Nauczanie JPII prowadzi do "piekła dla kobiet"?

o. Jarosław Kupczak OP

GOSC.PL |

publikacja 09.03.2015 11:20

Lektura wywiadu doktor Justyny Melonowskiej „Święty nie znaczy nieomylny”, który ukazał się w ostatnim numerze „Wysokich Obcasów”, dodatku do „Gazety Wyborczej”, jest smutnym i konsternującym doświadczeniem.

Nauczanie JPII prowadzi do "piekła dla kobiet"? Henryk Przondziono /Foto Gość S. Jan Paweł II wielokrotnie wypowiadał się pozytywnie na temat różnych form zaangażowania kobiet w przestrzeni publicznej, wielokrotnie za to zaangażowanie w Kościele i świecie dziękował.

Tekst wywiadu, w którym szczególne miejsce zajmuje krytyka nauczania Jana Pawła II na temat płci i małżeństwa jest przedziwną mieszanką zniekształceń, nieporozumień i uproszczeń. Autor tego tekstu zgadza się z warszawską feministką w co najmniej jednym punkcie. Rozpoczynając wywiad, słusznie zwraca ona uwagę na częstokroć niski poziom rodzimego komentowania i analizowania filozoficznej i teologicznej myśli Jana Pawła II. Przykro, że jej własne refleksje na ten temat tego poziomu na pewno nie podnoszą.

Strach przed stereotypami

W tle rozważań publicystki „Więzi” znajduje się obawa przed taką refleksją nad naturą mężczyzny i kobiety, która prowadzi do tworzenia stereotypów, nierzadko krzywdzących dla kobiet. Ta obawa daje o sobie znać w takich momentach wywiadu, gdzie pojawiają się wspomnienia wiejskiej religijności, gdzie mężczyźni i kobiety uczestniczą w mszy niedzielnej w odrębny sposób i w odrębnych przestrzeniach. Obawa przed krzywdzącym stereotypizowaniem kobiet daje się także zauważyć w tle sprzeciwu filozofki wobec utożsamiania powołania kobiety z macierzyństwem. Szkoda, że ten sprzeciw, w wielu miejscach wywiadu, połączony jest z upraszczaniem  i zniekształcaniem myśli Karola Wojtyły/Jana Pawła II.

W odpowiedzi na pytanie redaktorki „Gazety Wyborczej” o rozumienie używanego przez Jana Pawła II pojęcia „geniusz kobiety”,  Melonowska krytycznie ripostuje: „Zasadniczo chodzi o macierzyństwo jako podstawowe i jedyne powołanie kobiety”. Takie sprowadzenie bogatej refleksji Jana Pawła II o powołaniu kobiet do powołania do macierzyństwa jest po prostu fałszywe i jest dezinformacją czytelnika. Papież wielokrotnie wypowiadał się pozytywnie na temat różnych form zaangażowania kobiet w przestrzeni publicznej, wielokrotnie za to zaangażowanie w Kościele i świecie dziękował.

W wymiarze duchowym natomiast, niewątpliwie dla Jana Pawła II macierzyństwo jest takim samym duchowym powołaniem i znakiem dojrzałości kobiety jak ojcostwo jest powołaniem mężczyzny. Zarówno macierzyństwo jak ojcostwo nie wyklucza innych powołań kobiety i mężczyzny w ich zaangażowaniach społecznych, politycznych i ekonomicznych. Na pewnej fundamentalnej płaszczyźnie powołanie do bycia zarówno ojcem jak i matką, które inaczej realizuje się w przypadku księdza, zakonnicy, czy rodziców mających swoje biologiczne dzieci, jest ważniejsze od wszystkich innych powołań. Dotyczy to zarówno kobiety jak i mężczyzny, a widzenie tego jako przykładu dyskryminacji kobiety jest po prostu błędem.

O ile potrafimy zrozumieć obawę Melonowskiej przed pośpiesznym tworzeniem stereotypów męskości i kobiecości, o tyle ta obawa w wywiadzie przyjmuje karykaturalne rozmiary. Zdaniem warszawskiej feministki jakakolwiek refleksja nad naturą człowieka, naturą mężczyzny i kobiety prowadzi do instrumentalizacji i dyscyplinowania. W tym miejscu wywiadu pojawia się dość komiczne rozjechanie się intencji obu rozmówczyń.  Na uwagę Melonowskiej, że Jan Paweł II „pozornie promuje emancypację kobiet”, ale jego ostrzeganie przed maskulinizacją, „tak naprawdę skutkuje utrzymywaniem kobiet w ryzach i tradycyjnych rolach”, redaktorka Gazety Wyborczej próbuje zastosować wyćwiczony przy papieżu Franciszku motyw dobrego papieża i złych biskupów i pyta o to, czy władza Jana Pawła II była realna, bo Episkopat Polski nie poświęcił żadnego listu tematowi godności kobiety, co było tak ważnym tematem dla Jana Pawła II.

