NIK podnosi alarm. Dramat w demografii

jad/ nik.gov.pl

publikacja 13.07.2015 13:25

Polska wciąż nie opracowała długofalowej polityki prorodzinnej. Na co jeszcze czekamy?

NIK podnosi alarm. Dramat w demografii Grzegorz Brożek /Foto Gość 14.06.2008 Stary Sącz. Rodziny zmierzają pod papieski ołtarz uczestniczyć w Święcie Rodzin

Liczba ludności naszego kraju od 20 lat regularnie spada. Dramatyczny był pod tym względem rok 2013, kiedy to w Polsce współczynnik dzietności wynosił zaledwie 1,26, a liczba urodzeń była o 15 tys. niższa od liczby zgonów. W roku 2014 sytuacja nieco się poprawiła, ale na krótko - alarmuje Najwyższa Izba Kontroli.

Tymczasem żeby możliwe było zapewnienie krajowi stabilnego rozwoju demograficznego, współczynnik dzietności powinien wynosić 2,1. Gdyby obecne niekorzystne tendencje się utrzymały, w roku 2060 sytuacja naszego kraju byłaby dramatyczna. Liczba ludności - z 39 mln. spadłaby do 32, a z tego zaledwie jedna trzecia byłaby w wieku produkcyjnym. I na tej jednej trzeciej spoczywałaby odpowiedzialność za utrzymanie reszty - m.in. emerytów i dzieci w wieku szkolnym.

Do pogłębiania się demograficznej zapaści przyczynia się również emigracja zarobkowa i fakt, że Polacy nie potrafiąc znaleźć w kraju godziwych warunków życia, wyjeżdżają za granicę, gdzie zakładają rodziny lub sprowadzają je znad Wisły.

TNS Polska na zlecenie NIK przeprowadziła ankietę, w której pytano Polaków, jakich działań prorodzinnych oczekują od państwa. 41 proc. ankietowanych domaga się, by państwo tworzyło nowe miejsca pracy. Tyle samo liczy na zapewnienie bezpieczeństwa ekonomicznego rodzinom. 32 procent chciałoby, aby Polska wspierała rodziny w trudnej sytuacji materialnej. Oczekiwaniem 23 procent Polaków jest, by państwo pomagało w bezpiecznym powrocie do pracy matkom małych dzieci.
Postulat promowania równych ról kobiet i mężczyzn wskazało 10 proc. ankietowanych. Przeciwdziałanie patologiom – 16. 

W opublikowanej dziś na łamach "Do Rzeczy" rozmowie Paweł Kukiz dobitnie dał wyraz tym tendencjom, komentując propozycje PiS, by wprowadzić 500 złotowy dodatek dla rodzin na dziecko. "Rodziny nie żyją z dodatków, ale z pracy" - przekonywał. W charakterystycznym dla siebie barwnym stylu zwrócił też uwagę na wysokie koszty pracy w Polsce. "...jeżeli pracodawca podnosi pracownikowi pensję i daje mu 100 zł, a 60 proc. z tego zabiera państwo, to sobie w d... wsadźcie te 500 zł, zostawcie mi moje pieniądze!".

Zdaniem NIK grzechem głównym polskiej polityki prorodzinnej jest właśnie jej brak. Są za to działania doraźne, akcyjne i nieskoordynowane. Obecnie Polska wydaje na te cele około 2 proc. PKB. To tyle, ile na obronność kraju. Na co idą te pieniądze? Co robią poszczególne ministerstwa. NIK wylicza:

Minister Infrastruktury i Rozwoju – program polityki mieszkaniowej
Minister finansów – ulga na dzieci od podatku dochodowego, preferencyjne opodatkowanie osób samotnie wychowujących dzieci, łączne opodatkowanie małżonków, obniżenie VAT na podstawowe artykuły żywnościowe i niektóre artykuły dla dzieci.
Minister zdrowia – opieka zdrowotna dla dzieci i kobiet w ciąży
Minister Edukacji - procedury dopuszczania do użytku programów wychowania przedszkolnego oraz programów nauczania. Działa na rzecz większej dostępności wychowania przedszkolnego oraz bezpłatnych podręczników dla uczniów.
NIK przekonuje także, że nie tylko ilość wydanych pieniędzy skutkuje lepszą sytuacją rodzin, ale również jakość podejmowanych działań. Tak na przykład Czechy wydając mniej niż Polska, uzyskały wyższy współczynnik dzietności. 

W naszej ocenie w Polsce dotąd nie udało się opracować całościowej, długofalowej polityki prorodzinnej - mówi rzecznik NIK Paweł Biedziak. - Wciąż nie zostały określone cele polityki rodzinnej i nie sprecyzowano powiązanych z nimi działań. Brakowało nie tylko strategii, ale również analizy osiąganych efektów - zwraca uwagę Biedziak.

NIK Mówi rzecznik NIK Paweł Biedziak