Awaria w pigułce

Agata Puścikowska


GN 04/2015 |

publikacja 22.01.2015 00:15

W ciągu kilku dni, za jednym zamachem, polskie Ministerstwo Zdrowia wyszło przed unijny szereg, wprowadziło tylnymi drzwiami rodzaj aborcji oraz wystąpiło przeciwko interesom polskich kobiet.


Awaria w pigułce Phanie /east news

O tzw. pigułce „dzień po”, nazywanej też antykoncepcją postkoitalną, awaryjną czy tabletką „ostatniej szansy” – zrobiło się w ostatnich dniach głośno. Wszystko za sprawą Komisji Europejskiej, która pastylkę o wdzięcznej nazwie ellaOne, dopuściła do sprzedaży w krajach Unii bez recepty. Jednocześnie dodając, że nie jest to obowiązek krajów członkowskich, więc każdy kraj może w tym przypadku zadecydować samodzielnie. Wobec takiego stwierdzenia, wiceminister zdrowia Sławomir Neumann, najpierw uznał, że Polska pozostanie przy sprzedaży tabletek na receptę, by po kilku dniach zmienić zdanie i stwierdzić, że do likwidacji recept jesteśmy zobligowani nieznoszącym sprzeciwu prawem unijnym. 
Czym grozi dopuszczenie do sprzedaży bez żadnych ograniczeń specyfiku, który nie tylko „bezpiecznym lekiem” nie jest, lecz jego przyjmowanie może zagrażać zdrowiu kobiety oraz (w przypadku zapłodnienia), niszczy nowe życie? Czy wprowadzenie takiego rozwiązania jest „tylko” wypełnieniem (najprawdopodobniej nieistniejącej) woli unijnej? A może raczej to niebezpieczny w skutkach przyczynek do daleko idących zmian w społeczeństwie, postrzeganiu rodzicielstwa, kobiecości i odpowiedzialności?


EllaOne – czyli co?


Pigułki „dzień po” wymyślono, jak mówią ich zwolennicy, by „dać kobiecie szansę uniknięcia ciąży, gdy zawiodła tradycyjna antykoncepcja”. W Polsce tego typu specyfiki są dostępne (na receptę) od kilku lat, w postaci tzw. tabletek I generacji. By zadziałały, 
należy je zażyć do 72 godzin od tzw. niezabezpieczonego stosunku seksualnego. Na rynku dostępny jest też preparat o działaniu dużo silniejszym: działa nawet pięć dni od stosunku. Jest to właśnie ellaOne, środek tzw. II generacji. Czym jest i jak działa?


Według rzecznika prasowego Ministerstwa Zdrowia, Krzysztofa Bąka, substancja czynna preparatu ellaOne, czyli octan uliprystalu, „działa jako modulator receptora progesteronu. Działając na receptory progesteronowe, preparat ellaOne zapobiega ciąży, głównie zapobiegając owulacji lub opóźniając ją. Produkt leczniczy elleOne nie powoduje przerwania istniejącej ciąży”. Warto zwrócić uwagę na sformułowania: „głównie” oraz „istniejącej ciąży”. Co z działaniem „pobocznym” i ciążą, która dopiero może się rozpocząć?
W wypowiedziach wielu lekarzy ginekologów, brylujących ostatnimi czasy w mediach, również dominuje pogląd, że ellaOne nie działa wczesnoporonnie.

