publikacja 29.05.2014 00:15
Trzeciej wojny światowej nie wywoła rozbiór ogromnego państwa ukraińskiego. Trzecią wojnę światową może wywołać spór o małe wysepki, o parę wystających nad wodą skał na Morzu Południowochińskim.
Kyodo/Associated Press/east news
13 maja 2014. Morze Południowochińskie. Straż przybrzeżna Wietnamu obserwuje chińskie statki w pobliżu Wysp Paracelskich
Marzec 2010 r., Wietnam. Stoję na szczycie góry Minh, ok. 1100 m n.p.m., dokładnie na samej granicy z Chinami. Trzech murarzy uwija się przy zaprawie i cegłach. Nie potrafią wytłumaczyć, co budują. Dostali polecenie, a 5 dolarów (dzienny zarobek) po drodze nie chodzi, więc nie pytają i budują. To może być mur, może jakaś forteca, wieża obserwacyjna. Na pewno coś, co nie jest obojętne pod względem bezpieczeństwa. U podnóża góry leży miejscowość Lang Son, niemal całkowicie zniszczona podczas inwazji chińskiej w 1979 roku. W tej samej miejscowości przez pewien czas działał Ho Chi Minh, ojciec komunistycznego Wietnamu. Nie było mu jednak po drodze ani z Amerykanami, z którymi walczył, ani ostatecznie z chińskimi towarzyszami. Dziś w muzeum poświęconym wojnie z USA w małej księgarence na jednej półce leżą dzieła Ho Chi Minha i… książka Baracka Obamy. Nie ma za to żadnych dzieł Mao Tse-Tunga. To nie przypadek: odwieczny konflikt z Państwem Środka jest bardziej żywotny niż, owszem, żywe jeszcze rany po wojnie ze Stanami Zjednoczonymi. Teraz konflikt z Chinami rozgorzał na nowo, a dotyczy praw terytorialnych do Wysp Paracelskich i Wysp Spratly na Morzu Południowochińskim. Z Europy może tego nie widać, ale z lotu ptaka wcale nie wygląda to różowo.
Bomba na dnie morza
To oczywiste, że dla nas bliższe i ważniejsze ze względów bezpieczeństwa są wydarzenia na Ukrainie i coraz agresywniejsze działania Rosji. Już jednak reakcja Zachodu pokazuje, że nie tutaj rozgrywają się wydarzenia, które spędzają sen z powiek na przykład pracownikom administracji Białego Domu. I nie ma co przywoływać „coraz ostrzejszych sankcji”, jakie USA nakładają na Rosję – to jeszcze nie jest miernik znaczenia, jakie przykładają Amerykanie dla konfliktu w tej części świata. Miernikiem jest to, że w manewrach wojskowych NATO w Estonii uczestniczy 100 żołnierzy amerykańskich, podczas gdy w rejonie Pacyfiku w ciągu najbliższych lat ma zostać rozlokowana zdecydowana większość amerykańskiej marynarki wojennej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.