publikacja 01.04.2015 00:00
Kiedy mama bała się o niego, jego przyjaciel pocieszał ją, że muzułmanie mają nakaz szanowania dwóch typów ludzi: pielgrzymów i wariatów...
Archiwum prywatne
Uświadomiłem sobie, że nie ma miejsca na świecie, do którego nie mógłbym dotrzeć, gdybym tylko chciał – mówi Michał Piec
Świat powoli staje się dla niego ciasny. Michał Piec w ciągu kilku lat odwiedził ponad 60 krajów. Pieszo, na rowerze, autostopem, tanimi liniami lotniczymi. Na jego osobistej mapie znalazły się Europa, Azja, Ameryka Południowa, odrobina Afryki.
Urodził się z wrodzoną wadą serca. Kiedy miał trzy lata, przeszedł poważną operację. Lekarze zakazali jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Przez całe dzieciństwo zamiast kopać z chłopakami piłkę, grał... w szachy. Czuł, że to nie jest jego świat. Niespokojny duch rwał się na wolność.
Kiedyś ciocia podarowała mu serię książek Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego. To był zwrot. Postanowił, że tak czy siak dotrze na koniec świata. – Po latach trafiłem do miejsca, które jest nazywane „końcem świata”, czyli na Ziemię Ognistą, archipelag na południowym wybrzeżu Ameryki Południowej – opowiada Michał. – Znalazłem się w miejscowości Ushuaia, która jest najbardziej na południe wysuniętym miastem świata. To było największe rozczarowanie – śmieje się. – „Koniec świata” wyobrażałem sobie zupełnie inaczej. A tu pełno turystów! Tylu rowerzystów, ilu tam się nagromadziło, nie spotkałem w całej w Ameryce Południowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.