Pobożność. Opis lekarstwa

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 24/2015 |

publikacja 11.06.2015 00:15

„Każdy epoka, także nasza, musi »pobożnieć« na swój sposób, czyli na nowo przyjąć dar Pana”. Teologia Benedykta XVI ukazuje drogę duchowości, w której są radość i piękno, ale także zgoda na ból z miłości i dla prawdy.

Scena z życia wielkiego miasta. Procesja Bożego Ciała na warszawskim placu Zbawiciela jakub szymczuk /foto gość Scena z życia wielkiego miasta. Procesja Bożego Ciała na warszawskim placu Zbawiciela

Choć Benedykt XVI usunął się w cień, jego dzieło nadal fascynuje tych, którzy zakosztowali go choć trochę. To smutne, że geniusz nauczyciela wiary został zakrzyczany przez medialnych besserwisserów. Czy jednak my, katolicy, musimy się z tym godzić? Czy możemy sobie pozwolić na to, by lekkomyślnie wyrzucić na śmietnik historii tak ogromny dar nauczania papieża, który był zarazem najwybitniejszym teologiem naszych czasów? Ks. Jerzy Szymik, autor trylogii „Theologia Benedicta”, podjął próbę syntezy myśli teologicznej papieża seniora i przeszczepienia jej na polski grunt. Właśnie ukazał się trzeci tom tego dzieła. Tydzień temu omówiłem pierwszą część książki, w której autor pokazuje krytyczne ostrze myśli papieskiej, wymierzone we współczesne formy bezbożności. Druga część tomu poświęcona jest pobożności, czyli pokazaniu dróg wyjścia z krainy pychy, a prowadzących do życia szczęśliwego, do duchowości katolickiej, czyli oddychania pełnią wiary, nadziei i miłości. Dla wszystkich, których drażnią wszelka płycizna i tandeta, którzy szukają głębi, dla pasterzy, którzy nie chcą karmić owiec zlepkiem sloganów, ale dać najlepszy pokarm, ta książka (zwłaszcza tom III) jest bezcenną pomocą, lekturą obowiązkową.

Co składa się na dobre chrześcijańskie życie? Jakie są jego niezbędne elementy? Dajmy się poprowadzić papieżowi, dla którego teologia nigdy nie była akademickim ćwiczeniem w żonglowaniu trudnymi pojęciami, ale podobnie jak dla jego wielkiego mistrza, św. Augustyna, była przede wszystkim nauczaniem wiary, szkołą chrześcijańskiej mądrości, lekcją życia po Bożemu, świadectwem więzi z Bogiem.
 

Radość, nie łaskotki

Maryja, otrzymując Dobrą Nowinę o tym, że została wybrana na matkę Zbawiciela, słyszy od anioła najpierw słowo „haire” (staropolskie „zdrowaś”), co dosłownie znaczy „raduj się”. Tam, gdzie Bóg wkracza do akcji, tam pojawia się radość, a w każdym razie jej obietnica. Nie ma głębszego źródła radości pełnej niż sam Bóg. Benedykt XVI, któremu medialni hejterzy przykleili wizytówkę surowego i ponurego profesora, podkreśla, że „ciągłe rozbudzanie radowania się Bogiem, radowania się Bożym objawieniem, to priorytetowe zadanie Kościoła w nowym tysiącleciu”. Do tego w gruncie rzeczy sprowadza się cel nowej ewangelizacji – obudzić w ludziach utracony smak radości Bogiem, pogodę życia budowanego na Ewangelii. Radość pełna – to pierwszy rys duchowości budowanej na teologii Ratzingera.

