Łzy ocierał i na krzyż wskazywał

wp

publikacja 01.05.2015 23:05

"Lepsze jest to, co Bóg chce" - brzmiały ostatnie słowa o. Bernarda Kryszkiewicza. 2 maja minęło 100 lat od jego urodzin w Mławie. 2 lipca minie 70 lat od jego śmierci w Przasnyszu. Dziś wspominamy krótkie, ale święte i ofiarne życie pasjonisty od Matki Pięknej Miłości.

Obraz sługi Bożego o. Bernarda Kryszkiewicza, pasjonisty (1915-1949) Archiwum ojców pasjonistów w Przasnyszu Obraz sługi Bożego o. Bernarda Kryszkiewicza, pasjonisty (1915-1949)

Zygmunt, bo takie było jego imię ze chrztu, urodził się 2 maja 1915 roku w Mławie. Wczesne dzieciństwo spędził w rodzinie pozbawionej ojca, który do 1921 roku pozostawał na zesłaniu na Syberii. W tym czasie samotna matka wychowywała dzieci, Obciążona różnymi obowiązkami, zmuszona była oddać na jakiś czas małego Zygmunta na wychowanie babci, potem zaś wszyscy wyjechali na Pomorze do Lubawy, gdzie dzieci pobierały naukę m.in. u sióstr szarytek. Po powrocie do Mławy w 1922 roku na świat przyszedł najmłodszy syn Jan, z którym Zygmunt będzie szczególnie związany.

Zygmunt uczył się w Państwowym Gimnazjum im. Wyspiańskiego w Mławie. Był lubiany, wesoły i koleżeński. Uczył się dobrze, lubił zawody i rozgrywki sportowe. W szkole zachowywał porządek, ale był dość ruchliwym dzieckiem, a potem uczniem. W trzecim roku nauki okazało się, że Zygmunt musi zostać w tej samej klasie i powtarzać ją. W takiej sytuacji, matka zaproponowała przeniesienie Zygmunta do bardziej rygorystycznej Szkoły Apostolskiej ojców pasjonistów w niedalekim Przasnyszu. Tak się stało w 1928 roku.

Zygmunt, przyzwyczajony do swobody i niezależności, musiał rozpocząć ze sobą swoistą walkę, a z drugiej strony podjąć ascetyczne praktyki. W szkole zakonnej czynił postępy w nauce, zaczął przewyższać pod tym względem innych kolegów, uczył się obcych języków, stał się pilnym uczniem. Zapamiętano go jako uczynnego i koleżeńskiego wobec innych, często zajmował się opieką tych, którzy dopiero stawiali pierwsze kroki.

Również jego religijność pogłębiła się: pojawiło się zamiłowanie do modlitwy i oznaki powołania do kapłaństwa i zakonu. Jako uczeń Szkoły Apostolskiej sam ułożył modlitwę ofiarowania siebie Jezusowi przez ręce Maryi: "Ja, Zygmunt, grzesznik niewierny, odnawiam i zatwierdzam dzisiaj w obliczu Twoim śluby chrztu świętego, wyrzekam się na zawsze szatana, jego pychy i dzieł jego, a oddaję się całkowicie Jezusowi Chrystusowi, Mądrości wcielonej, by pójść za Nim, niosąc krzyż swój po wszystkie dni życia. Bym zaś wierniejszy Mu był niż dotąd, obieram Cię dziś Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, za swą Matkę i Panią. Oddaję Ci i poświęcam jako niewolnik Twój ciało i duszę swą, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartości dobrych moich uczynków, zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku co do mnie należy według Twego upodobania ku większej chwale Boga w czasie i wieczności. (…).

W liście do rodziców pisał już bezpośrednio o ukrytym darze powołania: "Jeżeli bym tę duszę stracił, już nic nie miałbym do stracenia, bo już wszystko byłoby stracone. Więcej miłości nie mogłabyś mi okazać nad tą, jakiej doznałem od Ciebie, gdy wstąpiłem do klasztoru i poznałem to ciche, a tak szczęśliwe życie. O, jak szczęśliwa jest dusza powołana do tego [życia], zacisza klasztornego, jeśli nie zdradza swego powołania, ale owszem wierna łasce Bożej chętnie i wytrwale odpowiada głosowi Bożemu. Im w murach klasztornych jest dłużej, tem jest szczęśliwsza, ponieważ lepiej poznaje tą wielką łaskę powołania, a zatem do większej wdzięczności ku dobrotliwemu Stwórcy czuje się pobudzona".

