Zakonni, a nie sztuczni

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 02.05.2015 20:47

W Skrzatuszu odbyła się pielgrzymka osób konsekrowanych.

Zakonni, a nie sztuczni   ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Skrzatusz, 2 maja: pielgrzymka osób konsekrowanych Do sanktuarium przyjechało prawie 80 sióstr i kilkunastu kapłanów reprezentujących różne zgromadzenia zakonne działające w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Pielgrzymka wpisała się w obchody Roku Życia Konsekrowanego.

Homilię podczas Mszy św., której przewodniczył bp Paweł Cieślik, wygłosił o. Wawrzyniec Skraba, saletyn, proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Trzciance. Nawiązując do postaci św. Piotra i proroka Jeremiasza, kaznodzieja mówił o istocie życia konsekrowanego.

- Nasze powołanie ma charakter paschalny. Jest w nim czas entuzjazmu, fascynacji i zakochania, jak u św. Piotra nad jeziorem Galilejskim. Warto ciągle wracać do tej pierwotnej miłości. Ale jest też ten drugi wymiar, kiedy okazuje się, że wybór miłości jednak kosztuje, kiedy pojawiają się ból, łzy, a także niewierność - znów tak, jak u Piotra, który powiedział o Jezusie: "Nie znam tego człowieka" - przypomniał o. Skraba.

- Składając śluby zakonne, często oddajemy siebie Bogu jakby hurtem. Mówimy: "Cały jestem dla Ciebie, Panie". Ale potem w życiu, w detalach, zabieramy Mu to, co wcześniej oddaliśmy hurtem. Jesteśmy słabi. Pozwala nam to zrozumieć postać proroka Jeremiasza. Jego życie pokazuje, że pójście za Panem to światło i ciemność, wątpliwość i pewność. To nieustanna walka. Jeremiasz zdaje się na Pana, ufa mu, ale czasem protestuje, zmaga się, mówi, że już nie chce być Jego posłańcem. Wtedy jednak słowo Boga jeszcze bardziej w nim płonie, a on nie może go stłumić. Daje się całkowicie Bogu zawłaszczyć. To jest też droga dla nas - dać Mu się zdobyć, czy też wręcz uwieść, jak ujmuje to Jeremiasz.

Kaznodzieja mówił też o kryzysie w przeżywaniu powołania. - On musi się pojawić. Przychodzi czas, kiedy rozwiewają się iluzje, bo widzimy wspólnotę z krwi i kości. Dotykamy samotności, porzucenia, frustracji. Praca nie przynosi owoców. Nikt nas nie chwali ani nie docenia. Czyż nie przeżywamy kryzysu jak Jeremiasz, który też powierzając się Bogu, nie zrobił furory? Kryzys należy do natury powołania. Tylko manekiny nie przeżywają kryzysu, bo nie są osobami.

Ojciec Wawrzyniec podkreślił, że osoba konsekrowana nie powinna bać się słabości wynikającej zarówno z własnego grzechu, jak i z niezrozumienia czy też odrzucenia ze strony świata.

- Kościół zbudowany jest na łzach św. Piotra, a nie na jego pewności. Pewność możemy mieć co do tego, że jeśli Pan nas wybrał, to będzie wierny swej miłości do nas. Osoba konsekrowana ma być uzdrowicielem zranionym. Mamy mieć rany, bo dopiero wtedy możemy pochylić się nad ranami innych. O jakie rany chodzi? O stygmaty. Jezus, ukazując się uczniom po zmartwychwstaniu, poucza nas, że ten, kto kocha, musi mieć na sobie stygmaty. Stygmaty to rany ciągle niezagojone, świeże, bolące. Takimi stygmatami są nasze śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Stygmaty są znakiem życia, nie śmierci. Są znakiem zwycięstwa - mówił o. Skraba.

Zakonni, a nie sztuczni   ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Bp Paweł Cieślik przewodniczy Mszy św. podczas pielgrzymki Siostra Alberta, niepokalanka ze Szczecinka, wyjaśnia powód swojej niesłabnącej fascynacji drogą, którą podjęła już prawie 30 lat temu.

