Tytan wiary

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

publikacja 13.08.2014 09:22

Św. Maksymilian Kolbe wyprasza nam moc do dawania świadectwa wiary. W czwartek jest rocznica jego śmierci.

Tytan wiary Ks. Jacek M. Pędziwiatr /Foto Gość Bp Roman Pindel będzie przewodniczył uroczystościom maksymiliańskim.

Bp Roman Pindel zaprasza diecezjan do udziału w uroczystościach upamiętniających 73. rocznicę męczeństwa św. Maksymiliana w KL Auschwitz w czwartek 14 sierpnia.

Rozpoczną się one niemal równocześnie w dwóch miejscach. O 8.00 w Centrum Św. Maksymiliana w Harmężach odprawione zostanie nabożeństwo „Transitus”, którego uczestnicy przejdą pieszo na teren muzeum KL Auschwitz. O 8.30 z oświęcimskiego kościoła św. Maksymiliana wyruszy procesja, w której wierni także przejdą do byłego obozu. Pątnicy i uczestnicy uroczystości wezmą udział we Mszy św. na terenie byłego obozu, w pobliżu bloku śmierci, w którego podziemiach zginął św. Maksymilian. Eucharystia rozpocznie się o 10.30.

O tym trzeba pamiętać

W gorący niedzielny wieczór 28 maja 1941 roku pociąg z transportem więźniów z Pawiaka ze zgrzytem zatrzymał się na bocznicy nieopodal bramy do KL Auschwitz. Stojący w szpalerze, okładający na oślep kijami i pałkami esesmani i kapo przywitali wywoływanych z nazwiska przybyszów, wśród których był także ojciec Maksymilian Maria Kolbe. Jego pobyt w obozie koncentracyjnym koja Tytan wiary   Ks. Jacek M. Pędziwiatr /Foto Gość Brama prowadząca do KL Auschwitz. rzy się najczęściej z apelem, podczas którego Szaleniec Niepokalanej zgłosił się na dobrowolną śmierć w zamian za Franciszka Gajowniczka oraz trwającym blisko trzy tygodnie konaniem w bunkrze głodowym. Jednak nim to nastąpiło, jeszcze przez dwa miesiące ojciec Maksymilian miał sposobność głoszenia chwały Niepokalanej i dawania wyjątkowego świadectwa żywej wiary.

Ojca Maksymiliana wraz z kilkoma innymi księżmi przydzielono do pracy w Babicach - wioski oddalonej od obozu o około trzy kilometry. Więźniowie wykonywali tutaj prace ziemne: budowali ogrodzenie pastwisk, kopali rowy, ścinali gałęzie, do faszynowania ich brzegów. Ciężka praca po gradem wyzwisk, przekleństw i razów kapo Heinricha Krotta, niemieckiego kryminalisty szczególnie zawziętego na polskich księży i jego pomocników.

- Kapo zauważył, że obydwaj rozmawiamy i za to dostaliśmy po dziesięć kijów i pracowaliśmy razem - wspomina więzień Henryk Sienkiewicz. - Ja za to, że nazwałem go ojcze, woziłem żwir i ojca Maksymiliana na taczce po jednym razie, a ojciec musiał mnie wozić po dwa razy w jedną i drugą stronę. Praca ta była na pośmiewisko esesmanów i kapów. Tak pracowaliśmy do późnego wieczoru. Wtedy ojciec powiedział do mnie: „Heniu, to, co robimy, to wszystko dla Niepokalanej. Niech barbarzyńcy wiedzą, że jesteśmy wyznawcami Niepokalanej”.

 

