Wojna przez telefon

Jerzy Szygiel

GN 35/2014 |

publikacja 28.08.2014 00:15

Współczesne wojny propagandowe przybierają czasem postać zwykłego terroryzmu. Przypadkowe odkrycie nazwiska jednego z internetowych hackerów przypomniało tę prawdę francuskim mediom.

Nowe metody sabotażu łączą stare internetowe sposoby ze stosowaniem fałszerstw telefonicznych roman koszowski /foto gość Nowe metody sabotażu łączą stare internetowe sposoby ze stosowaniem fałszerstw telefonicznych

Już od niemal 20 lat zimnym i gorącym konfliktom politycznym na świecie towarzyszą wojenki prowadzone za pomocą komunikacji elektronicznej, głównie internetu. Chińscy hackerzy, internetowi włamywacze, przeprowadzili w ostatnich latach kilka skoordynowanych akcji ataku na amerykańskie media niezbyt przyjaźnie wyrażające się o Państwie Środka lub ujawniające afery korupcyjne, w które byli zamieszani chińscy politycy. Aktualnej wojnie na wschodniej Ukrainie odpowiada konflikt wirtualny – podsuwanie fałszywych informacji i „bombardowania internetowe” należą do porządku dziennego nowej medialnej rzeczywistości. Coraz częściej bywa jednak, że elektroniczne próby oddziaływania na nieprzyjazne media idą o krok dalej. Nowe metody sabotażu i zastraszania łączą stare internetowe sposoby ze stosowaniem fałszerstw telefonicznych, co może zakończyć się najdosłowniej śmiercią wybranej ofiary. I nie ma w tych metodach nic szczególnie wyrafinowanego. Widać to na przykładzie działalności niejakiego Gregory’ego Chellego, występującego w internecie pod pseudonimem Ulcan, hackera pracującego dla Izraela. Francuskie media ujawniły jego prawdziwe nazwisko pod koniec lipca. Zapoczątkowało to ciąg niespodziewanie gwałtownych wydarzeń. Artykuł o działaniach Ulcana opublikował dziennikarz tygodnika „Le Nouvel Observateur” Benoît Le Corre. W zasadzie nie było w nim nic nowego: od dawna wiadomo, że każdej operacji wojska izraelskiego towarzyszy spotęgowanie tzw. hasbary, tj. operacji „relacji publicznych”, mającej na celu odpowiedni wpływ na zagraniczne media. Na „odcinku internetowym” biorą w niej udział również zwykli ochotnicy, zazwyczaj pogrupowani w zespoły według krajów. Artykuł opisywał coś, co było znane w czasie poprzedniej interwencji wojsk izraelskich w Strefie Gazy (na przełomie lat 2008–2009), hackerskie ataki celowały w pro- palestyńskie strony internetowe, zazwyczaj kompletnie je paraliżując.

Ulcan świetnie się bawił. Internetowe czołówki zastępował swoimi, np. zdjęciem przywódcy Hamasu Chaleda Meszala, który „przeprasza” swoich rodaków: „Wystrzeliliśmy 2 tys. rakiet na Izrael, by zabić jak najwięcej cywilów, ale żydowski Bóg niszczy nasze pociski”. Celem zespołu Ulcana były strony mediów typowo internetowych, lewicowych i prawicowych, znajdujących się jednak poza nawiasem głównego nurtu informacyjnego. Fakt, że nagle przeniósł swoje metody na media głównego nurtu, był skutkiem prawdziwej nowości zawartej w artykule Le Corre’a – dziennikarz podał nie tylko pseudonim, ale i nazwisko hacke- ra oraz miejsce, skąd działał – Aszdod, izraelskie miasto przy granicy ze Strefą Gazy. Ulcan rozwinął wówczas pełny wachlarz swoich możliwości.

„Gwałt głosowy”

