"Tygrysy" na Mazurach

Marta Deka

publikacja 19.07.2014 09:48

Nad malowniczym Jeziorem Bełdany na Mazurach od wielu lat ks. Mirosław Mikulski, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Sportowców Rzeczypospolitej, organizuje letnie obozy dla dzieci i młodzieży "Tygrysy".

Laureaci zawodów w siatkówkę. Archiwum Małgorzaty Kopery Laureaci zawodów w siatkówkę.
Pierwsze miejsce zajęła grupa z Kowali, drugie grupa z Radomia

Uczestniczą w nich też młodzi z diecezji radomskiej, bo ks. Mikulski pochodzi z Parznic, wioski należącej do parafii Kowala. Jak mówi, sam nigdy nie był na koloniach, dlatego zaprasza do udziału w nich też dzieci, które mieszkają na jego terenach. Nazwa obozu związana jest z wujem ks. Mikulskiego, który jako żołnierz Armii Krajowej miał pseudonim "Tygrys".

Diecezję radomską reprezentowali parafianie z Kowali i radomskiego Janiszpola. Organizatorką grupy z Janiszpola jest Małgorzata Kopera, katechetka w radomskim Zespole Szkół Integracyjnych. - Zainteresowanie tymi obozami jest duże. Ja zabrałam 46 osób. Z Kowali była jeszcze większa grupa - mówi pani Małgorzata. W obozie uczestniczył też dk. radomskiego seminarium Wojciech Pawłowski.

"Tygrysy" to tak naprawdę wakacje z Panem Bogiem. Codziennie jest Msza św. i katecheza dla poszczególnych grup wiekowych. Katechezę przy obieraniu ziemniaków dla dorosłych prowadzi ks. Mikulski. Dzieci codziennie pracują nad swoim charakterem poprzez pracę, sport, systematyczność i wymaganie od siebie. - Jest na przykład elitarna "Grupa pięć".  To oczko w głowie naszego szefa. Każdy, kto chce do niej dołączyć, musi wstać o piątej rano, pójść nad jezioro i w nim się zanurzyć. Ks. Mikulski robi to codziennie, a reszta się wymienia - mówi pani Małgorzata.

Dzieci wstają już o 7 rano. Myją się w jeziorze. Na porannym i wieczornym apelu zdają relację ze swoich dokonań. Pełnią nocne warty. Duży nacisk kładziony jest też na sport. Uczestnicy rywalizują w dziesięcioboju, grach zespołowych, piłce nożnej i siatkówce. Ale mają też czas na rozrywki, czyli kąpiele w jeziorze i tańce. By zdobyć indiańskie imię, przechodzą pięć prób: wody, milczenia, głodu, samotności i cierpienia. - Próba wody polega na tym, że przez trzy dni o 5 rano muszą zanurzyć się w jeziorze. Kolejna to milczenie od śniadania do kolacji. W czasie trzeciej próby można zjeść tylko śniadanie i kolację. By przejść czwartą próbę, ochotnicy około 4 godzin muszą samotnie spędzić w jakimś ustronnym miejscu. Ostatnia próba to cierpienie. Muszą zmierzyć się z pokrzywami. Gdy przejdą te wszystkie próby, mamy dzień indiański. Wtedy oni są bohaterami dnia - wyjaśnia Małgorzata Kopera.

Udział w obozie to taka trochę szkoła przetrwania. - Można tak powiedzieć. Bo dzieci, które w domu nie wyobrażają sobie życia bez komputera, tam dwa tygodnie dają radę i bez telefonów komórkowych - mówi pani Małgorzata. - Na obozach rodzą się przyjaźnie. My, dorośli, spotykamy się u ks. Mikulskiego w Warszawie na opłatku. Dzieci spotykają się na turniejach tenisa stołowego i halowej piłki nożnej - dodaje.

Organizatorzy i opiekunowie dziękują sponsorom, dzięki którym mogli spędzić niezapomniane chwile na Mazurach.

Msza św. nad jeziorem.   Archiwum Małgorzaty Kopery Msza św. nad jeziorem.
Czyta Irmina Warmiak, polonistka z Radomskiego Zespołu Szkół Integracyjnych. Obok ks. Mirosława Mikulskiego dk. Wojciech Pawłowski