„Radość jest wtedy, gdy spotyka mnie miłość sięgająca głęboko w moje życie, która pozwala mi się przekonać, że nie jestem sam, że zostałem zaakceptowany, niezawodnie i na zawsze”. Żaden człowiek nie potrafi dać takiej doskonałej miłości. Dlatego intuicyjnie szuka Miłości przez duże M. Prawdę o jej istnieniu przynosi wiara. Potrzebujemy „pra- ufności”, twierdzi Benedykt, czyli jakiegoś podstawowego aktu zaufania, że „świat jest w zasadzie dobry, że Bóg istnieje i jest dobry, że dobrze jest żyć, dobrze jest być człowiekiem. Dzięki tej »praufności« mamy odwagę się radować”. Bowiem „gdy Boga nie ma, świat pustoszeje, wszystko staje się nudne, wszystkiego jest za mało”. Dlatego w „świecie po Bogu” powstał przemysł rozrywkowy dostarczający produktów krótkotrwałych, łaskotek. Kiedy gasną ekrany, smutek i pustka powracają, nieraz ze zdwojoną siłą. Ratzinger podkreśla, że postawa chrześcijanina nie jest jakąś naiwną negacją smutku. Są realne powody, aby się smucić, przypomina. Wiara przynosi pocieszenie, które nie jest zamykaniem oczu na trudności, na ból. Wiara powoduje jednak, że nasz smutek staje się smutkiem pocieszonym, przezwyciężonym nie tanim optymizmem, ale nadzieją w Bogu.

Ciekawym wątkiem papieskiej myśli jest powiązanie radości i Eucharystii. Papież podkreśla, że Msza św. jest uobecnieniem Paschy Jezusa, który pokonał śmierć przez miłość. A „tylko wówczas, gdy istnieje odpowiedź na śmierć, człowiek ma powód do radości”. W Eucharystii obecność prawdy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa daje nam powód do radości. Tu gdzieś leży sens procesji Bożego Ciała – to korowód „radości eucharystycznej”, tryumf zwycięskiej miłości ogłaszanej światu.
 

Katolickie słońce

Przypomina mi się powiedzonko Hilarego Belloca: „Gdziekolwiek świeci katolickie słońce, tam jest zawsze śmiech i dobre czerwone wino”. Nie znam opinii Benedykta w kwestii wina, ale na pewno wysoko ceni on naturalny humor, żart, wesołość. „Dobry humor chrześcijan, mający źródło w wyzwalającej pewności, że są kochani, powinien być właśnie dyskretnym sposobem promieniowania na co dzień ewangeliczną radością w pozbawionym humoru świecie techniki”, zauważa. Bywa, że chrześcijanie emanują smutkiem, jakimś rodzajem ciężkiej, nudnej powagi. Lekarstwem na to nie jest bynajmniej lektura Nietzschego, oskarżającego chrześcijaństwo o brak radości życia i zachęcającego do pogańskiej orgii. Lekarstwo jest jedno: nawrócenie i skok zaufania w Boga. „Kościół jest powołany do niesienia światu radości prawdziwej i trwałej”. Czyż takiej autentycznej radości wiary nie widać w rozwijających się dynamicznie ruchach odnowy Kościoła? Czy nie emanują nią Światowe Dni Młodzieży?
 

łowienie po nocach

Niezwykle ciekawe rzeczy mówi papież o maryjności. Uważa, że przywiązanie do Maryi jest wielką siłą katolicyzmu. Ona jest doskonałym obrazem człowieka pobożnego. W Jej życiu widać bowiem zarówno pierwszeństwo Bożej łaski (to Bóg Ją wybrał, powołał, przygotował), jak również siłę Jej decyzji, Jej wolnego „tak” dla Boga, Jej świadomego, osobistego, wycierpianego zawierzenia Słowu, które w Niej stało się ciałem. To, co dla Benedykta XVI najcenniejsze w mariologii i w maryjnej pobożności, to połączenie rozumu i serca. „Postać Maryi w szczególny sposób porusza ludzkie serca. (…) Mariologia zrodziła chrześcijańską serdeczność. Właśnie tutaj chrześcijaństwo jawi się jako religia ufności, otuchy. A te pierwotne, proste modlitwy, które ułożyła ludowa pobożność i które nigdy nie straciły na świeżości, podtrzymują chrześcijan w ich wierze, ponieważ dzięki Matce czują się oni tak blisko Boga, że religia nie jest już ciężarem, lecz otuchą i pomocą w życiu”. Serdeczność, ciepło, czułość – to cechy maryjności, które pomagają osadzać wiarę głęboko w sercu. Co bynajmniej nie oznacza lekceważenia rozumu. Katolicka litera to „i”. Rozum i serce! Dopełniają się, nie muszą wcale ze sobą walczyć.
 

