publikacja 25.03.2009 19:49
W Polsce w domach dziecka przebywa obecnie ok. 20 tys. dzieci. W ośrodkach adopcyjnych rodzice czekają w nieznośnie ciągnących się kolejkach, niektórzy nawet ponad rok. Adopcji w Polsce przeprowadza się zaś rocznie jedynie ok. 2,5 tys. Dlaczego? Co nie pozwala oczekującym rodzicom spotkać się z oczekującymi dziećmi?
Cykl szkoleniowy trwa ok. 9 miesięcy. To czas na dojrzewanie do decyzji i ostateczną weryfikację ze strony pracowników ośrodka. Spotkania odbywają się zwykle raz na miesiąc. Rodzice podzieleni są na grupy liczące mniej więcej po 7 par. Tematyka zajęć zależy częściowo od wieku przyszłego adoptowanego. Jest rozmowa z psychologiem, pedagogiem, prawnikiem, rodzicami dzieci adoptowanych. Proponowane są elementy formacyjne, m.in. weekendowy wyjazd na spotkanie „Drogi Małżeńskie”. Podczas szkolenia porusza się m.in. tematy sztucznego zapłodnienia, nie tylko z perspektywy medycyny, ale również nauki Kościoła. Rodzice przechodzą też proces diagnostyczny w ośrodku. Jak funkcjonują w małżeństwie, jakie mają doświadczenia, jak pokonują trudności, czy są zdolni do zmiany swoich początkowych, często nierealistycznych wyobrażeń, czego można się po nich spodziewać w razie problemów z dzieckiem – to wszystko obserwują specjaliści. – Faktycznie startowaliśmy z pewnymi oczekiwaniami, ale uświadomiliśmy sobie realia dziecka trafiającego do adopcji i to pozwoliło nam obniżyć naszą poprzeczkę – mówi Ania. Po wywiadzie środowiskowym zbiera się komisja kwalifikacyjna złożona z wszystkich pracowników merytorycznych ośrodka oraz fachowców z dziedziny medycyny, wychowania i prawa naznaczonych specjalnym dekretem biskupa. Podejmują oni decyzję, czy rodzicom można powierzyć dziecko. Jest ona pozytywna w przypadku 90 proc. par. – Jeśli ktoś ma nierozwiązane problemy DDA, jeśli dla kogoś całym życiem jest praca, albo decyduje się na adopcję, „bo jak ja coś dobrego zrobię, to może Pan Bóg pobłogosławi i da nam własne” – to nie możemy go zakwalifikować, albo przynajmniej musimy taką decyzję odroczyć, czekając na jakieś zmiany. Ale to nie oznacza wcale, że ta rodzina jest zła! Ludzie mają różne powołania i fakt bezdzietności też wymaga namysłu, pytania się Pana Jezusa o drogę. Bezdzietność nie powinna się automatycznie wiązać z decyzją o adopcji – uważa Zofia Dłutek. Oddać z miłości – Oczywiście, to wszystko trwało długo! Zwłaszcza, że po szkoleniu czekaliśmy jeszcze rok na nasze dziecko. Ale z perspektywy patrząc, sądzę, że to był odpowiedni czas, żeby się przygotować, przemyśleć wiele spraw i pozwolić rodzinie oswoić się z naszą decyzją – opowiada Ania. Adopcyjni rodzice często narzekają na długość procedur, obostrzenia i wymagania. Okazuje się jednak, że te trudności są często dużą ulgą dla biologicznych matek, które również kontaktują się ośrodkiem, gdyż nie mogą wychowywać swoich dzieci, ale chcą, żeby nie zostały przekazane byle komu. Nie wszyscy ludzie oddający dziecko do adopcji, to wyrodni i bezmyślni rodzice. – Do nas przychodzą czasami kobiety w niewyobrażalnie trudnej sytuacji. Często jesteśmy pierwszymi osobami, z którymi taka matka rozmawia. Oczywiście nie dążymy do tego, by oddawała dziecko, odwrotnie – najlepiej byłoby, gdyby sama mogła je wychować, ale czasem po prostu się nie da – stwierdza dyrektor