Europejski dżihad

Jerzy Szygiel

GN 19/2014 |

publikacja 08.05.2014 00:15

Coraz więcej młodych ludzi z krajów naszego kontynentu wyjeżdża do Syrii, by walczyć po stronie radykalnych ugrupowań islamskich. Zjawisko przeraża Unię Europejską.

HENNING KAISER /AFP PHOTO/DPA/EAST NEWS HENNING KAISER /AFP PHOTO/DPA/EAST NEWS

Czarny anioł – taki tytuł nosiła pierwsza, wydana w 2006 r., płyta berlińskiego rapera Denisa Cusperta, znanego jako Deso Dogg. Syn imigranta z Ghany i Niemki zyskał szybką muzyczną sławę, ale zostanie zapamiętany nie dzięki swoim rytmom, lecz charakterystycznej działalności religijno-politycznej. W niedzielę 20 kwietnia Deso Dogg zginął wraz z piętnastoma towarzyszami broni we wschodniej Syrii, kiedy do domu, w którym nocowali, weszło dwóch zamachowców-samobójców opasanych materiałami wybuchowymi. Wysłannicy Frontu Al-Nosra – integrystycznej organizacji islamskiej powiązanej z Al-Kaidą – w ciągu sekundy zamienili budynek w kupę gruzu. Celem tych dżihadystów było konkurencyjne ugrupowanie piewców świętej wojny z Państwa Islamskiego w Iraku i Lewancie (PIIL) – jeszcze do grudnia zeszłego roku organizacja, do której należał Deso Dogg, tak samo stanowiła część sieci Al-Kaidy. Została z niej usunięta za… zbytni radykalizm. PIIL skazuje cywilów na ucięcie głowy nawet za zapalenie papierosa i popełnia okrucieństwa, które trudno opisać. Dwie największe armie dżihadu, walczące przeciw rządowi, chrześcijanom i szyitom, walczą odtąd również przeciw sobie. Deso Dogg zapewne nie wyobrażał sobie śmierci z tej strony, ale zdążył pociągnąć za sobą ok. 240 młodych Niemców, którzy sieją dziś terror w Syrii. Cuspert jest dobrym przykładem „europejskiego dżihadu”, bo – jak ponad połowa z dwóch lub trzech tysięcy zachodnich Europejczyków, którzy pojechali do Syrii wziąć udział w rebelii przeciw rządowi Baszara al-Asada – przeszedł na islam całkiem niedawno, w 2010 r. Spotkał wtedy najbardziej znanego w Niemczech radykalnego muzułmańskiego kaznodzieję, byłego boksera Pierre’a Vogela, który też przyjął islam już jako dorosły, w 2001 r. Deso Dogg przestał nagrywać rap, by umieszczać w internecie swoje interpretacje naszidów – muzycznych poematów religijnych. Różniły się one znacznie od zwyczajowej treści tych pieśni – nawoływały do świętej wojny i wychwalały Osamę bin Ladena. W 2011 r., wraz z wybuchem wojny w Syrii, Cuspert założył z Austriakiem Mohamedem Mahmudem organizację rekrutacji dżihadystów – Millatu Ibrahim. Ugrupowanie zostało wkrótce zdelegalizowane. Deso Dogg przyjął wtedy nazwisko Abu Talha al-Almani (al-Almani to po arabsku Niemiec) i dołączył do syryjskiego PIIL, w ramach którego założył własny oddział. Do września zeszłego roku (został wówczas ciężko ranny) wysyłał stamtąd propagandowe filmy wideo, łatwo dostępne w internecie. Właśnie internet jest dziś głównym źródłem naboru do syryjskich grup radykalnych.

Niepewne liczby

Trudno wyobrazić sobie Fina-dżihadystę, prawda? A jednak według rządu Finlandii co najmniej 50 mężczyzn i kobiet wyjechało w ubiegłym roku do Syrii, by walczyć w imię integralnego islamu. Czy to są synowie i córki imigrantów z Afryki Północnej i innych regionów muzułmańskich, jak zwykło się przyjmować od lat? Tylko częściowo. Wśród tych, których zidentyfikowano i policzono, są osoby ze zwykłych fińskich rodzin, z reguły w wieku 19–25 lat, ale i młodsi. Ten obraz jest podobny w całej Europie. Kwestia liczb jest dość delikatna. Rządy podają podejrzanie okrągłe, zmienne liczby, świadectwo niepewności. Czy w Syrii walczy tylko 350 Brytyjczyków, jak podawano kilka miesięcy temu? Nie wszyscy, którzy wyjechali, chwalą się tym na portalach społecznościowych, nie o wszystkich upominają się rodziny, najczęściej zresztą niemające pojęcia, że np. „praca w Turcji”, o której młodzi dają czasem znać, oznacza faktycznie wojnę w Syrii. Zachodnie służby wywiadowcze dysponują bez wątpienia jedynie fragmentarycznym obrazem sytuacji. Jeszcze w styczniu tego roku rząd francuski podejrzewał, że ok. 750 Francuzów walczy w Syrii, ale w kwietniu, gdy sprawa stała się szczególnie głośna, ta liczba, oznaczająca, że Francja stoi na czele europejskich statystyk, nagle się zmniejszyła do 285 osób… Wyraźnie zakłopotany minister spraw wewnętrznych Bernard Cazeneuve, który ją podał, ogłosił równocześnie „serię środków”, które mają powstrzymać tę falę – bo niezależnie od sposobu podawania liczb wszystkie rządy uważają, że ta fala rośnie. Podobne środki przyjęły też władze brytyjskie, holenderskie i belgijskie, ale jak dotąd są one mało skuteczne.

