. Wspomnienie tamtego dnia było tak silne, że właściwie wtedy wiedziałam, że muszę się zmienić, nawrócić”. Proste zbiegi okoliczności nie istnieją w planach Bożej Opatrzności...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.