ośrodka. Jak zaznacza, decyzja o oddaniu do adopcji jest w wypadku wielu takich matek decyzją heroiczną, wypływającą z miłości. – Ona mogłaby usunąć tę ciążę. I świat by jej nie potępił. Decyduje się urodzić i oddać. I – paradoksalnie – może się obawiać, co na to powie jej środowisko. Moje adoptowane dziecko Po kwalifikacji w warszawskim ośrodku katolickim czeka się średnio rok lub nawet półtora roku. Rodzice informowani są o pojawieniu się odpowiedniego dziecka, o jego pochodzeniu i sytuacji. Mogą podjąć decyzję, czy chcą je poznać. Najczęściej decyzja jest na tak. – Już gdy zadzwonił telefon z ośrodka, że jest dziecko – poczułem, że to dziecko moje – opowiada Krzysztof. – U mnie ten moment nastąpił w momencie pierwszego spotkania. To była miłość od pierwszego wejrzenia i ogromne emocje. Przy drugim dziecku ta miłość przyszła trochę później, ale też nie musiała długo czekać – stwierdza Ania. Po pierwszym spotkaniu 98 proc. rodziców składa wniosek o przysposobienie w sądzie. W jego sporządzeniu pomaga ośrodek. Często dziecko w ramach orzeczonego przez sąd pozaprocesowo tzw. okresu styczności trafia do swoich przyszłych rodziców jeszcze przed adopcją. Jest to też czas, w którym jego funkcjonowanie w rodzinie może być obserwowane przez pracowników ośrodka. Po adopcji nie ma już takiej możliwości, podobnie jak w rodzinie naturalnej.
W ciągu 14 lat istnienia Katolickiego Ośrodka Adopcyjno- Opiekuńczego na warszawskiej Pradze, od 1994 r. do grudnia 2008 r. swój dom u 1524 rodzin odnalazło 1928 dzieci. W 2007 r. przeprowadzono 180 adopcji. Warto jednak zwrócić uwagę, że 101 było adopcjami zagranicznymi. Ośrodek ma prawo do adopcji zagranicznych od 1996 r. W sumie przez adopcję do Polski trafiło 951 dzieci, a zagranicę, głównie do Włoch – 977. Włosi decydują się na adopcje nawet 4-osobowych rodzeństw, przyjmują starsze, nawet kilkunastoletnie dzieci. To w Polsce wciąż jest rzadkością. Czy być rodzicem adopcyjnym to tak samo, jak być rodzicem biologicznym? Zdaniem Zofii Dłutek – nie, ale tego typu porównania niewiele mają sensu, dlatego że rodzicielstwo zawsze jest inne. Inaczej jest się matką na studiach, inaczej gdy dziecko rodzi się 40-letniej kobiecie. Zmiennych jest zresztą dużo więcej. – Myślę, że nie należy sobie wmawiać, że to jest dziecko naturalne. Ale może właśnie w adopcji łatwiej zauważyć tę prawdę, że ono jest darem, że to nie moja własność i że nie mam żadnej zasługi w tym, że powstało. To jest chyba takie bardzo pokorne rodzicielstwo – podkreśla pani dyrektor. – Ja nie czuję, że to jest jakieś wyjątkowe, szczególne rodzicielstwo. To są nasze dzieci. Nie traktuję ich inaczej, niż gdyby je urodziła moja żona – mówi Krzysztof. – Mamy te same radości, co inni rodzice. Nie mam porównania do tego, jak to jest być rodzicem biologicznym, ale kocham te dzieci tak, jak można kochać najbardziej. