Lotnik, który został szpiegiem

Mariusz Majewski

GN 23/2014 |

publikacja 05.06.2014 00:15

Roman Czerniawski był jednym z czterech podwójnych agentów wykorzystanych w wielkiej akcji dezinformacyjnej prowadzonej przez aliantów na temat lądowania w Normandii.

Lotnik, który został szpiegiem

Przed Niemcami grał rolę człowieka uplasowanego w alianckim dowództwie. W ich oczach był oficerem łącznikowym Dwighta Eisenhowera, naczelnego wodza aliantów. Przez dłuższy czas przekazywał informacje w większości prawdziwe, dzięki temu jego wiarygodność Niemcy oceniali bardzo wysoko. To ciekawa historia, bo Roman Czerniawski na początku II wojny światowej nie był żadnym szpiegiem.

W 1931 r. ukończył Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Miał wówczas 21 lat. Po wybuchu wojny służył jako kapitan w eskadrze Warszawa. O dalszych jego losach mówi historyk prof. Rafał Wnuk: „Tego, czego nie wiemy, jest więcej niż tego, co wiemy”. – Nie wiemy, co robił po 1945 roku. A on przecież kręcił się w różnych ciekawych miejscach. Gdyby Brytyjczycy odtajnili akta dotyczące jego aktywności po 1945 r., poznalibyśmy zapewne mnóstwo ciekawych szczegółów – tłumaczy Wnuk, pracownik Muzeum II Wojny Światowej.

Siatka „Interallié”

Opuszczając Polskę po klęsce w kampanii wrześniowej, Czerniawski nie miał jeszcze nic wspólnego z wywiadem. Mógł jedynie przypuszczać, że skoro jego zwierzchnicy zdecydowali się przerzucić go przez Rumunię nad Sekwanę, to może zostać wykorzystany do takiej działalności. Już w listopadzie 1939 r. skierowano go na specjalny kurs do École Supérieure de Guerre – francuskiej Wyższej Szkoły Wojennej z siedzibą w Paryżu. Niespełna trzydziestoletni Polak miał się tam szczegółowo zapoznać ze strukturą i organizacją Wehrmachtu.

Czerniawski najpierw walczy z Niemcami u boku Francuzów. Gdy ci złożyli broń, Polak nie decyduje się na wyjazd do Wielkiej Brytanii. W Tuluzie nawiązał kontakt z oficerem polskiego wywiadu mjr. Mieczysławem Słowikowskim. Ten polecił mu zorganizowanie w Paryżu placówki, która mogłaby się zająć zbieraniem informacji. Czerniawskiemu udało się wykonać zadanie już w listopadzie 1940 r. Jak do tego doszło? Latem (już jako Armand Broni) siedział w restauracji w Tuluzie. Przysiadła się do niego młoda kobieta, Matylda Carré. Szybko zapałali do siebie sympatią i zaczęli się spotykać. Poprosił Matyldę o pomoc w założeniu siatki szpiegowskiej. Sam przyjął pseudonim „Walenty”, a Matylda została „Kotem”. Tak powstała siatka „Interallié” (międzyaliancka), którą prof. Wnuk nazywa „czymś niezwykłym, prekursorem wielu działań szpiegowskich przeciw Niemcom”. – Dzięki niej wiedziano niemal wszystko o wybrzeżu Morza Północnego, portach, stoczniach – tłumaczy historyk. W połowie 1941 r. siatka liczyła ponad 200 osób. Na początku polski lotnik wysyłał meldunki wywiadowcze z Tuluzy w skrytkach wagonów kolejowych. Później, jako pierwszy z wywiadowców, nadawał je do Londynu drogą radiową. Niektóre raporty były tak obszerne, że istniała konieczność sporządzania z nich mikrofilmów. Następnie kurierzy przenosili je przez hiszpańską granicę lub kanał La Manche.

W jednym z takich opracowań siatki „Interallié” wymienione są grupy, które najchętniej chciały działać przeciwko Niemcom i ich postępującej agresji. W pierwszym rzędzie byli to francuscy Żydzi, Cyganie i duchowieństwo katolickie, zwłaszcza jezuici. Odrębną grupę tworzyły osoby, które walczyły w Hiszpanii przeciw gen. Franco. Dzięki nim rozwijała się działalność kurierska. Pozycja Polaka i jego siatki rosła wraz ze zdobywaniem kolejnych ważnych informacji.