Małgorzata Prusak, farmaceuta i teolog, naukowo zajmuje się między innymi działaniem preparatów antykoncepcyjnych: – Warto uściślić, co w ogóle oznacza działanie wczesnoporonne. Jeśli uznamy, że początkiem ciąży i życia dziecka jest implantacja (zagnieżdżenie) zarodka w macicy, to rzeczywiście nie jest to tabletka wczesnoporonna, chociaż można z tym także dyskutować, bo w ulotce napisano, że pierwszym przeciwwskazaniem do przyjmowania tego produktu jest… ciąża lub podejrzenie ciąży. Jednak życie rozpoczyna się wcześniej – już w momencie zapłodnienia – połączenia plemnika i komórki jajowej. 
Produkt ellaOne (nie jest to preparat hormonalny, jak inne tabletki), hamuje działanie progesteronu i rzeczywiście może hamować owulację, jeśli do zażycia tabletki doszło przed nią. Drugą funkcją tabletki jest jednak działanie na budowę i funkcje błony śluzowej macicy. I właśnie w ten sposób tabletka może negatywnie wpływać na zagnieżdżenie zarodka, jeśli oczywiście dojdzie do poczęcia dziecka.
Mechanizm działania preparatu zależy po prostu od tego, w którym momencie cyklu kobiety doszło do współżycia. Dr Maciej Barczentewicz, ginekolog: – Jeżeli współżycie nastąpiło w okresie okołoowulacyjnym, czyli potencjalnie mogło dojść do poczęcia, to wtedy ta tabletka będzie miała działanie wczesnooporonne. Jeżeli do współżycia doszło po owulacji, czyli w okresie niepłodnym, to tabletka nie będzie miała żadnego działania. Jeżeli natomiast do współżycia doszło w okresie przedowulacyjnym, można się spodziewać, że zadziała mechanizm blokujący owulację, czyli antykoncepcyjny.
Ciekawostką jest, że w polskiej ulotce dotyczącej specyfiku o działaniu przeciwzagnieżdżeniowym nie ma ani słowa. Natomiast w anglojęzycznej wersji ulotki pisze się o tym wprost. I ciekawostka druga: do niedawna na stronie grupy edukacyjnej Ponton, promującej wśród młodzieży przyjmowanie antykoncepcji „po”, można było przeczytać, że tabletki tego typu mają właśnie działanie przeciwzagnieżdżeniowe. Obecnie jednak… zapis znikł i edukatorzy przekonują, że tabletka nie wykazuje takiego działania. 
– To jest mydlenie oczu, nie tylko pacjentkom, ale i lekarzom oraz farmaceutom z nieukształtowanym sumieniem. Jeśli przyjmiemy, że „coś” powstające z plemnika i jajeczka to nie nowe ludzkie życie, nie ma moralnych trudności z pozbyciem się „tego czegoś” z organizmu matki – mówi ginekolog prof. Bogdan Chazan. – Dawka 
30 mg octanu uliprystalu w tabletce nie dopuści do zagnieżdżenia zarodka w macicy. W dość podobny sposób, choć oczywiście o wiele silniej, działa tabletka poronna 
RU 486, czyli substancja mifepristone. Ten ostatni preparat jest zresztą stosowany jako „antykoncepcja po” w Chinach, Wietnamie czy Rosji. 
Według ginekologów, którzy są zwolennikami dopuszczenia pigułki ellaOne do obrotu, specyfik nie jest szkodliwy dla kobiety. Podobnego zdania jest rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Przeczą temu jednak doświadczenia wielu lekarzy ginekologów i… zdrowy rozsądek. – Oczywiście sporadyczne przyjęcie tej tabletki kobiety nie zabije. Ale w najlepszym wypadku może spowodować zaburzenia cyklu, zawroty głowy i mdłości, a w gorszym (szczególnie gdy kobieta przyjmuje ją częściej) problemy z wątrobą, zakrzepicę i wiele innych poważnych chorób, z bezpłodnością włącznie. Na ulotce produktu wymieniono kilka bardzo poważnych przeciwwskazań do jej zażycia. Kobieta po jej zażyciu nie powinna chociażby prowadzić samochodu, a jeśli karmi piersią – zaprzestać na cały tydzień – mówi prof. Chazan. – Czy „bezpieczny lek” miałby tak restrykcyjne zalecenia?
Lekarze promujący tabletkę milczą i o tym, że w przypadku zapłodnienia i umiejscowienia się zarodka poza macicą (ciąża pozamaciczna), tabletka prawdopodobnie nie „usunie” niewłaściwie zagnieżdżonego zarodka np. z jajowodu. W efekcie kobieta, myśląc, że jest „bezpieczna” od ciąży (fizjologicznej), może nie rozpoznać w porę negatywnych objawów i nie udać się do lekarza, będąc w ciąży pozamacicznej.

A taka sytuacja wprost zagraża jej życiu. – Tego typu środki w ogóle nie powinny być dopuszczone do obiegu. Jednak absolutnym skandalem jest dopuszczenie ich do sprzedaży bez recepty, czyli z pominięciem kontaktu z lekarzem. Profesjonalny lekarz miałby szansę ostrzec kobietę przed możliwymi skutkami działania specyfiku, a w sytuacjach, gdy istnieją przeciwwskazania do jej przyjmowania, po prostu specyfiku nie przepisać – mówi prof. Chazan.


