Zabić z miłości?

GN 32/2014 |

publikacja 07.08.2014 00:15

O tym, czy ciężka nieuleczalna choroba usprawiedliwia zabicie nienarodzonego dziecka i jakie są moralne konsekwencje takiego czynu, z ks. prof. Stanisławem Warzeszakiem rozmawia Agata Puścikowska.

Ks. prof. Stanisław Warzeszak  jest wykładowcą m.in. na Uniwersytecie Stefana Kardynała Wyszyńskiego i w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Pełni funkcję krajowego duszpasterza służby zdrowia. Prowadzi badania naukowe w dziedzinie teologii moralnej, filozofii praktycznej i bioetyki. jakub szymczuk /foto Gość Ks. prof. Stanisław Warzeszak jest wykładowcą m.in. na Uniwersytecie Stefana Kardynała Wyszyńskiego i w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Pełni funkcję krajowego duszpasterza służby zdrowia. Prowadzi badania naukowe w dziedzinie teologii moralnej, filozofii praktycznej i bioetyki.

Agata Puścikowska: Nie ma różnicy między aborcją zdrowego dziecka, wykonaną na przykład z przyczyn ekonomicznych, a aborcją eugeniczną?

Ks. Stanisław Warzeszak: W obu przypadkach to zabicie niewinnego dziecka. Choroba niczego tu nie zmienia. Zabicie ze współczucia, ze źle pojętej litości pokazuje eutanazyjne myślenie współczesnego człowieka. Jest przykładem na to, że samo miłosierdzie nie wystarcza. Aby godnie traktować drugiego człowieka, w tym malutkie dziecko, potrzeba czegoś więcej.

Czego?

Spojrzenia szerszego, nie skupionego wyłącznie na przeżyciach rodziców – cierpiącej matki lub ojca, choć i te przeżycia należy brać pod uwagę. Dopuszczając aborcję eugeniczną, niektórzy chcą w jakiś sposób usprawiedliwić rodziców czy wręcz im pomóc, żeby ich dramat się skończył. Mówią też o skróceniu cierpienia dziecka. Tymczasem taka logika jest ucieczką od cierpienia za wszelką cenę. Lęk przed bólem staje się uzasadnieniem eutanazji. Zabójstwo ze źle pojętej miłości jest jednak nadal zabójstwem.

Matka, która domagała się aborcji od prof. Chazana, w wywiadach opowiadała, że nie chciała oglądać cierpienia chorego letalnie syna, więc wolała, by umarł. Wielu lekarzy myśli podobnie, dlatego namawia matki do terminacji ciąży.

Czy mały Jaś, żyjąc dziesięć dni po porodzie, cierpiał? Nie przypuszczam. Był otoczony życzliwymi ludźmi, miał zapewnioną profesjonalną opiekę lekarską. A z tego, co czytam, rodzice go odwiedzali i brali na ręce. Opiekowali się nim.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.