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nie wyobrażam sobie, że mogłyby trafić do kogoś innego. One są moje. Wszystkim osobom, które decydują się na in vitro, bo obawiają się, że ich potrzeba rodzicielstwa nie zostanie nigdy zaspokojona, jeśli same nie urodzą dziecka, mogę powiedzieć: jestem spełniona jako matka – stwierdza Ania. Zgodnie z zaleceniem ośrodka od najwcześniejszych lat trzeba mówić dziecku, że jest adoptowane, nawet gdy ono jeszcze tego nie rozumie; również po to, żeby samemu się z tym oswoić. Do faktu adopcji trzeba zresztą odnosić się na różnych etapach życia. Inaczej będzie się o tym mówić 3-latkowi, inne pytania zadaje 13-latek, jeszcze inne problemy przeżywa 23-latek. Za każdym razem będzie to wymagało nowego podejścia do problemu i nowego przebaczenia. – Mój kochany, adoptowany dzieciaczku – tak zwracamy się czasem do naszych dzieci, choć prawdziwa konfrontacja z tym faktem przyjdzie prawdopodobnie nieco później, jak będą starsze. Chyba najbardziej obawiamy się tej chęci docierania do korzeni, do swoich biologicznych rodziców, która prawdopodobnie pojawi się u naszych dzieci, kiedy dorosną. Chcemy im to ułatwiać, być wtedy przy nich, ale to będzie dla nas zapewne trudne – zwierza się Ania. – Mądrzy, kochający rodzice nie powinni się tego obawiać. Jeśli kochali – dziecko odpowie miłością – uspokaja Zofia Dłutek. Co to znaczy, że adopcja się udała? Zdaniem dyrektor ośrodka jest tak wtedy, gdy dziecko założy swoją własną rodzinę i będzie dobrym rodzicem, albo podejmie w odpowiedzialny sposób inną rolę społeczną. – Myślę, że większość adopcji jest pozytywnych, w tym sensie, że dzieci już jako dorośli realizują swoje zadania z dużo większą odpowiedzialnością niż ich biologiczni rodzice – stwierdza Zofia Dłutek. – Zdarzają się też niepowodzenia – zawsze przez nas przecierpiane i przepłakane. Na nasze 1928 adopcji dwoje dzieci zostało oddanych. Czy to dużo? Niby nie, ale to jest tragedia, a dla nas zawsze okazja do głębokiego rachunku sumienia, czy czegoś przypadkiem nie zaniedbaliśmy – dodaje. – W przypadku adopcji nastolatków, które są już bardzo poranione i mają za sobą wiele porzuceń, czasem aż trudno sobie wyobrazić, że to wszystko da się jakoś naprawić i uleczyć, ale i takie adopcje się udają. Spotykamy się niekiedy z tymi już dorosłymi, zaadoptowanymi jako nastolatki i myślimy: Bogu dzięki, że ktoś zaryzykował i wziął tego chłopca, który teraz mówi: kocham moich rodziców. Szansa na bycie rodzicem Kościół coraz częściej mówi o adopcji. 8 lipca 2006 r. podczas V Światowego Spotkania Rodzin w Walencji, Benedykt XVI zachęcając małżonków do przyjmowania dzieci, potwierdził wartość i równość rodzicielstwa adopcyjnego z naturalnym. Dyrektorium Duszpasterstwa Rodzin KEP z 2003 r. poleca diecezjom tworzenie katolickich ośrodków adopcyjno-opiekuńczych oraz rozpowszechnianie informacji o nich w parafiach, apeluje o podejmowanie opieki zastępczej oraz do duszpasterskiej troski o małżeństwa, które nie mogą mieć dzieci. W liście na Święto Świętej Rodziny z 2007 r. biskupi proszą rodziców o przyjmowanie dzieci, nie tylko własnych. Dla bezdzietnych małżeństw zaczynają być organizowane specjalne rekolekcje, które pomagają uporać się z bólem niepłodności, a w przyszłości – może – otworzyć się na adopcję. Na tym polu jest jednak wciąż ogromnie dużo do zrobienia. W ilu parafiach znaleźć można w gablocie aktualną informację o najbliższym katolickim ośrodku adopcyjno-opiekuńczym? Jaki procent spośród rzeszy bezdzietnych małżeństw w Polsce ma szanse usłyszeć w Kościele nie tylko o tym, jak złe jest in vitro, ale również, że nie są sami ze swoim cierpieniem, że niepłodność nie musi być tragedią, ale może być szansą, szansą na piękne rodzicielstwo?