W odpowiedzi na to pytanie słyszymy zadziwiające u chrześcijanki stwierdzenie,  że tworzenie porządku symbolicznego to forma dyscyplinowania kobiet i mężczyzn przez dyskurs religijny. Temu ma właśnie służyć „nauczanie mężczyzn i kobiet, jakimi są bytami, jakiego rodzaju są stworzeniem, jaka jest natura dana im przez Boga”. Religia w ujęciu Melonowskiej to więc nie przede wszystkim szukanie prawdy o Bogu, człowieku  i świecie, oraz posłuszeństwo odnalezionej prawdzie o Bogu, ale to forma władzy i dyscyplinowania człowieka. Religia ma więc przede wszystkim funkcję horyzontalną, nie wertykalną i służy utrwalaniu niesprawiedliwego porządku społecznego, także w dziedzinie płci.

Tego rodzaju poglądy nie są niczym nowym w zachodniej kulturze. W myśli 19-wieku reprezentował je Fryderyk Nietzsche w swojej dialektyce pana i niewolnika, a w czasach nam bliższych Michael Foucault, dla którego każda prawda jest jedynie funkcją władzy. Pojawienie się tego rodzaju  poglądów w opisywanym wywiadzie może jednak dziwić. Ukazuje to także poważny problem w samym centrum chrześcijańskiego feminizmu Melonowskiej, który polega na interpretowaniu Ewangelii i nauczania Kościoła w myślowych kategoriach, które są im z gruntu obce i przeciwstawne. To jest trochę tak jakby  popatrzeć na ofiarę Maksymiliana Kolbego w kategoriach filozofii neo-darwinowskiej,  na decyzje Prymasa Wyszyńskiego dotyczące polskiego Kościoła przez pryzmat doktryny stalinowskiej, czy na śmierć Karoliny Kózkówny w świetle myśli Sigmunda Freuda.

Problem „chrześcijańskiego” feminizmu  Melonowskiej polega na tym, że – w odróżnieniu od Jana Pawła II – usiłuje tworzyć feminizm opierając się na źródłach całkowicie obcych i wrogich wobec myśli chrześcijańskiej, które w konsekwencji unieważniają to, co istotne dla chrześcijaństwa, a w tym konkretnym miejscu: chrześcijańskie myślenie o kobiecie i mężczyźnie. Tylko w  takim kluczu możemy zrozumieć zadziwiające wypowiedzi w rodzaju: „Od kilku tysięcy lat nie możemy wyjść z klinczu płci. Żadna kultura, żadna religia pod żadną szerokością geograficzną nie wypracowała satysfakcjonującej relacji płci. Zawsze jest to język dominacji i ostatecznie władzy jednej płci nad drugą. Jeżeli nie władzy, to rywalizacji”. Autor tego tekstu był przekonany, że łączy go z autorką przekonanie, że to właśnie Chrystus, zbawiciel ludzkości, ofiarował w swoim Kościele zbawienie zarówno mężczyznom jak i kobietom, a Święta Rodzina Jezusa, Maryi i Józefa, a także te wszystkie rodziny, które ją naśladowały, wyszły z historycznego klinczu płci, przemocy i dominacji. Chyba się myliłem.