Do zakonu wstąpił jesienią 1933 roku. Po 10-dniowych rekolekcjach przygotowujących i po obłóczynach w Przasnyszu, już jako Bernard od Matki Pięknej Miłości, rozpoczął roczny nowicjat w klasztorze w Wielkopolsce. Mistrz nowicjatu, przyglądając się postawie i duchowym postępom młodego Zygmunta-Bernarda, orzekł, że "jeżeli tak pójdzie, jak obecnie, będzie świętym". Śluby zakonne złożył 11 listopada 1934.

Od 1934 do 1938 roku studiował w Polsce i w Rzymie. Przez dwa lata pobierał naukę w Przasnyszu i w Sadowiu - w Wielkopolsce. Przełożeni byli z niego zadowoleni, bo od początku wykazywał się zdolnościami pedagogicznymi, powierzano mu więc pod opiekę innych postulantów, by wprowadzał ich w życie zakonne. Opiekował się duchowo także swoim rodzonym bratem Janem, który przechodził okres dorastania i buntu oraz odchodzenia od praktyk religijnych.

W Rzymie kontynuował studia teologiczne. Tam również zaczęły się pierwsze problemy ze zdrowiem - silne bóle głowy. W 1937 roku przyjął tonsurę i złożył śluby wieczyste. Rok później otrzymał subdiakonat, diakonat i kapłaństwo. W tym też roku stan jego zdrowia na tyle się pogorszył, że przełożeni zmuszeni byli odesłać go do Polski na odpoczynek. Początkowo przebywał w klasztorze pasjonistów w Sadowiu, później u sióstr szarytek w Pęcherach, wreszcie trafił do klasztoru pasjonistów w Rawie Mazowieckiej.

Z wybuchem II wojny światowej rozpoczęła się wojenna tułaczka młodego pasjonisty. Wraz z uciekająca ludnością o. Bernard Kryszkiewicz z innymi zakonnikami udał się na wschód, unikając zbliżającego się frontu walk. W końcu, wraz z innym pasjonistą, trafił do parafii Tuczna w diecezji siedleckiej, gdzie przebywał blisko rok. W kwietniu 1940 roku o. Bernard dotarł z powrotem do klasztoru w Rawie Mazowieckiej. Tam pozostał już przez całą wojnę, poddając się życiu zakonnemu i pracy apostolskiej na tyle, na ile mogły pozwolić ówczesne warunki. Okres rawski dla o. Bernarda Kryszkiewicza był decydujący w odniesieniu do jego świętości i heroiczności cnót. Wiele świadectw, wspomnień, rozmów na temat tej postaci oraz same listy o. Bernarda pisane do rodziny, zachowane w archiwach i wykorzystane w procesie beatyfikacyjnym, są świadectwem takiej postawy sługi Bożego wobec rzeczywistości, w jakiej dane było mu żyć i pracować. Pisał w nich o swym głębokim pragnieniu ofiarowania siebie dla innych: "Chcę żyć dla dusz, głównie tych najbiedniejszych, najnieszczęśliwszych. Pragnienie to z każdym dniem potężnieje we mnie z coraz większą siłą. Pożera mnie po prostu pragnienie niesienia pomocy, skutecznej pomocy tym najbardziej potrzebującym. Jakże piękne jest posłannictwo kapłana!" - pisał.

Dużo czasu spędzał w konfesjonale, początkowo z powodu bólu głowy nie wygłaszał kazań, lecz później wyjeżdżał na rekolekcje i okazjonalne kazania do innych parafii. Spełniał się jako kierownik duchowy i spowiednik. W 1942 roku wyznał rodzinie: "Praca moja zamyka się w słuchaniu spowiedzi, głoszeniu kazań, dysponowaniu chorych, uczeniu trzech naszych kleryków i uczeniu siebie samego". Dalej padają ważne słowa: "Cel, jaki w życiu wytknąłem sobie, jest wysoki i wyższego pomyśleć się nie da. Czyż więc można się dziwić, że stoi mi on ciągle przed oczyma, że na wszystko patrzę tylko przez jego pryzmat, że on mnie pochłania całkowicie i to wszystko, co się z nim nie łączy, nudzi mnie śmiertelnie?".

W listach pisał o trudnych warunkach życia w mieście i w samym klasztorze, o panującej epidemii tyfusu, grasujących bandach rabujących dobra materialne, wywożeniu ludności na roboty, likwidacji getta żydowskiego, ale też o doprowadzeniu przez formację zakonną i intelektualną trzech kleryków do święceń kapłańskich jesienią 1943 roku. Udzielał też tajnych lekcji religii i włączał się akcję zbiórki na rzecz rodaków przebywających w oflagach i stalagach.