Wiara, nadzieja, miłość

Kolejnym wątkiem „Theologia Benedicta” jest wzajemne powiązanie wiary, nadziei i miłości. Papież poświęcił tym trzem podstawowym cnotom trzy encykliki. Zaczął od miłości („Deus caritas est”) i przez nadzieję („Spe salvi”) doszedł do wiary („Lumen fidei” – podpisał ją wprawdzie papież Franciszek, ale tekst pochodzi prawie w całości od poprzednika). Benedykt XVI odwrócił więc w jakimś sensie tradycyjną kolejność. Ks. Szymik ujmuje jedność tych trzech wartości w krótkiej formule: „Wiara to nadzieja na miłość”. Nie, to nie jest jakaś zabawa słowami. Jak to rozumieć? Otóż niewątpliwie tym, czego człowiek szuka i czego najgłębiej potrzebuje, jest miłość. Chce być kochany i chce kochać, nie miłostką, ale miłością bezwarunkową, trwałą, wierną, nieprzemijającą. Tej miłości nie można znaleźć tak łatwo, ale wciąż mamy nadzieję, że taka miłość istnieje i ją znajdziemy. Nadzieja każe nam więc szukać, nie poddawać się rozpaczy.

Nasza podstawowa nadzieja to nadzieja na miłość. Wiara pokazuje kierunek poszukiwań: taką miłością jest Bóg i tylko On, na Niego trzeba się otworzyć. Wiara w jakimś sensie „leczy” ludzką miłość z jej zamknięcia w doczesności. Wiara prowadzi nasze ramiona wyciągające się w stronę miłości ku Bogu. „Wiara jest obecna w miłości i dopiero ona ją ocala, gdyż inaczej nasza własna miłość pozostałaby niedostateczna, byłaby otwartą ręką, która sięga w pustkę”, pisze papież. Dodajmy, że nie chodzi tu o przekreślanie ludzkiej miłości, ale świadomość, że tylko Bóg jest w stanie ocalić ludzką miłość przed daremnością, grzechem, wypaleniem. Ta Boża miłość stała się dla nas ludzka, widoczna, uchwytna, namacalna, słyszalna w Chrystusie.

„Łowić całą noc” – to tytuł kolejnego rozdziału książki. Autor wydobywa z tekstów Ratzingera te fragmenty, które akcentują konieczność wytrwałości, cierpliwości, odwagi trwania przy Chrystusie także wtedy, gdy wydaje się to bezsensowne i daremne. Cud obfitego połowu Piotra i jego towarzyszy następuje po całej nocy bezowocnej pracy. Ale może te bezowocne, daremne noce są jakoś potrzebne. Ks. Szymik: „Bóg nas zbawi – będzie dokonywał swoich cudów, wielkich połowów. Lecz nasza całonocna praca, pozornie daremna, jest jakoś związana ściśle z Jego cudami, jakoś ma (musi?) je poprzedzać. Więc we współpracy naszej wolności z Jego łaską to istotny moment, byśmy cierpliwie, wytrwale, mężnie, z pokorą – łowili. Noc w noc”. Oczywiście ostatecznie w życiu chodzi o miłość (nic jej nie zastąpi), ale bez cierpliwości, zgody na ból, wiernego odważnego trwania pomimo wszystko miłość nie jest możliwa. Sednem cnót długodystansowca jest zgoda na cierpienie z miłości i dla prawdy. Miłość zawsze kosztuje, a prawda budzi w świecie opór. Trwanie w miłości i przy prawdzie jest wymagające. Kto jednak dezerteruje z powodu lęku przed cierpieniem, stacza się w pustkę nijakiego życia.
 