Wolność poza naturą

Wspomniana wyżej obawa przed stereotypami przybiera w opisywanym wywiadzie karykaturalne formy. Jak wspomnieliśmy powyżej, prowadzi do generalnej krytyki myślenia religijnego i symbolicznego, które przecież w żadnej religii nie zrezygnuje z tego, żeby uczyć „mężczyzn i kobiet, jakimi są bytami, jakiego rodzaju są stworzeniem, jaka jest natura dana im przez Boga”. Odrzucenie stereotypów, zdaniem Melonowskiej, wymaga też odrzucenia pojęcia natury człowieka, a w szczególności refleksji nad naturą mężczyzny bądź kobiety. Filozofka wskazuje na opresywny charakter myśli katolickiej: „dyskurs katolicki „instrumentalizuje” macierzyństwo, żeby kobietę „dyscyplinować, żeby … zajęła podobno sobie właściwe miejsce”, po czym tłumaczy redaktorce: „to jest skuteczny sposób osłabiania kobiet - mówienie im, że coś jest ich naturą. Co to wówczas oznacza? Działa w pani jakiś mechanizm, który jest od pani niezależny, bo nie kontroluje pani swojej natury. I to on niejako "generuje" pani czyny i decyzje. Gdzie zatem pani wolność? Chociaż oczywiście istnieje nurt "katolickiego nowego feminizmu" i niektóre kobiety odnajdują się w narracji natury, geniuszu kobiecości, ale ja uważam, że rodzicielstwo - jak różne inne zaangażowania - jest doświadczeniem osoby, a więc sprawczości, wolnej woli, autonomii. Poza tym język natury zatraca wszystko to, co biograficzne. Cały dramat pani jednostkowego istnienia, w tym i macierzyństwa”.

Przypomnijmy, że ta karykaturalna prezentacja pojęcia natury dokonuje się w kontekście oskarżenia Jana Pawła II o dyscyplinowanie i instrumentalizację kobiet poprzez podkreślanie tego, że w ich naturze (sic!) jest zawarte powołanie do macierzyństwa. Należy w tym miejscu podkreślić trzy rzeczy. Po pierwsze, autor tych słów nie zna poważnego myśliciela, ani z przedchrześcijańskiej starożytności, ani z wnętrza kultury chrześcijańskiej, który zgodziłby się z tak uproszczonym – należałoby niestety powiedzieć: prymitywnym – ujęciem relacji natury i wolności. Prezentacja takiej intelektualnego potworka w kontekście dyskusji nad naturą kobiety w myśli Karola Wojtyły/Jana Pawła II jest po prostu nadużyciem. Nie powinno się dokonywać karykatury krytykowanych poglądów, aby je móc krytykować.

Po drugie, autorka powinna wiedzieć, że  relacja natury i wolności jest jednym z najważniejszych tematów w filozofii Karola Wojtyły i teologii Jana Pawła II. Wychowany w nurcie myśli klasycznej, Wojtyła był świadomy, że nowożytność w sposób nieuprawniony porzuciła pojęcie natury, szczególnie natury człowieka w imię wolności samo-stanowiącego się podmiotu. Niewątpliwie, jego studia nad Jean-Paul Sartrem, które odbył jeszcze w latach 60-tych, pomogły mu dobrze zrozumieć problem nowożytnego człowieka, który chce, aby egzystencja wyprzedzała esencję. Dlatego też, jednym z głównych wątków w filozoficznym opus magnum Wojtyły, książce Osoba i czyn z 1969 roku, jest próba ukazania wolności człowieka, która jest częścią natury człowieka, a równocześnie w sposób wolny ma tę naturę odczytać i realizować. Na tym polega istota etycznej sytuacji człowieka i z tego wynika długotrwała polemika Karola Wojtyły/Jana Pawła II z koncepcją tzw. „wolności absolutnej”, gdzie wolny wybór nie dokonuje się w oparciu o prawdę odczytaną przez człowieka w jego sumieniu. W kontekście tych uwag, stwierdzenie Melonowskiej, że „język natury zatraca wszystko to, co biograficzne. Cały dramat pani jednostkowego istnienia, w tym i macierzyństwa”, jest po prostu niezrozumieniem używanych pojęć. Wojtyła – opierając się także na Sartrze – prawdopodobnie powiedziałby, że właśnie odrzucenie natury prowadzi do banalizacji i unieważnienia dramatu wolności.

Po trzecie, jak już zauważyliśmy, Melonowska wulgaryzuje i upraszcza Wojtyłę, a w ten sposób dezinformuje niezorientowanego czytelnika. Tak też dzieje się w tej części wywiadu, gdzie „pastwiąc się” dalej nad pojęciem natury kobiety związanej szczególnie z umiejętnością nawiązywania relacji tak pisze o argumentacji Jana Pawła II: „Używa sformułowania ‘fakty wewnętrzne jej to narzucają’ oraz ‘konstytucja do wewnątrz’, czyli mówiąc wprost, pochwa, macica itd.”.

