Papież jak trzeba

Franciszek Kucharczak

GN 13/2015 |

publikacja 26.03.2015 00:15

Skoro Franciszek zastąpił Benedykta, 
to nie po to, żeby Franciszek był Benedyktem.

Papież jak trzeba rysunek franciszek kucharczak /gn

Gdy papieżem został Joseph Ratzinger, wielu miało mu za złe, że nie jest spontaniczny jak Jan Paweł II, że nie przyjmuje tylu ludzi na audiencjach, że się tak nie uśmiecha, że tak nie żartuje – no różne rzeczy mu zarzucano, a sprowadzały się one do zarzutu, że nie jest Janem Pawłem II. 
Obecny papież ma jeszcze trudniej, bo nie jest ani Janem Pawłem II, ani Benedyktem XVI. Robi wiele rzeczy, których nie robił żaden z jego poprzedników, na przykład zaskakuje telefonami ludzi na całym świecie albo pozuje małolatom do wspólnego „selfie”. A czy kto widział, żeby jakikolwiek papież pozwalał na selfie? Nawet papieże renesansu nie robili takich rzeczy. No i ten papież bez większych problemów udziela wywiadów rozmaitym mediom, a potem te media przekręcają jego wypowiedzi, i potem trzeba wyjaśniać i prostować.


A jednak wiele wskazuje na to, że Pan Bóg nie należy do grona krytyków papieża Franciszka. Mało tego, wygląda na to, że Franciszek jest dokładnie tym papieżem, który miał przyjść – z tymi cechami charakteru i z tym sposobem myślenia. Miał być właśnie ten człowiek – i jest ten człowiek. Jak mogłoby być inaczej, skoro Benedykt XVI ustąpił na prośbę Pana Jezusa? Mówił przecież, że tę decyzję podjął w przekonaniu, iż taka jest wola Boża. A skoro tak, to znaczy, że sam Bóg zaplanował i przygotował tę zmianę. Cały Kościół modlił się o dobry wybór w czasie konklawe – a Bóg nie odmawia takim prośbom. 


Jeśli kiedyś było źle z papiestwem, to dlatego, że wtedy decydowały koterie, sitwy i wpływy, a nie wola Boża. Gdy ludzie myśleli o własnej chwale zamiast o modlitwie, to też mieli stosowne efekty. Ale tak już dawno nie jest i od z górą dwustu lat mamy samych znakomitych papieży. I Franciszek do nich należy.


Owszem, ten pontyfikat wywołuje zdziwienie, a nawet szok u ludzi przyzwyczajonych do pewnych ustalonych, choć przecież niekoniecznych, wzorców, ale nie potrafią oni wykazać, że papież kiedykolwiek zrobił lub powiedział coś sprzecznego z nauką Kościoła. Albo że zrobił coś, co sprzeciwiałoby się ważnym zasadom duszpasterskim. 


Nie można przecież winić papieża za nadzieje, jakie pokładali w nim specjaliści od niszczenia Kościoła. Czy któraś się spełniła? Czy ks. Lemański został biskupem w miejsce abp. Hosera? Czy papież nie sprzeciwia się aborcji, czy popiera gender, czy optuje za święceniami kobiet, czy ma choćby na jotę inny stosunek do homopromocji niż ten, który Kościół określa w katechizmie? Czy pochwala małżeńską niewierność?


Nie można też winić papieża za nasze obawy o to, jakie podejmie decyzje (zwłaszcza w kontekście synodu w Rzymie), skoro ich jeszcze nie podjął.


Kościół potrzebuje bezustannego nawracania do źródła, jakim jest Pan Jezus. Z tym się każdy zgodzi. Ale gdy papież coś w tym względzie robi, na przykład wzywając do aktywnej ewangelizacji albo zalecając ubóstwo i mówiąc o Kościele jako szpitalu polowym, zaczyna się szemranie.

Czy to oznacza, że papież popełnia błąd, czy też może raczej to, że po prostu jest prorokiem? 


Ambona o. Ludwika


Myśl teologiczna dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego zyskuje coraz większe uznanie. Po tym, jak „Tygodnik Powszechny” opublikował w formie osobnej broszury jego esej „Blask wolności” (jest tam na przykład takie stwierdzenie: „sumienie będące w kolizji z Magisterium nie musi być błędne”), o. Ludwik trafił z dużym zdjęciem na pierwszą stronę „Gazety Wyborczej”. Na inne strony też zresztą trafił, ale to akurat nie pierwszyzna. Od dawna miał już przecież zasługi w atakowaniu Radia Maryja i biskupów, którzy tam – jak był uprzejmy kiedyś rzec – „wielokrotnie plotą głupstwa”. Zdobył sobie też szacunek sugerowaniem, że „Tygodnik Powszechny” powinien wytoczyć proces sądowy ks. Dariuszowi Oko. Trudno zliczyć wszystkie zasługi zakonnika, jest tego wiele. Może jeszcze warto tylko odnotować, że o o. Wiśniewskim z aprobatą wyraził się także Stanisław Obirek.

Ustawa do przodu


Rządowy projekt ustawy o rzekomym leczeniu niepłodności, czyli o zasadach stosowania procedury in vitro, jest tak skonstruowany, że daje możliwość skorzystania z niej również przez związki homoseksualne. Zwrócił na to uwagę w materiale dla KAI ks. prof. Ireneusz Wołoszczuk, sędzia Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu. Zauważył on, że ustawa wymaga od dawców, jak i biorców wyrażenia pisemnej zgody i spełnienia kryteriów medycznych. Ponieważ ustawa przewiduje dopuszczenie do możliwości skorzystania z in vitro związków nie będących małżeństwami, nie konkretyzując nawet, że chodzi o związki damsko-męskie, oznacza to możliwość przyznania „rodzicielstwa” np. dwom panom. Takich rzeczy to nawet w niektórych krajach Zachodu ustawy nie przewidują. No i niech kto jeszcze mówi, że ten nasz rząd musi się wstydzić zacofania i nadążać za Zachodem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.