Bardzo bliski Wschód

Marcin Jakimowicz


GN 41/2014 |

publikacja 09.10.2014 00:15

Jeszcze kilka lat temu na to pachnące Orientem imię reagowaliśmy: „Charbel? Nie, nie znam. Może pracuje w innym dziale?”. Co sprawiło, że pustelnik z Libanu stał się jednym z najpopularniejszych świętych
nad Wisłą?

Architekt Jacek Radulski z ksiegą pamiątkową, w której wierni dziękują za łaski otrzymane przez wstawiennictwo Charbela roman koszowski /foto gość Architekt Jacek Radulski z ksiegą pamiątkową, w której wierni dziękują za łaski otrzymane przez wstawiennictwo Charbela

Podlasie to rodzima kwintesencja Wschodu. Nie ruszając się z parafii „u Pana Boga za piecem” wędruję jeszcze dalej. Na Bliski Wschód. Pomiędzy sosnami Białostocczyzny wypatruję cedrów Libanu.
Przed dekadą słowo „Charbel” nie kojarzyło się nam z imieniem „Boży pomazaniec”, ale raczej z jakąś nieokreśloną marką francuskich perfum. Co sprawiło, że Jan Kowalski zakochał się w libańskim mnichu, który w pustelni spędził ostatnie 23 lata swego życia? Cuda. Mnóstwo cudów. Statystyka jest doprawdy imponująca: ponad 6 tys. uzdrowień w ciągu 60 lat od śmierci pustelnika. Ciało, które od ponad stu lat nie ulega rozkładowi. 4 miliony pielgrzymów szturmujących w ciągu roku klasztor w Annaya. Ruszam w podróż na Wschód. Mój ulubiony kierunek. GPS niepotrzebny.

Ale parafia!


Na Podlasie powoli nadciąga jesień. Nie spieszy się. Mijamy opustoszałe bocianie gniazda, lasy, w których akcje zieloności spadają, a akcje wszelkich odcieni czerwieni i żółci idą w górę, drewniane kikuty wiatraków, cerkwie.
Grabówka graniczy z Białymstokiem. Na około 7 tys. mieszkańców 4,5 tys. stanowią katolicy, reszta to prawosławni. Do granicy białoruskiej jedynie 40 kilometrów. Nic dziwnego, że pobliskie Biedronki mają największe obroty w Polsce. To ziemia pogranicza. Przeorana cierpieniem. W pobliskich lasach co rusz natkniemy się na masowe groby i zarośnięte mogiły. W czasie II wojny światowej Niemcy, później Rosjanie, a na końcu UB rozstrzelali tu około 18 tys. osób. – Gdy budowano plebanię, co chwilkę wykopywano ludzkie kości – opowiada ks. Jan Filewicz, wikary z Grabówki. 
Na szczęście parafia Krzyża Świętego nie przypomina cmentarzyska. Tętni życiem. Powiem szczerze: dawno nie widziałem tak żywotnej wspólnoty. Warto było jechać 7 godzin!
„Dlaczego dzieci biegają po kościele? Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie” – opowiadał mi przed laty z łobuzerskim uśmieszkiem o. Joachim Badeni. Nie bez powodu przy wejściu do kościoła w Grabówce wisi tabliczka: „Tutaj wpada dziecinada”, a lokalne media okrzyknęły parafię „Kościołem przyjaznym dzieciom”. – Dzieci mogą się poczuć u nas jak u siebie w domu! – uśmiecha się proboszcz ks. Andrzej Brzozowski. Wśród wspólnotowego licznego „spisu lokatorów” jest również grupa pokutna. – To kobiety, które spotykają się raz w miesiącu. W sobotę o 20.00 jest Msza św., a potem przez całą noc trwa szturm do nieba, który kończy się o świcie. To takie nasze „karmelitanki”, opasujące parafię modlitwą – opowiada ks. Brzozowski. 
To parafia do różańca i… do tańca. Na bal parafialny organizowany w czasie karnawału przychodzi aż 400 osób. No dobrze… Ale w jaki sposób brodaty starzec z Libanu zapukał do drzwi plebanii w Grabówce? 
– Charbel sam wybrał naszą parafię, naprawdę! – uśmiecha się ks. Brzozowski. – Zaczęło się od tego, że małżeństwo naszych parafian pojechało do Libanu. Gdy zwiedzali monaster w Annaya, spotkali patriarchę maronitów, a ten zaprosił ich do siebie na kawę. Każdy pielgrzym otrzymał szkatułkę z relikwiami drugiego stopnia. „Przepraszamy bardzo, a można jeszcze jedną dla naszego proboszcza?” – wypalili moi parafianie. (śmiech) I w ten oto sposób relikwie trafiły na plebanię. Zacząłem czytać o Charbelu i coraz bardziej zachwycała mnie jego osoba. Wydrukowaliśmy parafianom jego krótki życiorys. Zaskoczyło. Ludzie zaczęli się modlić, prosić o łaski. Postaraliśmy się o relikwie pierwszego stopnia. Znów pomogli parafianie. Biskup pobłogosławił inicjatywie. I okazało się, że dostaliśmy od patriarchy maronitów fragment kości przedramienia świętego. Chcieliśmy uroczyście wprowadzić relikwie 24 lipca, w liturgiczne wspomnienie św. Charbela. I wtedy przyszedł komunikat: „W Libanie trwa wojna. Samoloty odwołane. Nie ma możliwości przylotu”. Co robić? Wszystko ogłoszone, ludzie czekają, piosenka o Charbelu wyćwiczona. (śmiech) W ostatniej chwili telefon z Libanu: „Udało się. Przylatujemy!”. I pustelnik trafił do Grabówki.