Trudno polemizować z tak sformułowaną tezą, także dlatego, że Karol Wojtyła, a później Jan Paweł II bardzo dbał o piękno i godność języka, zwłaszcza gdy mówił o człowieku. Niemniej, należy zapewnić czytelnika, że przedstawione w ten sposób poglądy nie mają wiele wspólnego z myślą Jana Pawła II.  Przyjęcie istnienia natury kobiety i mężczyzny nie zakłada przyjęcia tego, że „pochwa i macica narzucają kobiecie to, kim jest”. Zdaniem Jana Pawła II, to nie „pochwa i macica narzucają kobiecie to, kim jest”, ale decydują o tym, jak w przypadku każdej osoby, jej wolne wybory, które jednakże nie dokonują w jakiejś antropologicznej próżni, ale w oparciu o konkretną strukturę biologiczną i psychiczną, emocjonalną i racjonalną. Ta struktura, która według klasycznej chrześcijańskiej antropologii ma związek z tym, kim jesteśmy jako osoby, ale także jako mężczyźni i kobiety, ma związek także z różnicą płci. Nurt feminizmu różnicy, reprezentowany chociażby przez takie feministki jak Carol Gilligan czy Sylviane Agacinsk, poddał tę rzeczywistość wszechstronnej analizie. Więcej cennych odniesień do feminizmu różnicy możemy odnaleźć w książce Magdaleny Środy Indywidualizm i jego krytycy: współczesne spory między liberałami, komunitarianami i feministkami na temat podmiotu, wspólnoty i płci (Warszawa 2003), gdzie także znajdujemy ważną uwagę, że od lat 80-tych ubiegłego wieku dyskurs różnicy, który zwraca uwagę na istotne różnice między tym, co męskie, i tym, co kobiece, stał się dominującym nurtem w łonie feminizmu. Walcząc ze stereotypami, nie należy o tym zapominać.

Nie mężczyźni, nie kobiety, ale osoby

Celem opisywanego wywiadu nie jest tylko krytyka nieadekwatnych i niesprawiedliwych ujęć różnicy płci, ale także zaproponowanie bardziej adekwatnego  modelu. Sercem tego nowego modelu jest koncentracja nie na różnicy płci, ale na godności osobowej każdej kobiety i każdego mężczyzny.  W kontekście swojej krytyki nadmiernej koncentracji na macierzyństwie doktor Melonowska mówi o Janie Pawle II: „z mojej perspektywy macierzyństwo jest dla niego wielkim konceptualnym worem, do którego wrzuca całe spektrum zachowań, a które zwykle nazywa się elementarną życzliwością, empatią, altruizmem, szacunkiem dla drugiego człowieka i nie ma to nic wspólnego z macierzyństwem. Nie są to żadną miarą cechy szczególnie kobiece ani być nie powinny, tylko ogólnoludzkie”.

Autorka „Więzi” ma rację mówiąc, że „życzliwość, empatia, altruizm, szacunek dla drugiego człowieka” to są cechy ogólnoludzkie. Tylko, że życzliwy i empatyczny może być kierowca w tramwaju dla spóźnionego pasażera, któremu nie zamyka drzwi przed nosem; policjant może mieć szacunek dla osobowej godności skazanego, którego wyprowadza z sali sądowej. Czy rzeczywiście miłość matki do dziecka, które nosi w sobie przez szereg miesięcy jest tego samego rodzaju, nie sądzę. Istnieje cały szereg badań, które ukazują różnicę między miłością ojca i matki do swoich dzieci. Z jednej strony w badaniach na ten temat należy unikać stereotypów; z drugiej strony, filozofia i teologia powinny umieć postawić sobie o te różnice pytania, a nie unikać tego, jak robi to doktor Melanowska.

Unikiem przed taką refleksją, zresztą unikiem niekonsekwentnym, ma być pojęcie osoby: „Moim zdaniem rozwiązaniem jest koncepcja osoby. Gdybyśmy koncentrowali się nie na tym, żeby wychowywać dziewczynki na kobiety, a chłopców na mężczyzn, tylko dziecko na porządną osobę, tobyśmy mieli fantastycznego, mocnego i sprawczego człowieka, na którym można polegać, który wie, kim jest, można się na nim oprzeć. Jest zdolny dokonywać autonomicznych wyborów i brać za nie pełną odpowiedzialność”. Redaktorka „Wysokich Obcasów” wydaje się mieć wątpliwości: „Ale ta płeć jest i będzie zawsze”, na co doktor Melonowska odpowiada: „Tak, i właśnie dlatego nie należy się nią zajmować. Za długo już zastanawiamy się, co to znaczy być kobietą czy mężczyzną. Porzućmy płeć, bo ta aberracja trwa zbyt długo. Włóżmy połowę tego wysiłku w wyjście poza nią, a potem to wszystko - czyli nasza płciowość – wskoczy na odpowiednie miejsca”.