Zajmował się także pracą pisarską, spisał swoje dziełka: "Dialogi z Ukrzyżowanym", "Pedagogicum", "Rozważania o Męce Pańskiej na każdy dzień tygodnia". Układał własne modlitwy, sentencje oraz wygłaszał wiele kazań i nauk rekolekcyjnych. W jego tekstach i osobistych modlitwach przejawia się również jego wewnętrzna postawa służby, ofiarności i cierpienia. W 1944 roku ułożył modlitwę do Matki Bożej, w której zapisał słowa: pozwól mi cierpieć - cierpieć wiele, cierpieć też bez miary i dlatego pozwól mi wyniszczać się".

16 stycznia 1945 roku, kiedy wojsko okupanta miało dokonać egzekucji mężczyzn rawskich, doszło do bombardowania miasta przez wojska sowieckie. Miasto zostało zniszczone, jednak klasztor i kościół ocalały. Wtedy klasztor zamieniono na szpital dla rannych, a swoją posługę ofiarował o. Bernard, choć jak sam humorystycznie pisał, "jemu pozostało wymachiwanie warząchwią przy kuchni". W rzeczywistości, według relacji świadków, wraz z innymi dźwigał rannych do podziemi klasztoru, potem opiekował się, wspierał duchowo i psychicznie tych, którzy się załamywali.

Po zakończeniu działań wojennych o. Bernard Kryszkiewicz został skierowany jako nowy przełożony do zniszczonego częściowo klasztoru w Przasnyszu. Tu zajął się odbudową kościoła oraz klasztoru. Na początku zamieszkał u sióstr klarysek kapucynek, u nich odprawiał Msze św. i głosił im nauki duchowe. Od Wielkanocy zaczął odprawiać Msze w kościele pasjonistów. Przeniósł się do zaimprowizowanego pokoju, bez szyb. Potem dołączyli do niego inni zakonnicy. O. Bernard zajął się administracją terenu, odnową budynków, kompletowaniem mebli, wyposażenia, gromadzeniem bielizny kościelnej i klasztornej. W maju wygłaszał kazania maryjne, a wiele osób spowiadało się u niego po długiej przerwie wojennej. Zaczęto przestrzegać obserwancji zakonnej, czyli własnego rytmu życia dziennego i tygodniowego w klasztorze. W czerwcu o. Bernard wyjechał na parę dni do rodzinnej Mławy po bieliznę. Po powrocie okazało się, że jest chory, lekarz zdiagnozował tyfus brzuszny.

Pod opieką siostry szarytki o. Bernard leczył się parę dni w klasztorze, potem został przewieziony do szpitala. Choroba, początkowo lekka, rozwijała się jednak i niszczyła organizm. S. Helena Kasińska radziła wzmocnić serce, jednak nie zdecydowano się na ten krok z powodu braku lekarza. Ostatnie dni życia o. Bernarda dobrze zapamiętał młody pasjonista, o. Jan Wszędyrówny, który podczas wojny był jego wychowankiem. Odwiedzał chorego w szpitalu, udzielał mu Komunii św. O. Bernard czuł się coraz gorzej fizycznie, choć duchowo był mocny. Kiedy zaś stan pogorszył się, do Przasnysza przyjechał wiceprowincjał, o. Juliusz Dzidowski i udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Wyczuwało się atmosferę przygnębienia, gdyż odchodził, jak powszechnie sądzono, wartościowy i tak potrzebny kapłan i zakonnik. Gdy umierał 2 lipca 1945 roku, powtarzał słowa: "Jezu, kocham Cię". Tak relacjonuje śmierć o. Bernarda jej świadek, o. Jan Wszędyrówny: "Klęczałem koło niego i płakałem. W pewnej chwili odezwałem się do niego: - Ojcze Bernardzie, ja chciałbym umrzeć za ciebie, abyś ty żył, ponieważ jesteś lepszy, potrzebniejszy Zgromadzeniu”. I wtedy wyszły słowa zdradzające człowieka Bożego: - Co to znaczy, że ja bym chciał? Lepsze to, co Bóg chce”. Potem nastąpiła agonia. O. Bernard Kryszkiewicz umarł w szpitalu, rano dnia 2 lipca 1945 roku. Po paru dniach modlitw przy trumnie odbył się uroczysty pogrzeb ojca Bernarda Kryszkiewicza. Trumnę z ciałem, obłożoną białymi liliami, pochowano w podziemiach kościoła pasjonistów w Przasnyszu.

W 1972 roku bp Bogdan Sikorski pozwolił na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Bernarda. W 1989 roku przeniesiono jego doczesne szczątki i złożono w sarkofagu w kruchcie kościoła. 11 maja 1991 roku podpisano dekret zamknięcia procesu informacyjnego w diecezji płockiej. W czerwcu 2010 roku przekazano do Polski poprawione i ukończone tzw. Positio - dokument ten przekazany został do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych i opublikowany 2012 roku.