Inne zdarzenie wspomina Edward Wieczorek: - Pewnego dnia kapo znalazł podobiznę Matki Boskiej. Z tą podobizną podszedł do jednego z pilnujących nas esesmanów, namawiając, jak to określił, do zabawienia się „z klechami”. Esesman, młody szczeniak, zawołał wszystkich księży, pokazał im znalezioną podobiznę Matki Bożej, pytając, czy to znają. Na to nieznany jeszcze wśród nas ojciec Kolbe, znający język niemiecki, odpowiada, że jest to Matka Chrystusa Pana. (...) Wtenczas kapo i esesmani zaczęli nad duchownymi się znęcać, bijąc i kopiąc żołnierskimi buciorami, gdzie popadło. Potem esesman przywołał zakrwawionych księży, każąc im się do tego obrazka modlić. Po chwili esesman kazał im wstać, rozkazując ojcu Kolbemu, by ten obrazek opluł. Ojciec Kolbe przeżegnawszy się powiedział, iż tego nie uczyni. Esesman znów zaczął się nad ojcem znęcać, bijąc go wyrwanym z rąk kapo styliskiem od łopaty. Następnie esesman kazał ojcu Kolbemu podobiznę tę podeptać. I tym razem ojciec sprzeciwił się, prosząc esesmana o ofiarowanie mu tej podobizny. Wtedy esesman podobiznę tę opluł, rzucił na ziemię, wgniatając obcasem buta w ziemię, mówiąc: „Niech mnie teraz ten wasz Bóg ukarze”. I nie wiadomo, jakby się skończyło dla księży, gdyby od strony Oświęcimia nie przyjechał na rowerze żołnierz z rozkazem dla esesmana: „Masz natychmiast wracać do koszar, gdyż jedziesz na front”.

Za kogo oddał życie?

Pobyt ojca Maksymiliana w KL Auschwitz, to czas dawania świadectwa, umacniania wiary i nadziei, nawoływania do miłości.

- Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość. Nie zmogą nas te cierpienia. Tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas będą - wspomina słowa ojca Kolbego kolejny współwięzień Józef Stemler.

Szczególnie wzruszające świadectwo duchowej troski przekazuje z kolei Wilhelm Żelazny, młody chłopak z Chorzowa, osadzony w obozie w celu „resocjalizacji”:

- Po skatowaniu mnie miałem połamane żebra i ciężko rozchorowałem się na płuca. Lekarz wprowadził mi do rany gumową rurkę, którą wyciekała ropa. Ciężka praca w wodzie, głód, rany po pobiciu i pogarszający się stan zdrowia spowodowały moje zmuzułmanienie, brak chęci do życia i całkowite załamanie psychiczne. Postanowiłem pójść na druty. Zwierzyłem się z tego koledze więźniowi. Kolega ten powiedział mi, że zanim to zrobię, powinienem porozmawiać z księdzem, który mnie pocieszy. Skontaktował mnie z bratem Maksymilianem Kolbe. Ten długo ze mną rozmawiał i na koniec wyciągnął woreczek umocowany po wewnętrznej stronie obozowej bluzy pod pachą, w którym znajdował się porwany różaniec. Wręczył mi go mówiąc, że mi go udostępnia na pewien czas, abym go odmawiał, co mi doda sił i podniesie mnie na duchu. Powiedział mi również, że brakuje w nim kilku paciorków zniszczonych przez gestapowca na Pawiaku, lecz te brakujące mam również odmawiać. W woreczku znajdowały się również resztki zniszczonych paciorków, które brat Maksymilian troskliwie pozbierał z podłogi celi na Pawiaku. Kiedy po pewnym czasie w znacznie lepszym stanie poszedłem oddać różaniec, okazało się, że brat Maksymilian poszedł do bunkra na śmierć głodową. W ten sposób różaniec pozostał u mnie. 14. kwietnia 1942 r. zostałem z obozu zwolniony.

Tytan wiary   Ks. Jacek M. Pędziwiatr /Foto Gość Różaniec św. Maksymiliana. Różaniec ojca Kolbego, ocalony przez Wilhelma Żelaznego, jako bezcenna relikwia przechowywany jest dziś w oświęcimskim kościele świętego Maksymiliana.

Podczas kanonizacji Jan Paweł II mówił, że Maksymilian nie umarł, ale oddał życie. Za kogo? Za brata. Za braci - trzeba rzecz ująć ściśle. Bóg jeden raczy wiedzieć ile istnień, prócz Franciszka Gajowniczka, uratował ojciec Kolbe w Auschwitz. W relacjach współwięźniów jawi się jako przykład, iż życie za bliźniego można oddać nie tylko całkowicie, gwałtownie, na raz, w jednym momencie i w całości, ale systematycznie, wytrwale - nie oddać, ale oddawać, budząc nadzieję, pobudzając do miłości, odrzucając nienawiść.

- Maksymilian oddał życie za jednego, ale wszystkim przywrócił poczucie godności i wartość ich człowieczeństwa - mówią zgodnie współwięźniowie. To doskonała szkoła dla nas, jak w codziennym życiu - pociechą, umacnianiem nadziei i pobudzaniem do miłości, możemy oddawać życie nasze tym, którzy są tuż obok, na wyciągnięcie dłoni.