Strach przed powrotem

Sprawa staje się jednak tak nagląca, że na początek maja przewidziano w Brukseli wielką naradę na szczeblu europejskim. Jak zahamować te wyjazdy? Zresztą nie same wyjazdy tak niepokoją władze, lecz perspektywa powrotów do Europy silnie zideologizowanych, wyszkolonych wojskowo ludzi, którzy mogą swój dżihad przenieść na grunt europejski. Część z nich już wraca. Częściowo to zwykłe rezygnacje – po prostu nie wszyscy są w stanie znieść spartańskie warunki wojny, częściowo chodzi o okresy wypoczynku bądź konieczność załatwienia spraw rodzinnych, jednak wielu młodych syryjskich weteranów wraca tylko po to, by pomóc w rekrutacji nowych ochotników bądź budować stałe europejskie struktury „wojny przeciw apostatom i niewiernym”. Brytyjskie służby od początku roku aresztowały kilkudziesięciu powracających z Syrii mężczyzn. W Belgii, skąd do Syrii wyjechało co najmniej 300 osób, w aresztach znalazło się 47 członków grupy Sharia4Belgium („Szariat dla Belgii”), którzy utworzyli sprawną siatkę rekrutacji. Problem polega na tym, że zdecydowana większość kandydatów do dżihadu nie korzysta z żadnych miejscowych struktur naboru, lecz – komunikując się przez internet – styka się z członkami swoich przyszłych katib (oddziałów) dopiero w południowo-wschodniej Turcji, dokąd dostaje się najpierw banalnymi, tanimi czarterami turystycznymi, a potem lokalnymi środkami lokomocji. Przejście przez granicę kraju należącego do NATO nie sprawia większych problemów dzięki raczej tolerowanym przez władze tureckie gangom przemytniczym. Turcja od początku syryjskiego konfliktu wspierała rebeliantów i szczególnie radykalne ugrupowania islamskie. Było to zresztą zgodne z polityką czołowych krajów NATO, w myśl której należy za wszelką cenę obalić rządy Baszara al-Asada.

Europejski paradoks

Dziś ta polityka znacznie osłabła. Brytyjski parlament nie bez kozery odmówił w ubiegłym roku udziału w planowanym przez Amerykanów bombardowaniu syryjskich sił rządowych: 80 proc. syryjskiej rebelii to skrajne ugrupowania islamskie, finansowane i zbrojone przez arabskie monarchie z Zatoki Perskiej. Amerykanie, którzy też wówczas w końcu zrezygnowali, ciągle domagają się dymisji prezydenta Syrii, ale zaczynają dostrzegać, że konflikt staje się nieoczekiwanie „europejskim kłopotem” ze względu na realne zagrożenie dżihadyzmem. Antysyryjska propaganda ucichła, ale jej pierwsze lata intensywnej działalności więcej uczyniły dla promocji dżihadu niż internetowe filmiki. Slogany w stylu „Baszar morduje swój naród”, które miały usprawiedliwić wiszącą w powietrzu interwencję zbrojną Zachodu, trafiały do serc europejskich nastolatków. Wydawało im się, że ich zaangażowanie jest zgodne z pragnieniem ich rządów i mediów – ten paradoks podkreśla David Thomson, autor wydanej niedawno w Paryżu książki „Francuzi-dżihadyści”. Jego zdaniem w pierwszych latach wojny rządy europejskie tolerowały wyjazdy swoich obywateli do Syrii, ciesząc się co najwyżej, że pozbywają się ludzi potencjalnie niebezpiecznych. Ta krótkowzroczna polityka prowadzi dziś do szokujących odkryć. Czterej francuscy dziennikarze wykupieni w kwietniu z niewoli u syryjskich islamistów opowiadają, że podczas ich 10-miesięcznej więziennej odysei cały czas napotykali katiby, w których część bojowników świetnie rozmawiała po francusku, angielsku lub niemiecku. Chodzi często o wrażliwych, młodych ludzi, których pociągnął romantyzm „słusznej sprawy”. W Syrii przechodzą szkołę zbrodni i okrucieństwa skierowanego przeciw chrześcijaństwu. Zmuszanie do wypowiadania szahady (muzułmańskiego wyznania wiary) pod groźbą śmierci, krzyżowanie niepokornych, tortury i masakry nie są już wyjątkiem. Ci dżihadyści, którzy wywodzą się z zamieszkałych w Europie tradycyjnych rodzin muzułmańskich, kierują swój bunt również przeciw nim, bo olbrzymia większość europejskich muzułmanów potępia dżihad i wojnę w Syrii. Kiedyś ich drogą młodzieżowego buntu lub zwykłej integracji społecznej było przechodzenie na chrześcijaństwo, lecz ustawiczne prezentowanie go w europejskich mediach jako czegoś niemodnego, czegoś, czym sami Europejczycy zdają się pogardzać, ostatecznie zahamowało ten trend. Dla wielu jedynym duchowym przykładem stały się skrajne formy islamu. Niektórzy internetowi kaznodzieje przewidują bliską apokalipsę, co miałoby wynikać z Koranu – w tej sytuacji oddanie życia nie jest takie trudne. Śmierć Deso Dogga, zwanego dziś przez internautów Czarnym Aniołem, wywołała zresztą nową falę zainteresowania jego naszidami…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.