publikacja 02.07.2015 00:15
O radykalnym uwielbieniu, które zmienia atmosferę, i o Bogu, który walczy za nas, gdy wychodzimy ze strefy komfortu, opowiada Maria Vadia w rozmowie z Weroniką Pomierną
Miłosz Kluba /Foto Gość
Maria Vadia
-urodziła się na Kubie, mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jest związana z katolicką Odnową Charyzmatyczną i Posługą Kobiet Katolickich Magnificat. Posługuje w wielu grupach modlitewnych, w domu dla bezdomnych chorych na AIDS oraz w areszcie śledczym dla kobiet w Miami. Jest autorką ośmiu książek. Głosiła rekolekcje w 29 krajach świata. W Polsce współdziała z Armią Dzieci, która jest częścią Instytutu Ewangelizacji Świata ICPE – Misja Polska.
Weronika Pomierna: Trzy i pół roku po tym, jak doświadczyłaś miłości Boga, Twoje małżeństwo rozpadło się. Zostałaś sama z czworgiem dzieci. Wielu było takich, którzy patrzyli na ciebie z politowaniem i mówili „Biedna Maria!”?
Maria Vadia: Niektórzy dodawali, że pewnie już nic dobrego mnie nie spotka. Pan Bóg wziął jednak w swoje ręce to, co było ruiną, i odbudował moje życie.
A Ty, zamiast narzekać, postawiłaś na uwielbienie. Dla wielu ludzi to szaleństwo.
Starałam się robić to, co mówi Biblia. W Pierwszym Liście do Tesaloniczan jest napisane, że mamy dziękować Bogu w każdych okolicznościach. W każdych! Gdy zaczęłam to robić, zrozumiałam, że Bóg zasiada na tronie mojego życia, niezależnie od tego, z czym muszę się zmierzyć. Skoro należę do Niego, to On się mną zaopiekuje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.