Prawo, czyli lewo


Gdy Komisja Europejska ogłosiła, iż rekomenduje stosowanie ellaOne bez recepty, wiceminister zdrowia Sławomir Neumann powiedział Polskiej Agencji Prasowej: „Polska była przeciwna tej decyzji, głosowaliśmy przeciwko na posiedzeniu Europejskiej Agencji ds. Leków”. Deklarował też, że w Polsce nadal będą obowiązywały recepty.
Szybko rozpętała się lewicowo-feministyczna burza. Tak zwane środowiska kobiece wystosowały list, w którym przekonywały Ministerstwo Zdrowia, by wycofało się z deklaracji. Pod listem podpisało się ok. 10 tys. osób. Czy to ta (w sumie bardzo słabiutka) forma nacisku skutecznie zaważyła na zmianie decyzji ministerstwa? W kilka dni później ministerstwo zapowiedziało likwidację recepty na ellaOne.
Zapytaliśmy ministerstwo, skąd nagła zmiana pigułkowego frontu. Oto fragment oświadczenia, które redakcja otrzymała od rzecznika prasowego ministerstwa, Krzysztofa Bąka: „Komisja Europejska 7 stycznia 2015 r. wydała decyzję wykonawczą o zmianie kategorii dostępności produktu leczniczego ellaOne, dopuszczonego do obrotu z »wydawany na receptę« na »dostępny bez recepty«. Decyzja jest ostateczna i obowiązuje wprost we wszystkich krajach UE”. Bąk tłumaczy, że w przypadku sprzedaży lub stosowania produktów leczniczych antykoncepcyjnych lub poronnych państwa członkowskie UE, co prawda, mogą stosować własne ustawodawstwo (art. 4 ust. 4 Dyrektywy 2001/83/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 6  listopada 2001r), jednak wiąże się to z koniecznością przedstawienia Komisji przepisów ustawodawstwa krajowego. Przedstawiciel ministerstwa twierdzi również, że „specyficzne uregulowanie dostępności w/w produktów leczniczych w danym państwie wymaga wprowadzenia szczególnych przepisów rangi ustawowej, które stanowiłyby podstawę prawną do ograniczenia dystrybucji danego produktu na terytorium RP”. Tymczasem, według ministerstwa, Polska nie wprowadziła przepisów szczególnych, o których mowa w dyrektywie. „W związku z czym brak jest podstawy prawnej do ewentualnego innego określenia kategorii dostępności produktu leczniczego ellaOne w Polsce niż określona w decyzji Komisji Europejskiej” – czytamy w ministerialnym oświadczeniu. 
Z taką wykładnią unijnego prawa nie zgadza się Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Zrzeszeni w nim prawnicy wystosowali oświadczenie, w którym dowodzą, iż unormowania unijne dotyczące dopuszczania produktów leczniczych na rynek państw UE, muszą respektować krajowe regulacje ograniczające lub wykluczające obrót środkami antykoncepcyjnymi i wczesnoporonnymi. Co istotne, w oświadczeniu czytamy również: „zasadą wyrażoną tak w prawie krajowym, jak i normach Dyrektywy 2001/83/WE jest wydawanie za okazaniem recepty produktów leczniczych, które mogą stanowić chociażby pośrednie zagrożenie w razie stosowania bez opieki lekarza”. Ordo Iuris przypomina, że na mocy przepisów polskiej konstytucji, orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego oraz ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. „O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania” ciąży aborcja jest co do zasady przestępstwem. Życie dziecka poczętego „pozostaje pod ochroną prawa od chwili poczęcia, zaś wszelkie czyny zmierzające do pozbawienia go życia, w tym w szczególności przerwanie ciąży, są generalnie zakazane”.
Według Ordo Iuris, dopuszczenie do sprzedaży pigułek ellaOne, zwłaszcza zaś bez recepty, jednoznacznie łamałoby obowiązujące w Polsce prawo chroniące życie poczęte. Decyzja dopuszczająca ten preparat jest więc de facto wprowadzeniem kolejnego wyjątku dopuszczalności przerywania ciąży. I to z pominięciem udziału lekarza. Prawnicy dodają, że jeśli w opinii Ministra Zdrowia wstrzymanie sprzedaży środków wczesnoporonnych wymaga dodatkowej podstawy ustawowej, to „ustawodawca winien niezwłocznie stosowne zmiany w systemie prawa krajowego wdrożyć”.


