Naddniestrze – kraina Nigdzie

Jacek Dziedzina

GN 15/2014 |

publikacja 10.04.2014 00:15

Granica, której nikt nie uznaje. Paszporty, na które nie da się nigdzie wyjechać. Waluta, której nie wymieni żaden bank na świecie… Naddniestrze – formalnie nadal część Mołdawii – w praktyce żyje własnym życiem. W rosyjskim krwiobiegu.

Rzeka Dniestr i widok na Naddniestrze od strony Mołdawii Henryk Przondziono /gn Rzeka Dniestr i widok na Naddniestrze od strony Mołdawii

Nad Dniestrem nie strzela się do dzikich kaczek. Ani po jednej, ani po drugiej stronie rzeki. By nie budzić niepokoju, że znowu wojna… To niepisana umowa między mieszkańcami Mołdawii „właściwej” a separatystycznym regionem, który prawie ćwierć wieku temu odłączył się od reszty kraju przy wsparciu „mirotworców” (sił pokojowych), jak mówią tutaj na wojska rosyjskie. Nikt – poza Osetią Płd. i Abchazją – tej separacji nie uznał. Nawet patronacka i sponsorska Rosja. To zamrożony w gruncie rzeczy konflikt, którego nikt tutaj nie chce odświeżać, nawet jednym strzałem do dzikich kaczek. Bo choć wojna sprzed prawie ćwierćwiecza pochłonęła niemało ofiar, to mimo wszystko była trochę – jak całe to samozwańcze państewko – wojną… „na niby”. – I Mołdawianie, i Naddniestrzanie cały dzień siedzieli ukryci w okopach, żeby do siebie nie strzelać, a wieczorem wychodzili i pili razem wino. Mołdawskie – opowiadał mi jeden z mieszkańców Rybnicy, miasta po prawej stronie rzeki. Stronie, z której taniej jest zadzwonić do USA niż do Mołdawii.

Rzeka Dniestr i widok na Naddniestrze od strony Mołdawii   Henryk Przondziono /gn Rzeka Dniestr i widok na Naddniestrze od strony Mołdawii

Tu się pisze bukwami!

„Druga gwiazda na prawo i dalej prosto, aż do poranka”. Tak wyglądał opis dojazdu do Nibylandii w „Piotrusiu Panu”. Nad Dniestrem jest trochę prościej niż w słynnej powieści Barriego. Czerwonych gwiazd oraz sierpów i młotów wystarczająco dużo, żeby trafić: to znak rozpoznawczy kawałka świata, który odgrodził się od reszty Mołdawii i stworzył własną wersję Nibylandii. – Naddniestrze to mołdawska ziemia i koniec – usłyszałem w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii. Nie do końca jednak „koniec”. Granica na rzece Dniestr może i nie jest uznana przez społeczność międzynarodową, ale de facto funkcjonuje. Przed mostem w Rybnicy posterunek milicji mołdawskiej. Granicy nie uznają, ale jej pilnują. Ten punkt jednak mijamy bez kontroli. Dopiero za mostem czekają nas szlabany, budka pierwsza, budka druga, budka trzecia… i wszystkie znane z postsowieckich granic formalności – papierki do wypełnienia i pytania, które nadają sens pracy urzędujących w budkach mundurowych: a po co, a do kogo, a dlaczego, a wy nie żurnalisty? I nerwowe polecenie: a napiszcie wasze nazwisko bukwami!

Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.