Wielka podwójna gra

Na początku października 1941 r. po Czerniawskiego przyleciał z Londynu samolot, bo przełożeni chcieli z nim porozmawiać bezpośrednio. Szef polskiego wywiadu, płk Stanisław Gano, dokładnie wypytał go o działalność jego i współpracowników. Zarówno Brytyjczycy, jak i Polacy zdają sobie sprawę, że nie mogą stracić tak ważnego ogniwa wywiadowczego. Po sześciu tygodniach w Londynie Czerniawski zostaje przerzucony z powrotem do Francji. Mijają zaledwie dwa dni i aresztuje go niemiecki kontrwywiad. Zaczyna się śledztwo. Po dwóch miesiącach „Walenty” proponuje Abwehrze, że to, co robił przeciwko Niemcom, może śmiało robić dla nich. „Brytyjczycy nic nie zrobią dla Polski, nie ochronią nas przed rosyjską zarazą (...). Jeśli Niemcy są w stanie zagwarantować niepodległość Polski, przystanę na współpracę” – pisał w listach do niemieckiego dowództwa we Francji. Zapewniał o lojalności, jeśli nikt z członków jego siatki nie zostanie stracony. W ten sposób polski lotnik i wywiadowca został niemieckim agentem, a na jego nowego przełożonego powołano płk. Oskara Reilego, szefa paryskiej placówki Abwehry. Niemcy rozpuścili informacje, że polski szpieg uciekł z konwoju więziennego. Polak z kontaktami w Londynie był dla nich łakomym kąskiem. Nie mając praktycznie swoich ludzi w Wielkiej Brytanii, nie mogli zlekceważyć jego oferty. Dlatego na tę „ucieczkę” zaopatrzyli go w pieniądze i sprzęt nadawczy. Pułkownik Reile zostawił po sobie pamiętniki, z których wynika, że Abwehra chciała mieć zaufanych Polaków na wypadek, gdyby nastąpiła zmiana geopolityczna. Niemcy wyobrażali sobie, że Czerniawski mógłby być dobrym łącznikiem.

Plany Niemców co do tego, jak wykorzystać Polaka, okazały się tylko pobożnym życzeniem. W sierpniu 1942 r. znowu znalazł się w Wielkiej Brytanii. Tam zarówno Brytyjczycy, jak i Polacy długo sprawdzali, czy nie przeszedł na stronę wroga. Dopiero gdy pomyślnie przeszedł próbę, wyjawił, że zadeklarował współpracę z Abwehrą. Czerniawski napisał długi, liczący ponad 60 stron memoriał pt. „Wielka Gra”. Zaczął go od słów: „Niemcy są na przegranej pozycji. Moją ambicją jest zakończyć tę wojnę w wielkim stylu…”. Dokument kończył się propozycją kontynuacji współpracy z Abwehrą, oczywiście pod kontrolą aliantów. Brytyjczycy, którzy mieli podobne ambicje, zastanawiali się, co zrobić z polskim śmiałkiem. Za zgodą gen. Władysława Sikorskiego Kierownictwo Operacji Specjalnych – SOE (dla którego pracowała też m.in. Krystyna Skarbek) wykorzystało go jako podwójnego agenta, o pseudonimie „Brutus”, do wielkiej dezinformacji Niemców co do czasu i miejsca lądowania aliantów w Europie. W ten sposób Roman Czerniawski stał się częścią operacji „Fortitude”, która utorowała drogę do „D-Day” na plażach Normandii. Od 1942 r. jego działalność była ukierunkowana na ten duży plan. Uparcie informował Niemców, że desant aliantów nastąpi w Calais. A ci do końca mu wierzyli. Brytyjski wywiad odniósł ogromny sukces. Polak znacznie się do tego przyczynił. Został awansowany na pułkownika i po wojnie pozostał w Londynie.

Od tego momentu znacznie trudniej opisywać jego życie. W 1972 r. napisał na emigracji książkę „Wielka sieć”. Opisał w niej swoją rolę we Francji. Dokładna narracja kończy się w momencie wpadki. Co do dalszych losów napisał tylko, że uciekł, a Brytyjczycy zobligowali się do zachowania tajemnicy. O książce dowiedział się żyjący jeszcze wówczas Reile z Abwehry. Napisał artykuł, w którym nazwał Czerniawskiego zdrajcą, a nie bohaterem. To oskarżenie zaczęły powtarzać niektóre środowiska emigracyjne. Polak chcąc się bronić, baczył na tajemnicę. Prosił o pomoc Brytyjczyków, którzy wydali mu coś na kształt „listu uwierzytelniającego”. Szef wywiadu stwierdził w nim, że Roman Czerniawski nigdy nie zdradził sprawy alianckiej, a wszystko, co robił, czynił za wiedzą aliantów. Szczegółów nie podał. Dokumenty, które opisują jego działania po 1945 r., Brytyjczycy utajnili. Polski pilot, który został wybitnym szpiegiem, zmarł w Londynie w wieku 75 lat. Pochowany został w Newark, gdzie znajduje się największy cmentarz polskich lotników. W czasie wojny w tzw. stacjach RAF obok tego miasta stacjonowały polskie jednostki bombowe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.