Przyszłość – późniejsze skutki


– Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, zastrzegliśmy, że będziemy samodzielnie decydować o sprawach moralnych – przypomina ks. dr hab. Piotr Kieniewicz, specjalista od ludzkiej prokreacji i bioetyki. – Tymczasem polskie ministerstwo wychodzi przed szereg unijnych rozwiązań i mimo że nie musi, wprowadza ellaOne bez recepty. Jest to absolutny skandal moralny, społeczny i polityczny. Skutki takiej decyzji są poważne i niebezpieczne dla całego społeczeństwa. W ich prognozowaniu nie potrzeba wielkiej wyobraźni.
– W Wielkiej Brytanii tego typu środki miały ograniczyć liczbę niechcianych ciąż i aborcji. W praktyce liczba aborcji wciąż rośnie, a coraz więcej nastolatek zachodzi w ciążę – mówi dr Błażej Kmieciak, bioetyk i socjolog. 
Dodatkowo, z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że wszelkie preparaty „po” przyczyniają się do wzrostu zachorowalności na choroby weneryczne. Wiąże się to ze złudnym poczuciem bezpieczeństwa („na szczęście w ciążę nie zajdę, więc…”), a co za tym idzie, z częstszymi i coraz bardziej nieodpowiedzialnymi zachowaniami seksualnymi. Skutkiem dostępności tabletek jest też obniżenie wieku inicjacji seksualnej i częstsza zmianą partnerów seksualnych. – Można przypuszczać, że grupą docelową tych tabletek będą nastolatki i młode kobiety – mówi Małgorzata Prusak. – Ich układ hormonalny jest jeszcze niewykształcony i przyjmowanie produktu tak silnie ingerującego w jego działanie może być niebezpieczne i skutkować w przyszłości problemami z płodnością.
– Nie mówiąc już o zdjęciu odpowiedzialności za sferę seksualną z partnera – dodaje Kmieciak. – Może się okazać, że „antykoncepcja awaryjna” stanie się dla wielu par „zwykłą” i częstą metodą zapobiegania ciąży. Warto też zwrócić uwagę, że łatwa dostępność preparatu może spowodować np. częstsze wymuszenia współżycia na kobiecie: „nic ci nie stanie, weźmiesz potem tabletkę”. 
– Pigułka „awaryjna” to nie „dobro” dla kobiet, lecz środek do ich uprzedmiotowienia – uważa ks. Kieniewicz. – Przedmiotem staje się tym bardziej dziecko, o którym w kontekście tabletek wcale się nie mówi. Mimo że jest niemą ich ofiarą. 


Reakcje, czyli jak się bronić


Czy jesteśmy skazani na pigułkę „po” dostępną w każdej aptece niemal jak witamina C? Ministerstwo sprawia wrażenie mocno nieprzejednanego i pewnego swych racji. Potwierdziło nam, że ze względu na „bezpieczeństwo działania” – tabletki będą dostępne niezależnie od wieku kupującego. Czyli również dla nastolatek. Najprawdopodobniej będą je kupować bez wiedzy i zgody rodziców. Bo chociaż – po naciskach medialnych – premier Kopacz zapowiada podjęcie prac nad tym, by sprzedaż pigułek ograniczyć dzieciom, nie bardzo wiadomo jak takie ograniczenia miałyby wyglądać w praktyce.
Bardzo poważne, merytoryczne, wielowątkowe i konkretne oświadczenie, krytykujące postępowanie Ministerstwa Zdrowia, wystosował Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski. Zespół przypomina, że ellaOne nie jest lekiem (lek leczy, nie niszczy), a likwidacja recept na specyfik nie wynika z unijnego prawa. Zespół przestrzega też przed jej szkodliwym działaniem na organizm kobiety, oraz informuje o możliwym działaniu wczesnoporonnym. Eksperci przypominają jednocześnie, że chociaż zażycie tabletki nie powoduje tzw. ekskomuniki z mocy prawa, bo istnieje prawdopodobieństwo, lecz nie ma pewności czy do ciąży (i wczesnej aborcji) doszło, to stosujący tabletkę są w stanie grzechu ciężkiego. 
Przeciwko ministerialnemu rozwiązaniu protestują też kobiety stowarzyszone w Forum Kobiet Polskich. Natomiast Ordo Iuris zachęca do podpisywania listu do premier Kopacz i Ministra Zdrowia z żądaniem wycofania się z podjętej decyzji. Do podpisywania podobnego protestu zachęca również CitizenGo. Głos zabrała również Naczelna Rada Aptekarska – oceniła, że byłoby bezpieczniej dla zdrowia kobiet, gdyby ten specyfik był wydawany na receptę. Jak do tej pory jednak – nie zabrali oficjalnie głosu polscy lekarze. (Lekarze niemieccy w bardzo konkretny sposób wyrazili sprzeciw wobec sprzedaży tabletek bez recepty).
Przy całej okołotabletkowej dyskusji warto również zwrócić uwagę na konieczność docierania, być może na nowo lub w skuteczniejszy sposób, do sporej części młodzieży. Konieczne jest tłumaczenie nie tylko, czym grozi i jak działa tzw. antykoncepcja awaryjna, ale raczej, czym jest prawdziwa odpowiedzialność, szacunek i miłość. – Młodzi ludzie postrzegają te tabletki jako dobro – mówi anonimowo farmaceutka z małego miasteczka na południu Polski. – Gdy były recepty, konieczność ich zdobycia stanowiła pewną barierę przed podejmowaniem ryzykownych zachowań seksualnych. Obawiam się, że teraz młodzi ludzie będą czuli się zupełnie „bezpieczni” i swobodni. W ich mniemaniu bowiem, wygodniej przyjąć tabletkę raz w miesiącu, niż stale zachowywać się odpowiedzialnie. Ja sprzedawać tabletek nie zamierzam, mimo że (niestety) w polskim prawie nie istnieje zapis o klauzuli sumienia dla farmaceutów. Mam nadzieję, że nie pozostanę w mniejszości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.