publikacja 08.05.2014 00:15
W 70 lat po masowych deportacjach cichy exodus krymskich Tatarów na zachodnią Ukrainę trwa nieprzerwanie od końca lutego.
Grażyna Myślińska
Said z żoną Fatimą i czwórką dzieci na dworcu we Lwowie
Za sobą pozostawili cały dorobek życia i najbliższych. Ze sobą wzięli tyle, ile można unieść. Z rodzinnych domów wygonił ich strach przed powrotem rosyjskiej władzy. 70 lat temu ich dziadkowie byli ofiarami brutalnych deportacji. Oni w większości urodzili się na wygnaniu w Uzbekistanie. Teraz powtarzają los dziadków. Uchodźcy z Krymu przyjeżdżają do Lwowa codziennie. Najczęściej koleją. O 13.50 na dworzec wtacza się pociąg Symferopol–Lwów. Przez pierwsze tygodnie na peronie czekali na nich fotoreporterzy i dziennikarze, ekipy telewizyjne. Teraz najczęściej tylko Iwan Iwanowicz z lwowskiej Rady Obwodowej, gospodarze nowego miejsca zamieszkania i przedstawiciel UNHCR, czyli Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców. Procedura jest zawsze taka sama. Najpierw wysiadają konduktorzy i przecierają szmatami żółte poręcze. Później pomagają wysiąść podróżnym. Uchodźcy mają ze sobą wielkie plastikowe torby bez kółek. Mężczyźni przytroczone do pasków nerki z dokumentami i pieniędzmi.
Lwów był pierwszy
– To była oddolna inicjatywa ludzi, szybko usankcjonowana przez Radę Obwodową, by przyjmować tych naszych obywateli, którzy nie chcą żyć pod rosyjską okupacją – mówi Iwan Iwanowicz. – Tu nie można patrzeć na koszty. Trzeba pomagać. Jestem dumny z mieszkańców naszego obwodu. Dzielą się z Krymianami wszystkim, co mają, chociaż często mają niewiele. Poza odruchem serca ważna jest jednak organizacja – dodaje. – I to nam się udało. Za każdym razem, kiedy idę na dworzec, wiem, kogo będę przyjmował, kto ich zabierze dalej, a nawet z którego wagonu wysiądą. To zasługa naszego biura, którym kieruje Maria Władimirowna, urzędująca na 4 piętrze biurowca przy ulicy Metropolity Andrija 10, niedaleko katedry św. Jura. – Zaczęliśmy pracę we wtorek 4 marca – opowiada. – Uruchomiliśmy specjalny telefon. Moim zadaniem jest przyjąć zgłoszenie, sprawdzić, czy dane są prawdziwe, a następnie znaleźć nowe miejsce pobytu i określić datę przyjazdu. Przez pierwsze 2 tygodnie przyjęliśmy ponad 1100 rodzin, później tempo trochę spadło. Większość uchodźców to Tatarzy.
Babcina przepowiednia
Abdullah z żoną Aminą oraz trójką dzieci: Saidem (9 lat), Medine (6 lat) i półtoraroczną Fatime przyjechali do Lwowa z Bakczysaraju. Amina jest w widocznej ciąży. Do inwazji żyło im się całkiem nieźle. Abdullah prowadził prywatny zakład. Naprawiał telefony komórkowe, później rozszerzył działalność na naprawę komputerów, drukarek i kas fiskalnych. Amina zajmowała się domem. Oboje urodzili się w Uzbekistanie, tam skończyli podstawówkę. – Naszych dziadków, krymskich Tatarów, władze radzieckie deportowały z Krymu prawie dokładnie 70 lat temu – 18 maja 1944 roku. Dziadkowie byli wtedy w naszym wieku, a nasi rodzice w wieku naszych dzieci – mówi Abdullah. – Bardzo tęsknili za Krymem, opowiadali o nim cuda. W 1990 roku wróciliśmy. No i wcale nie było tak cudownie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.