Tekst Le Corre’a ukazał się najpierw w Rue89 – portalu informacyjnym należącym do „Le Nouvel Observateur”. Tego samego popołudnia dziennikarz odebrał telefon od swego redaktora naczelnego, lecz szybko okazało się, że numer, który wyświetlił się na komórce, był tylko elektroniczną atrapą – faktycznie dzwoniącym był sam Gregory Chelli. Rzadko się zdarza, by hackerzy decydowali się na takie działanie. Ulcan zapowiedział, że jeśli artykuł zaraz nie zniknie z cyberprzestrzeni, dziennikarz będzie miał „ciężkie życie”. Redakcja nie miała zamiaru poddawać się pogróżkom, ale to nic nie pomogło: artykuł znikł po zintegrowanym ataku DDoS, przeprowadzonym przez grupę niezidentyfikowanych komputerów. Ataki DDoS to nic skomplikowanego – wiele współczesnych witryn internetowych jest w stanie przetrwać je bez specjalnego uszczerbku. DDoS to rodzaj elektronicznej maczugi, bardzo prymitywna broń, która potrafi jednak być skuteczna, jeśli w ataku bierze udział wielu uczestników, kryjących się za tarczą anonimowych serwerów proxy. Lecz to był dopiero początek. Następnego dnia Ulcan zadzwonił do rodziców dziennikarza, przedstawiając się jako policjant. Na komórce matki ukazał się numer syna, a głos brzmiał wiarygodnie: syn miał właśnie wypadek, policjant dzwonił więc z jego telefonu, by poinformować z żalem, że obywatel Le Corre nie żyje i że trzeba przyjechać na identyfikację („zmasakrowanych”) zwłok. Kiedy matka dziennikarza zasłabła, telefon przejął ojciec. Po dłuższej rozmowie zrozumiał, że oboje stali się ofiarą oszusta. Chelli przestał zresztą owijać w bawełnę: zapowiedział, że jeśli szybko nie wpłyną na zmianę „antysemickiej” postawy syna, będzie dzwonił do ich sąsiadów, przekonując, że (ojciec) jest groźnym pedofilem, przed którym należy chronić całą społeczność. Skąd to wiadomo? Otóż Chelli zaczął umieszczać w internecie dźwiękowe zapisy swoich „kawałów” (pod wspólną nazwą ViolVocal, czyli „gwałt głosowy”), również telefon do rodziców dziennikarza. Jest wśród nich zapis jego rozmów z sąsiadami Noela Gerarda, rysownika, autora rysunku krytycznie odnoszącego się do działań Izraela w Gazie. Chelli prezentował się jako działacz nieistniejącej organizacji antypedofilskiej „SOS Małe Dzieci” i uprzejmie informował ludzi, że ich sąsiad jest pedofilem, który po odsiedzeniu 8 lat w więzieniu za gwałty na dzieciach samowolnie odstąpił od programu terapii farmakologicznej i pozostaje szczególnie niebezpieczny. Wielu sąsiadów dziękowało za „ostrzeżenie”. Rodzice dziennikarza mieli czego się bać. Ulcan zrobił jednak coś innego, do ataku na państwo Le Corre użył… oddziałów specjalnych francuskiej policji. Zadzwonił na posterunek, podszywając się pod ojca dziennikarza, który miał właśnie zamiar zastrzelić swoją żonę i „każdego policjanta, który się zbliży”. O 4.30 rano do domu wparował z hukiem oddział komandosów. Pan Le Corre dostał ataku serca, leży odtąd w szpitalu, jego życie wisi na włosku.

Bezkarność

Jednocześnie Ulcanowi przez kolejne dni udawało się blokować artykuł i zaatakował nawet inne medium głównego nurtu, centrolewicowy dziennik „Libération”. Międzynarodowa organizacja obrony wolności prasy Reporterzy bez Granic ostro napiętnowała jego ataki, dziennikarze kilku wielkich mediów w liście opublikowanym w „Le Monde” wyrazili solidarność z zaatakowanymi redakcjami. Ale co można zrobić? W ciągu dwóch pierwszych tygodni sierpnia Ulcan i jego niezidentyfikowani pomocnicy kilkakrotnie pod różnymi pretekstami wysyłali uzbrojoną policję do dziennikarzy, naukowców i polityków, którzy odnieśli się krytycznie do działań państwa żydowskiego. Proste metody paraliżowania życia społecznego ofiar Chelli czerpie z popularnych audycji radiowych, w których prowadzący nabierają kogoś „dla zabawy”, jak też z różnych prowokacji dziennikarskich. Zdumienie budzi, w jak prosty sposób zyskiwał informacje o ofiarach. Dzwonił na policję z numeru, który identyfikowano jako policyjny, posługiwał się policyjnym slangiem – i to wystarczało, by otrzymywać najbardziej zastrzeżone dane i informacje o wyznaczonych osobach, bez żadnych uprawnień. Ulcanowi udało się ośmieszyć francuską policję w szczególnie ponury sposób. Jego czyny, szczególnie straszenie rodzin dziennikarzy i nieustanne rozsiewanie fałszywych informacji, zapewniły mu wkrótce sławę, dzięki czemu dziś wiadomo o nim więcej. To 32-letni Francuz z izraelskim obywatelstwem, były członek Żydowskiej Ligi Obrony, organizacji działającej we Francji od lat, choć zakazanej w Izraelu. Liga nie może też działać w Stanach Zjednoczonych, gdzie wpisano ją na listę organizacji terrorystycznych. W Paryżu jest znana przede wszystkim z fizycznego atakowania księgarń wystawiających książki uznane za nieprzychylne Izraelowi lub organizujących spotkania w tym duchu. Chelli został skazany za jedną ze szczególnie brutalnych napaści w 2009 r. na więzienie w zawieszeniu. Bronił go wówczas jeden z najsłynniejszych adwokatów Gilles-William Goldnadel, członek kierownictwa CRIF – największej organizacji żydowskiej we Francji. Ulcan wyjechał wówczas do Rumunii, skąd dalej prowadził swą działalność hackerską, a potem do Izraela. Skierowano przeciw niemu wiele skarg, prokuratura prowadzi „wielostronne śledztwo”, jednak nie ma żadnego wpływu na izraelski wymiar sprawiedliwości, który odmawia ekstradycji. Pole propagandowej bitwy zaczyna dziś przypominać zwykłe pole bitwy, gdzie są ranni i zabici. Widać to również w przypadku konfliktów na Ukrainie i w Syrii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.