Rozwiązaniem problemu płci jest więc unikanie tego tematu. Jest to jednakże rozwiązanie dla samej Melonowskiej zbyt trudne do zrealizowania, bo przecież gdyby chciała je zrealizować to nie przyjęłaby zaproszenia do dodatku kobiecego (sic!) do „Gazety Wyborczej”, łączącej się z tym sesji fotograficznej i rozmowy na temat tego, jak nauczanie Jana Pawła II prowadzi do piekła kobiet. Gdyby pani doktor chciała być konsekwentna, to chyba nie powinna pisać ani publikować swojego doktoratu na temat tego – jak możemy się domyśleć – że o kobietach trzeba już przestać mówić.

Powierzchowność i wewnętrzna sprzeczność tego niby-personalistycznego rozwiązania problemu płci ukazuje się jednak najwyraźniej w samej wypowiedzi Melonowskiej, kiedy na koniec wywiadu mówi o Janie Pawle II: „Popełnia fundamentalny błąd wciąż w dyskursie katolickim obecny – postrzega kobietę jako matkę człowieka, a nie jako córkę Boga. Powinniśmy rozwijać taką teologię kobiecości!”, po czym w odpowiedzi na pytanie redaktorki: „Co to znaczy być córką Boga?” kontynuuje: „Nie wiem, właśnie nad tym powinniśmy się zastanawiać. Myślę, że po 2014 latach istnienia chrześcijaństwa powinnam już znać jakieś odpowiedzi. Mamy już koncepcję dziecięctwa bożego. Uczestnicząc w mszy, słyszymy, że ‘nazywamy się dziećmi bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy’, ale nikt z nas nie wie, w jaki sposób córka Boga zaparza kawę, w jaki sposób wybiera kolczyki, w jaki sposób córka Boga kłóci się z mężem, który jest synem Boga. Cały ten wymiar egzystencjalny jest dopiero do odkrycia”.

Godne zastanowienia jest, że chwilę temu pani doktor mówiła o tym, że czas jest zakończyć narrację płci, męskości i kobiecości, po czym – na tym samym oddechu – odsuwa na bok neutralne genderowo pojęcie „dziecięctwa Bożego” i proponuje refleksję nad teologią kobiecości zawartą w pojęciu „córka Boga”. Tyle jeśli chodzi o rozwikłanie problemu różnicy płci przez genderowo neutralne pojęcie osoby. Źle, kiedy tym problemem zajmują się inni; widocznie warto jednak, aby zajęła się nim Melonowska.

Taki feminizm? Nie, dziękuję.

Autorowi tych  słów nie sprawia satysfakcji krytyka poglądów doktor Justyny Melonowskiej przedstawionych w omawianym wywiadzie. Jako ktoś, kto od 25 lat zajmuje się myślą Karola Wojtyły/Jana Pawła II i dzieli krytyczne uwagi warszawskiej feministki na temat niskiego poziomu polskiej analizy myśli Karola Wojtyły/Jana Pawła II,  chciałbym czytać – szczególnie w prasie wysokonakładowej – ciekawe i inspirujące teksty na ten temat. Niestety, jeszcze nie teraz.

Wywiad Justyny Melonowskiej dla Gazety Wyborczej miał być przykładem alternatywnej, otwartej i twórczej teologii katolickiej. Niestety, jest wyrazem zewnętrznej, feministycznej krytyki myśli Jana Pawła II, którego autorka „Więzi” nie rozumie i nie zna na tyle, żeby kompetentnie się na jego temat wypowiadać. Jeśli miał oznaczać świeże, „kobiece” spojrzenie na refleksję Jana Pawła II o „geniuszu kobiety”, to okazał się kompletnym niewypałem, który spotka się z zachwytem stałego grona krytyków Jana Pawła II, zaś wśród osób szukających zrównoważonego poglądu na teologię płci spowoduje zamieszanie co do poglądów Jana Pawła II lub po prostu niechęć do feministycznych prób w teologii.