całować usta–usta

Trudno mówić o pobożności bez modlitwy. Benedykt XVI uważa, że modlitwa jest po to, byśmy nauczyli się żyć z Bogiem, być w zażyłości z Nim. W ten sposób stajemy się ludźmi myślącymi i żyjącymi po Bożemu. Wielką wagę przywiązuje papież do adoracji. Ona jest dla niego wręcz kwintesencją modlitwy. Słowo „adoracja” to po grecku „proskynesis”, czyli dosłownie „upadanie na twarz”. Stąd adoracja „to gest poddania się, uznanie Boga za naszą jedyną prawdziwą miarę, której norm zgadzamy się przestrzegać. To znaczy, że wolność to nie rozkoszowanie się życiem, uważanie się za całkowicie niezależnych, lecz kierowanie się miarą prawdy i dobra, aby w ten sposób samemu stać się prawdziwym i dobrym”. To znaczenie zostaje dopełnione innym sensem: „Łacińskie słowo oznaczające adorację to ad-oratio – kontakt usta–usta, pocałunek, uścisk, a więc miłość. Poddanie staje się jednością, ponieważ Ten, któremu się podporządkowujemy, jest Miłością. Tak to poddanie się nabiera sensu, gdyż nie narzuca nam czegoś obcego, lecz wyzwala nas w związku z najgłębszą prawdą naszego bytu”, naucza Benedykt XVI.

Wydaje się to nieco trudne, ale sens jest genialny! W modlitwie chodzi o połączenie dwóch postaw: poddanie się Bogu (zgoda na zależność, najgłębszy szacunek), a zarazem miłość, czyli kłaniam się Temu, który nie jest jakimś absolutnym zimnym władcą, ale najukochańszą Osobą, absolutną miłością. Owocem takiej modlitwy jest wolność syna (córki).

Wzorem modlitwy pozostaje dla nas modlitwa Jezusa. Zwłaszcza w chwilach bólu nie musi i wręcz nie powinna ona być grzecznym paciorkiem. „W obliczu sytuacji najtrudniejszych i bolesnych, kiedy wydaje się, że Bóg nie słyszy, nie powinniśmy się lękać, aby zawierzyć Jemu cały ciężar, jaki nosimy w sercu, nie powinniśmy się obawiać, żeby wykrzyczeć Jemu nasze cierpienie. Powinniśmy być przekonani, że Bóg jest blisko, nawet jeśli pozornie milczy”. Takie zdania mogą rozjaśnić niejedną ciemność. Kiedy razem z Panem mówimy do Boga: „Abba, Ojcze!”, wtedy uczymy się Jezusowego „Tak” dla Boga, w Nim stajemy się synami i córkami Najwyższego.
 

Wierzyć i żyć z pasją

Kolejnym elementem duchowości budowanej na teologii Benedykta XVI jest wierność sumieniu. Temat sumienia znajduje się dziś na pierwszej linii frontu zmagań o człowieka. Spór o jego rozumienie, o zakres obowiązywalności, o relacje do nauczania moralnego Kościoła to jedna z najważniejszych debat. Gdybym miał wybrać zdanie, które pokazuje najlepiej kierunek Ratzingerowskiego myślenia, wybrałbym to: „Sumienie – właściwie rozumiane – nie jest apoteozą niepodlegającego kwestionowaniu subiektywizmu; jest uświadomieniem sobie przez każdego człowieka, że w swoim bycie jest on zdany na Boga”. Sumienie służy słuchaniu Boga i temu samemu służy także Kościół – pomaga człowiekowi słuchać Boga.

Zarówno sumienie, jak i Kościół służą prawdzie. Dlatego rozwiązaniem napięć między sumieniem pojedynczego człowieka a Kościołem jest odważne pytanie o prawdę. Sumienie może błądzić, dlatego trzeba kontrolować jego wrażliwość. Doświadczeni górnicy wiedzą, jak oszukiwać czujniki metanu w kopalniach, ale taki rozregulowany czujnik stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Sumienie jest takim czujnikiem. Jeśli jego wskazania będą sfałszowane, może to prowadzić do życiowej tragedii. Przed tym przestrzega Benedykt XVI.