- Powołanie to odpowiedź dana Komuś, nie czemuś. Ja odpowiedziałam Jezusowi, który jest miłością mojego życia, autentyczną miłością. Idąc do zakonu, wybiera się realną, konkretną Osobę. Ja się z Panem Jezusem czasami zmagam. Spieram się z moim Oblubieńcem, mam wątpliwości. On potrafi je jednak bardzo szybko rozwiać. Odpowiada mi nieraz bardzo precyzyjnie: przez Pismo Święte, ale także przez okoliczności. Powołanie zakonne to historia autentycznej miłości - zapewnia s. Alberta.

- Moje pójście za głosem powołania to nie był impuls chwili. To była przemyślana decyzja. Pociągnął mnie Jezus Chrystus i Jego Ewangelia. Kochać Jezusa to znaczy być z Nim i dla Niego, cieszyć się Jego radościami, być w Jego smutkach i cierpieniach. Jezus dotyka mnie codziennie, przez swoje słowo, przez Eucharystię. Jeżeli ktoś uznaje żywą obecność Jezusa w Eucharystii, to ta obecność jest bardzo realna - mówi s. Katarzyna, franciszkanka misjonarka Maryi z Dźwirzyna.

- Zawsze chciałam być misjonarką, tzn. wyjechać gdzieś daleko, ale to powołanie realizuję tutaj w diecezji, a także wobec moich najbliższych. Pochodzę z rodziny niewierzącej. Moi rodzice zaakceptowali jednak mój wybór, zdają sobie sprawę, że służę innym, ale trwają przy swoich przekonaniach. Spotkania w domu rodzinnym są więc dla mnie sposobem do dawania świadectwa. Jest to trudne, bo już nawet sam Pan Jezus zauważył, że prorokowi w swojej ojczyźnie nie jest łatwo - dodaje siostra.

Siostra Urszula ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, która na co dzień pracuje w hospicjum w Darłowie, mówi o miłości do Jezusa, którą odkryła stosunkowo późno. - Jestem 2 lata po ślubach wieczystych, a w zgromadzeniu od 8 lat. Jestem późnym powołaniem. Najpierw wiele lat pracowałam, aż przyszedł dzień, kiedy poczułam, że aby moje życie było pełne i miało sens, musi być poświęcone Bogu. Miałam wtedy około 35 lat. Wiedziałam, że muszę iść albo w jedną, albo w drugą stronę. Wybrałam życie tylko dla Boga. On naprawdę jest. Codziennie daje o sobie znać. Dla mnie On jest sensem życia. Bez Niego nic nie miałoby znaczenia. To jest chyba najważniejsze. On jest miłością, nadaje każdej chwili wartość.

Ks. Janusz Zdolski, salezjanin z Piły, przyznaje, że życie w zgromadzeniu pomaga mu w realizowaniu posługi kapłańskiej. - Życie wspólne daje poczucie tego, że wokół siebie mam ludzi, którzy też, tak jak ja, zostali powołani. Zawsze mogę liczyć na pomoc drugiego. Ksiądz diecezjalny musi najczęściej liczyć na siebie. Owszem, ma współpracowników, także wśród świeckich, ale życie wspólnotowe to coś zupełnie innego. Razem pracujemy, razem planujemy, modlimy się, przeżywamy codzienność. To jest niezmiernie ważne. Wspólnota może też szybciej zareagować, kiedy ktoś zaczyna słabnąć.

Po Eucharystii, uczestnicy pielgrzymki zawierzyli Matce Bożej swoje życie i dzieła apostolskie swoich zgromadzeń.

Do zebranych w skrzatuskiej świątyni zwrócił się także bp Paweł Cieślik: - Cała diecezja jest wdzięczna za waszą obecność i wasze działanie. Chcielibyśmy, aby powołań zakonnych było jak najwięcej, aby ta szczególna misja, którą spełniacie, mogła zrodzić piękne owoce.

Po nabożeństwie majowym, które zakończyło pielgrzymkę, część sióstr zakonnych udała się do Bornego Sulinowa, aby spotkać się z mieszkającym tam karmelitankami, które ze względu na klauzurę nie mogły przyjechać do Skrzatusza.

W diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej w 43 domach zakonnych posługuje prawie 250 sióstr reprezentujących 27 zgromadzeń. Są też obecne indywidualne formy życia konsekrowanego, czyli dziewice i wdowy konsekrowane. Jeśli chodzi o instytuty męskie, jest ich w diecezji 11. Posługuje w nich ponad 120 księży zakonnych.