Tajemnica tajemnic


Youssef Makhlouf urodził się 8 maja 1828 r. w Bekaa-Kafra. Jak nastolatek zapragnął pozostać maronickim mnichem. Maronici modlą się już od VII w. i jako jedyny z Kościołów Wschodu w całości pozostają w unii z Rzymem. Śpiewają hymny po syriacku (aramejsku), czyli w języku, którym posługiwał się sam Jezus. W wieku 23 lat Youssef wbrew woli rodziny wstąpił do zakonu w Mayfouk. Uciekł z domu na bosaka. Po dwóch latach przeniesiono go do klasztoru św. Marona w Annaya, gdzie w 1853 r. 
złożył śluby zakonne i przyjął imię Charbel. „Cel mojego życia? Całkowite zjednoczenie się z Bogiem” – słyszeli współbracia. Gdy jedna z bratanic mnicha przybyła do klasztoru, by skonsultować z nim kwestię spadku, usłyszała: „Nie mam już nic wspólnego z tym światem”.
Po 23 latach pobytu w klasztorach Charbel uzyskał zezwolenie na zamieszkanie w mikroskopijnej górskiej pustelni (miała zaledwie 6 metrów kwadratowych!). Narzucił sobie nieprawdopodobnie surowy rygor. Jego życie wypełniały modlitwa, praktyki pokutne i surowe posty. Odmawiał godzinami Różaniec, pod habitem nosił włosiennicę, spał na twardej ziemi, jadał raz dziennie bezmięsny posiłek z resztek, które pozostały po klasztornym obiedzie. Opowiadano o psychicznie chorych, którzy wychodzili z pustelni o zdrowych zmysłach, o setkach fizycznych uzdrowień.

Powszechnie znany był dar proroctwa, którym posługiwał pustelnik. Zmarł w aurze świętości w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 roku. Gdy niezabalsamowane ciało zmarłego złożono bez trumny we wspólnym grobie, współbracia zauważyli nad miejscem pochówku oślepiające światło. Było widoczne przez 45 nocy od dnia pogrzebu. Gdy po czterech miesiącach urzędowa komisja otwarła grób, okazało się, że mimo wypełniającej go wody z mułem ciało jest w doskonałym stanie, Ponadto – relacjonowali świadkowie – wydzielało przyjemny zapach oraz specyficzną ciecz. Pustelnika przeniesiono do osobnego grobu. 7 sierpnia 1952 r. ponowna ekshumacja zwłok (w obecności m.in. patriarchy, biskupów, profesorów medycyny i ministra zdrowia) wykazała, że ciało było nienaruszone. I wciąż zanurzone w tajemniczym płynie. W ciągu 17 lat ciało badano aż 34 razy! 5 grudnia 1965 r. Paweł VI beatyfikował libańskiego mistyka, a 9 października 1977 r.
ogłosił go świętym. Nazwał go wówczas „cudownym kwiatem świętości”. 