Życie po Bożemu układa się ostatecznie w pielgrzymkę, w drogę, którą można nazwać królewską. Nie ma nic ważniejszego niż „chodzenie z Jezusem, słuchanie i widzenie Go, wyczuwanie Jego sposobu bycia i myślenia”. Ręka w rękę z Panem. Tak przeżywane życie jest pasjonujące. To jest pointa: podążanie drogą wiary jest pasją. W dwóch sensach. To przede wszystkim przeciwieństwo nudy, letniości, bylejakości – to życie pełne zaangażowania emocji, umysłu, ciała, wszystkiego. To po prostu mocne życie. „Zaiste, człowiek winien posiadać ogień, człowiekowi nie jest pisane marne i nudne wegetowanie: człowiek jest stworzony do tego, aby być podobny Bogu, jednak ten ogień zbawienia przynosi nie tytan, który marginalizuje Boga, ale Syn, który wydaje się ogniowi miłości, burzy mury wrogości i przez to czyni ogień siłą przemiany, miłości i nowego świata. Chrześcijaństwo jest ogniem. To znaczy, że nie jest ono nudną sprawą, jakąś pobożnością, dzięki której możemy się doczepić do każdego wehikułu i zabrać z innymi. Chrześcijaństwo wymaga od nas wiary z pasją, która opiera się na gorącym umiłowaniu Jezusa Chrystusa, i z tej inspiracji odnawia świat”. Takie zdania rozkładają na łopatki.

Pasja jest także synonimem cierpienia. Konieczne jest spojrzenie na Jezusa, na Jego pasję, na krzyż. Jego człowieczeństwo było pasją, bo kochał i, co więcej, był gotowy dla tej miłości cierpieć. Dlatego „uczyć się żyć to także uczyć się cierpieć”. Podkreślmy, że nie chodzi o cierpiętnictwo. Chodzi o miłość, która nigdy nie mówi: „tego już za dużo” czy „wymagasz zbyt wiele”. „Kto chciałby usunąć cierpienie, musiałby usunąć przede wszystkim miłość, która nie jest możliwa bez cierpienia, ponieważ zawsze wymaga samorezygacji… Sama miłość ma w sobie coś z męki, cierpienia. Miłość mnie uszczęśliwia. Z drugiej strony jednak tracę swój wygodny spokój, muszę się dać przeobrazić. (…) Miłość musimy widzieć jako pasję, którą musimy być gotowi unieść jako pasję”. Miłość jest ekstazą rozumianą jednak nie jako chwilowe upojenie, ale wyjście z siebie na drogę ku innym, ku Innemu. To jest najwspanialsza z ludzkich dróg. Tak to pokazał Pan Jezus.

Pytał mnie ktoś niedawno, co czytać, aby podładować duchowe akumulatory. Przyznam, że zawahałem się. Gdyby to samo pytanie postawiono mi dziś, odpowiedziałbym bez wahania: „Theologia Benedicta” ks. Jerzego Szymika. Przy czym poleciłbym lekturę od tomu trzeciego. Zapewniam też moich kolegów po fachu, duszpasterzy: z tej księgi zaczerpniecie genialnego paliwa na ambonę, na katechezę. Zdobędziecie znakomitą amunicję do walki duchowej (w sobie i na froncie duszpasterskim). Tu nie ma żadnej tandety, pobożnego lania wody, gadania pod publiczkę, mizdrzenia się do mód czy salonów, to jest teologia pełna pasji, pełna Chrystusa, pełna Boga. Kto dostrzega duchową walkę w świecie, w Kościele, w Polsce, w mediach, w polityce… i w sercu każdego z nas, ten w teologii papieża z Bawarii odnajdzie skałę schronienia oraz tarczę i miecz przeciwko dzisiejszym demonom. Bierz i czytaj! Warto.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.