Chybiona diagnoza

ks. Włodzimierz Lewandowski

Wbrew obiegowym opiniom pielgrzymki nie konserwują religijności tradycyjnej, a statystyczny pątnik nie jest "prostszy w obsłudze".

Chybiona diagnoza

Sezon pielgrzymkowy w pełni zatem trzeci komentarz na ten temat zapewne czytelnika nie zdziwi. Do kolejnej refleksji sprowokował tekst, zamieszczony przed kilkoma dniami w tygodniku Polityka. Profesor Maria Libiszowska-Żółtkowska dzieli się swoimi refleksjami na temat polskiego pielgrzymowania. Z jedną postawioną w wywiadzie tezą nie mogę się zgodzić.

"Z badań wynika, że pielgrzymowanie na Jasną Górę jest często kwestią rodzinnej tradycji. Ten proces przekazywania tradycji wciąż działa. Co prawda coraz słabiej, ale minie sporo czasu, zanim wygaśnie. A dodatkowo Kościół stara się tę ludową religijność konserwować, bo jest prostsza ‘w obsłudze’ od na przykład katolicyzmu otwartego, myślącego, refleksyjnego." Tyle pani profesor.

Przyjrzyjmy się współczesnej pielgrzymce. Zdecydowaną większość uczestników stanowi młodzież w jakiś sposób już związana z różnymi grupami modlitewnymi, ruchami i wspólnotami. Są to zatem osoby, które idą nie dlatego, że taka jest rodzinna tradycja, ale dlatego, że tych kilka dni rekolekcji w drodze jest swoistym przedłużeniem systematycznej, dokonującej się w wyżej wymienionych środowiskach, formacji. Osoby te mają o wiele bardziej rozbudzone potrzeby duchowe, aniżeli tak zwany statystyczny wierzący i choćby z tego powodu, nie są „prostsze w obsłudze”.

Te rozbudzone potrzeby duchowe wymuszają niejako na organizatorach pielgrzymek przygotowanie bardzo dobrego programu duchowego. Dziś pielgrzymka nastawiona wyłącznie na „Serdeczna Matko” i „Godzinki” nie ma szans rozwoju. Stąd też większość z nich z dużym wyprzedzeniem przygotowuje odpowiedni program, do głoszenia konferencji i homilii zaprasza ciekawe osobowości, troszczy się o obecność przynajmniej jednego ojca duchownego i kilkunastu (jeśli nie więcej) spowiedników, organizuje się duchowe pielgrzymowanie dla chorych, starszych i samotnych, drukuje się materiały formacyjne, a potem, w ciągu roku, prowadzone są systematyczne spotkania formacyjne pątników. Czasy gdy mówiono „pielgrzymka idzie sama” dawno minęły i nic nie zapowiada ich powrotu.

Tak, jak minęły czasy, gdy pielgrzymka była formą manifestacji wiary, a nawet sposobem na wyrażenie sprzeciwu. Uczestnicy pielgrzymek z lat osiemdziesiątych dobrze pamiętają śpiewy towarzyszące przejściu obok tak zwanego trójkąta bermudzkiego (czyli komendy ówczesnej milicji obywatelskiej) w Częstochowie. Ot, dla przykładu: „Nie zrobią ze mnie wariata, nie zabiorą mi mojego świata. Jestem Polakiem, chce być wolny, zawsze wolny.” Dziś nikt nie chodzi na pielgrzymkę, by wyrazić swój sprzeciw. Prawdopodobnie z tego właśnie powodu zmniejszyła się ilość wędrujących do polskich sanktuariów. Za to rozmnożyły się grupy pokutne, milczenia, harcerzy, biblijne, liturgiczne, wojska, policji i wiele, wiele innych. Tym samym wracamy do punktu wyjścia i stwierdzenia, że wcale nie „łatwiejsze w obsłudze”.

Ta ewolucja pielgrzymowania była możliwa dzięki dwom czynnikom. Po  pierwsze nagłośnienie. W tradycyjnej pielgrzymce był przewodnik i – jak mawiano – zapiewajło. Czyli osoba prowadząca śpiewy i troszcząca się o to, by przekazać je następnym pokoleniom. Pamiętam swoją pierwszą pielgrzymkę jeszcze w latach sześćdziesiątych. Za rogatkami Włocławka, na wzgórzu Szpetalskim, stała ukryta w konarach dębu figura Matki Bożej. Przy niej zaczynano na lokalna melodię „Matko Niebieskiego Pana” z refrenem „Matko Boska Skępska, ratuj nas w potrzebie, może ostatni raz idziemy do Ciebie”. Wielu odwracało się w tym momencie za siebie i żegnało widziane ostatni raz rodzinne miasto. Poza tymi podtrzymywanymi przez przewodników tradycjami nie było mowy (z wyjątkiem kazaniem na Mszy świętej) o jakimkolwiek programie duchowym, gdyż z powodu braku komunikacji w dużej grupie jego realizacja była niemożliwa.

Po drugie podział na małe grupy. Jeszcze w latach osiemdziesiątych zauważono, że duża grupa nie sprzyja nie tylko przemieszczaniu się po coraz bardziej ruchliwych trasach, ale także realizacji programu duchowego. Rzeczywiście, pamiętam ostatni rok, gdy pielgrzymka kaliska szła w jednej grupie. Dla ekipy pilotującej był to swoisty horror, gdyż kolumna miała długość około kilometra. Ale też nagłośnieniem w żaden sposób nie można było jej objąć. Więc z tych dwóch powodów zaczęto dzielić pielgrzymki na małe grupy, co stworzyło nowe możliwości duszpasterskie. I tak jest do dziś.

Te małe grupy są coraz bardziej dynamiczne. Już nie tylko strony internetowe, ale transmisje na żywo, konta na Facebooku, Twitterze i innych portalach społecznościowych, pliki audio i wideo z konferencjami czy tekstami biblijnymi – jednym słowem technika wprzęgnięta do realizacji zakrojonego na szeroką skalę programu duszpasterskiego. Dodajmy wcale nie nastawionego na hołubienie pokornych i raczej nie myślących owieczek. Ale na zaspokojenie duchowych potrzeb ludzi coraz głębiej przeżywających swoją wiarę i odkrywających swoje miejsce w Kościele. Może właśnie dlatego ten żywy i ciągle rozwijający się ruch pielgrzymkowy tak niepokoi.