Zaproszenie, nie produkt

ks. Włodzimierz Lewandowski

Ewangelii nie można postrzegać w kategoriach produktu do sprzedania. Bo stąd już tylko krok do wizerunkowej klapy.

Zaproszenie, nie produkt

Jednym z hitów dzisiejszego poranka było zdjęcie ekranu telewizji publicznej z profesorem Bralczykiem na tle sali posiedzeń Sejmu. Nie o profesora jednak chodziło, ale o będącą fragmentem jego wypowiedzi informację na pasku. „Pewien rodzaj powściągliwości w manifestowaniu retorycznych umiejętności bywa porządany.” Zdenerwował się poczciwy Word, a cóż dopiero internauci. Wykładu z ortografii nie zamierzam robić, natomiast warto telewizyjnego chochlika wykorzystać do refleksji nad językiem, jakim posługujemy się w Kościele.

W porannym serwisie znalazły się dwie informacje. Zakonnicy muszą pracować nad zmianą wizerunku, a jednym z celów krakowskich warsztatów przygotowujących ŚDM jest poszerzenie ofert biur podróży o kolejne produkty i atrakcje turystyczne miast. Wniosek nasuwa się jeden. Ewangelizacja to wizerunek i produkt do sprzedania. Być może upraszczam. Być może w świecie mediów i komercji tak trzeba. Dzielę się jednak spostrzeżeniami, bo mój nos duszpasterski węszy jakieś niebezpieczeństwo. Przecież chrześcijaństwo nie jest ofertą. Tym bardziej produktem. Jest spotkaniem z Osobą. Doświadczeniem Jej mocy i miłości. Zanurzeniem w Bożym miłosierdziu.

Owszem, powinniśmy zastanawiać się jakim językiem o tym doświadczeniu mówić. Kilkakrotnie zresztą do tego wątku w naszych komentarzach wracałem. Co nie znaczy, że mamy chrześcijaństwo postrzegać w kategoriach produktu do sprzedania. Bo stąd już tylko krok do wizerunkowej klapy. To, co w Bożym planie ma być wspólnotą zbawienia, miejscem spotkania z Jezusem i braćmi, bardzo łatwo stać się może – przestrzegał nie tak dawno arcybiskup Stanisław Gądecki – handlującą produktami korporacją. Stając w obliczu cywilizacyjnych wyzwań nie możemy zapomnieć, że Bóg powołuje, zaprasza, daje łaskę, ale nigdy się nie sprzedaje.