Był ze mną w szpitalu


– Czym zachwycił mnie Charbel? – zastanawia się ks. Brzozowski. – Nie cudami i znakami, choć one są zawsze przekonujące. W czerwcu przełożony klasztoru w Annaya pokazał serię skoroszytów: 90 udokumentowanych medycznie cudów z tego roku. Zachwyciły mnie przede wszystkim orędzia Charbela, jego zażyłość z Jezusem. Przesłanie tego świętego jest niezwykle proste i przypomina opowieści Ojców Pustyni. 
Pierwszy przykład z brzegu? „Diabeł sprawia, że człowiek się śmieje, by w końcu wtrącić go w rozpacz”. 
– Przy klasztorze mnisi uprawiali winnicę – opowiada Jacek Radulski, architekt. – Współbracia opowiadali, że Charbel, mimo że niezwykle często w niej pracował, nigdy nie zerwał ani jednego grona. To dopiero wyrzeczenie! 
– Moja siostra, która nigdy nie słyszała o Charbelu, przez półtora roku leczyła paskudny ropień, który pojawił się na dłoni jej syna. Bezskutecznie – dopowiada Agnieszka Radulska (muzyk, żona Jacka). – Biegała od lekarza do lekarza. Zaliczyła ich ponad dziesięciu. Kolejni bezradnie rozkładali ręce. Gdy opowiedziałam jej o pustelniku z Libanu, zachwyciła się tą historią. I posmarowała dłoń syna olejem Charbela. Ropień zniknął w ciągu kilku dni. 
– Tydzień po wprowadzeniu relikwii uległem wypadkowi – organista Rafael Gabriel Przybyła pokazuje rękę. – Koń się spłoszył i zrzucił mnie. Prawa ręka unieruchomiona, poważne złamanie łokcia. Dla muzyka to koniec świata. Jeszcze na izbie przyjęć pisałem do proboszcza, czy mamy trochę oleju św. Charbela. Przysłał mi go na drugi dzień. Charbel był ze mną w szpitalu. Dzięki jego wstawiennictwu wszystko poszło jak z płatka. Nadal mogę grać i na oboju, i na organach.
– Charbel nie fotografował się – wyjaśnia Jacek Radulski. – Skąd znamy jego twarz? Po śmierci pustelnika kilku maronickich mnichów przybyło do Annaya, by zrobić sobie zdjęcie przy jego grobie. Przy wywołaniu fotografii okazało się, że obok nich stoi brodaty starzec. Współbracia rozpoznali w nim ojca Charbela. Wizerunek trafił do kościołów na całym świecie. 
Dziś zakapturzony starzec zerka na mnie z setek portretów w Augustowie, Bełchatowie, Andrychowie i Gdyni-Orłowie. Sława skromniutkiego mnicha przerosła najśmielsze oczekiwania. Nic dziwnego. Czytając jego duchową biografię, ze zdumieniem zauważymy, że cud dosłownie goni cud. Tę samą twarz (kaptur, broda, wzrok spuszczony w ziemię) rozpoznaję w Grabówce, w ślicznym drewnianym ołtarzu poświęconym pustelnikowi.
– Po lewej stronie ołtarz i relikwie Jana Pawła II – ks. Jan Filewicz oprowadza nas po kościele. – Po prawej stronie ołtarz Charbela, również z relikwiarzem. Święci patrzą na siebie, a chrześcijański Wschód spotyka Zachód. 
W każdy czwartek w kościele płyną modlitwy zanoszone do Boga za wstawiennictwem brodatego mnicha. „Nabożeństwa charbelowe” przyciągają coraz więcej osób, a mnóstwo wpisów w księdze pamiątkowej pokazuje, że to naprawdę skuteczne wstawiennictwo. 
„Choć z Libanu droga była daleka, Bóg pozwolił Ci zamieszkać wśród nas” – z okien plebanii sączy się pachnąca Orientem pieśń. Kto śpiewa? Zespól złożony z parafian. Nazwa grupy? „Charbelis”, jakżeby inaczej?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.