Nie święci garnki lepią

Andrzej Macura

O wychowaniu mówi się nieraz, że jest sztuką. Ważne by pamiętać, że zarezerwowana nie tylko dla artystów.

Nie święci garnki lepią

Kolejny Tydzień Wychowania. Tym razem pod hasłem "Prawda fundamentem wychowania"... To może dorzucę swoje trzy grosze.

Szkoła podstawowa w zakłamanych czasach Gierka? Dziś bylibyśmy zrozpaczeni demoralizacją młodych, jaki ten stan rzeczy musiał rodzić. Z jakichś bliżej nieznanych mi powodów nie było jednak wcale tak źle. Choć byliśmy  dziećmi z podstawówki. Owszem, śpiewaliśmy na akademiach „Socjalistycznej, biało czerwonej serca i myśli i uczuć żar”, ale nie przypominam sobie, by którykolwiek z moich kolegów traktował to poważnie. Cała ta socjalistyczna otoczka była dla nas jak mrugnięcie okiem – wiemy, rozumiemy, ale wiemy też i rozumiemy, że prawdziwe życie to co innego. Dzieci z podstawówki. Może to zasługa naszych nauczycieli? Nie przypominam sobie, by którykolwiek próbował krytykować ustrój socjalistyczny. Ale większość z nich była po prostu dobrymi, lubiącymi nas ludźmi. W takiej atmosferze udawało nam się stawać może nie zaraz aniołami, ale na pewno ludźmi niespecjalnie wierzącymi w hasła realnego socjalizmu.

W szkole średniej było już chyba gorzej. Pierwsza klasa – późny Gierek – więc zaraz zaczęły się próby wpisania nas hurtem do organizacji młodzieżowych. Ale w socjalizm też nikt jakoś nam wierzyć nie kazał. Nawet jeśli – jak to bywa z ideowcami – sam był do niego przekonany. Zresztą swój rozum każdy z nas miał. Jak to młodzi. Łatwo wyczuwaliśmy co jest autentyczne, a co jest tylko gra pozorów, w której wszyscy zmuszeni byliśmy żyć...

Pamiętając o tych swoich doświadczeniach i dodając te, które zdobyłem ucząc przez 14 lat w różnych szkołach myślę, że obawy niektórych katastrofistów, iż wkrótce  szkoła całą młodzież nam zdemoralizuje są mocno przesadzone. Nie wiem jak to jest, ale i dzieci, a już zwłaszcza młodzież swój rozum mają. Nachalna indoktrynacja może przynieść w nich skutek odwrotny od zamierzonego. I szybko nauczą się odróżniać ziarna od plew. Już bardziej obawiałbym się o demoralizację dorosłych. Tak tak, ich łatwiej zaszantażować. Wyrzuceniem z pracy, zamknięciem możliwości awansu. Albo choćby – subtelniej – przypomnieniem ich własnych grzechów...

W tym kontekście warto chyba pamiętać, że wychowanie – owszem – jest sztuką. Ale nie jest to zajęcie, którego imać się powinni tylko różni wirtuozi i specjaliści. Do tego całkiem dobrze nadaje się każdy z nas. Sposoby? Ich znajomość często przynosi więcej szkody niż pożytku. Za to trzeba paru cech charakteru: umiejętności słuchania, co mówią inni (a nie zakładanie, że z góry wiemy co powiedzą), szacunku dla tych, którzy myślą inaczej (prawdziwego szacunku, nie pustych deklaracji), a przy tym trzeba być dobrym, uczciwym, prawym człowiekiem. I tyle.

Proste, prawda? Wystarczy dobrze wychować samego siebie i już będzie z górki! Sęk w tym, że nieraz chcemy wychowywać do wartości, które sami mamy... jak to się mówi... w głębokim poważaniu.  Wtedy zaczynają się schody....