Credo postawy o. Bernarda w cierpieniu i w kapłaństwie, w służbie w zakonie pasjonistów dobrze wyrażają jego słowa: "Odkąd rozpocząłem swe posłannictwo kapłańskie na tej ziemi, coraz wyraźniej wyczuwam, jak potężny jest jęk boleści, jaki każdego dnia wzbija się z tego wygnania ku niebu; a przecież objąć całkowicie jego ogromu nie zdążę nawet do śmierci. I dlatego też lubię mówić o cierpieniu. Lubię, bo przecież Chrystus tak dużo poświęcił na ocieranie łez wyciskanych bólem; kapłan zaś, będąc Jego zastępcą na ziemi, powinien też iść Jego śladami".

Przejmujące są jego rozważania o Męce Pańskiej. Oto przykład jednego z nich: "Zbawco ukochany, jak wiele kosztują Cię moje złe myśli, moje zmysłowe upodobania, moje dumne zamysły, moja próżność i moja pycha! Ach, żałuję, o Jezu, za to, żem Ciebie tak okrutnie dręczył, wijąc dla siebie wieniec z niegodziwych rozkoszy. [...] Chcę, o Jezu, być wraz z Tobą ukoronowany tu na ziemi koroną upokorzenia i boleści, aby zasłużyć na koronę chwały w niebie” – tak rozmyślał o. Bernard nad tajemnicą Cierniem Ukoronowania.

O nim jako "Mazowieckim Mocarzu Krzyża Świętego" mówił w jednym z wielkopostnych kazań pasyjnych bp Piotr Libera: - Tę świętość, ale także prostą mądrość heroicznego pasjonisty doskonale oddają jego pisma, przede wszystkim zaś nakreślony w 44 punktach i zatytułowany "Pedagogicum" program wychowawczy. Posłuchajmy kilku z tych punktów - zachęcam, aby wziąć sobie któryś z nich do wielkopostnej pracy nad sobą.

"Punkt 1. Jezus uczył apostołów z wielką cierpliwością i łagodnością. [...] Tyle im mówił o pokorze, a oni jeszcze przy Ostatniej Wieczerzy się kłócą. Jezus nie dziwi się, nie oburza, poprawia z łagodnością”. Punkt 3. Nie narzucać nigdy gwałtem swoich poglądów, przekonań, argumentów. Coacta non durant (to, co wymuszone, jest nietrwałe). Punkt 6. Nie wytykać błędów dla samego stwierdzenia ich obecności. [...]. Tu trzeba serca matki. A jakże często wytykanie błędów jest wynikiem nie szczerej troski o poprawę bliźniego, ale raczej pragnieniem ulżenia sobie [...]. Punkt 7. [...] Swoje zdanie wyrażać możliwie jak najskromniej [...]. Punkt 8. Jak najwięcej promieniować ciepłem, miłością, usłużnością, radością. Niech wychowanek czuje, wyraźnie czuje, że się go kocha, że się jego dobro ma na celu. Punkt 14. Nic nie spychać - podnosić. [...]. Punkt 15. Nigdy nie dziwić się słabości ludzkiej. Punkt 17. W zwracaniu uwag nie być pedantem. Nie czyhać z poprawianiem na każdą drobnostkę - to strasznie nuży. Brać pod uwagę rzeczy ważniejsze i od tych zaczynać. Punkt 24. Za wszelką ceną, niezmordowanie ułatwiać życie innym. [...] Dla siebie nie żądać niczego: ani zrozumienia, ani wdzięczności, ale jeśli będzie okazana, przyjąć ją, by wychowankowi zrobić przyjemność, by docenić jego szlachetne odruchy. Punkt 42. Każda dusza stanowi świat odrębny, Bóg nie powtarza się. Nie wtłaczać jej w swoje ramy. Punkt 43. Możliwie nigdy jej nie ranić. Skutki tego są opłakane i to na długo [...]. Punkt 44. Mówić o dobrym Bogu, a nie o zakazującym Bogu".

"Bracia moi – mówił w jednym z kazań wojennych - strapieni jesteście. Ciężko żyć. W domu niedostatek. W domu niezgoda. [...] Niewdzięczne dzieci życie ci zatruwają. [...] Zły sąsiad skrzywdził cię. Złośliwy język zabrał ci dobre imię. Śmierć zabrała ci kogoś z najukochańszych. Wojna ci zabrała wszystko - rozumiem cię. Bracie i siostro, z trwogą oczekujesz jutra, bo to jutro bardzo niepewne, nie wiesz, co ci przyniesie - rozumiem cię. [...] Rozumiem was dobrze [...]. Cóż wam powiem? Na krzyż wam wskazuję".