Pielgrzymka Benedykta XVI do Ziemi Świętej wskazuje drogę do korzeni wiary

KAI/jad

publikacja 06.05.2009 19:28

"Benedykt XVI podobnie jak jego poprzednicy stara się pokazać, że pielgrzymki papieży do Ziemi Świętej będą wskazywały drogę do korzeni" - mówi w wywiadzie dla KAI ks. dr Romuald Weksler-Waszkinel.

Wieloletni wykładowca KUL zaangażowany w dialog chrześcijańsko-judaistyczny i polsko-żydowski zwraca uwagę, że papież „w swoich książkach, przemówieniach i gestach jest pełen miłości do Ziemi Świętej”. Ks. Weksler-Waszkinel mówi m.in. o trudnościach w dialogu chrześcijańsko-judaistycznym, konflikcie izraelsko-palestyńskim, sytuacji chrześcijan w Ziemi Świętej. Dla chrześcijan, Ziemia Święta zawsze pozostanie Ziemią Świętą, choć realia zupełnie przeczą świętości tej ziemi. Czy dobrze, że Benedykt XVI tam jedzie? Ks. dr Romuald Weksler-Waszkinel: Bardzo dobrze, że Benedykt XVI tam jedzie. Podróż Jana Pawła II była pielgrzymką z okazji Wielkiego Jubileuszu. Karol Wojtyła jeszcze jako arcybiskup Krakowa odwiedzał ją i napisał piękną poetycką medytację „Wędrówka do miejsc świętych”. Benedykt XVI podobnie jak jego poprzednicy stara się pokazać, że pielgrzymki papieży do Ziemi Świętej będą wskazywały drogę do korzeni. Dla nas, chrześcijan, najważniejsze jest przesłanie płynące z wiary i dlatego Benedykt XVI pragnie powrócić do miejsca narodzin wiary. W swoich książkach, przemówieniach i gestach jest on pełen miłości do Ziemi Świętej. Należy przy tym jednak zaznaczyć, że jego pielgrzymowanie przypada na okres bardzo trudny dla tego regionu świata. Ostatni konflikt w Strefie Gazy bardzo dobrze to pokazuje. - Tego nie można nie dostrzegać. Niezwykle ważna jest postawa i rola patriarchy łacińskiego Jerozolimy. Obecnie jest nim abp Fouad Twal. W odróżnieniu od swego poprzednika abp. Michela Sabbaha, Palestyńczyka, lepiej dostrzega rzeczywistość Izraela. W rozwiązaniu konfliktu na pierwszym miejscu powinien stawiany być człowiek, a nie jego narodowość, w myśl zasady „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Mówiąc językiem wybitnego filozofa, Emmanuela Lévinasa, „twarz Innego” jest tym, co mi mówi „nie zabijesz” i „jesteś za mnie odpowiedzialny”. W tym kontekście abp Twal wskazuje, że dobre relacje Jana Pawła II, a teraz Benedykta XVI z Izraelem są szansą dla całego regionu. W relacjach izraelsko-palestyńskich nie sposób oddzielić czynnika politycznego od religijnego, gdyż Ziemia Święta to Ziemia Izraela, ale również Ziemia synów Abrahama: Izmaela oraz Izaaka. Aby rozwiązać konflikt w tym regionie należy dążyć do tego, aby miłość Boga do człowieka rozświetlała wszystkie, najtrudniejsze sprawy, a ludzie postrzegali siebie jako dzieci Boże, a innych jako braci. Benedykt XVI jako człowiek głębokiej wiary takie spojrzenie niesie. Z pewnością w przesłaniu Benedykta XVI kontekst religijny będzie najważniejszy. Będzie w Jerozolimie, Mieście Pokoju, bardzo ważnym dla wyznawców trzech wielkich religii monoteistycznych: judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu. Ksiądz spotkał się z papieżem podczas jego wizyty w byłym obozie koncentracyjnym w Auschwitz-Birkenau. - Miałem to szczęście spotkać się z nim twarzą w twarz i patrzeć w jego oczy. Widziałem jego zdziwienie, kiedy zobaczył na mojej głowie kipę, a pod szyją koloratkę. Powiedziałem mu: „Jestem Żydem od Jezusa”. Widziałem w jego zachowaniu radość i miłość, którą miał do wszystkich Żydów tam obecnych. Pochodzący z Polski Jan Paweł II przybył do Ziemi Świętej w 2000 r. jako przyjaciel, Obecny papież jest Niemcem. Czy biorąc pod uwagę całą historię tragicznych relacji niemiecko-żydowskich będzie to miało jakiś wpływ na pielgrzymkę? - Myślę, że będzie to miało wielki wpływ na samego papieża, wynika to z tekstów, które pozostawił kard. Joseph Ratzinger. Świat będzie się jego pielgrzymowaniu przypatrywał z szeroko otwartymi oczami. Benedykt XVI mówił już o odpowiedzialności Europy, w tym odpowiedzialności hitlerowskiej, za Holokaust. Chrześcijanie nie mogą umywać tutaj rąk. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, żeby Zagłada się więcej nie powtórzyła. Przy rozróżnieniu winy od odpowiedzialności, wina jest sprawą bardziej złożoną, ponieważ różni ludzie w różnym stopniu byli winni za to, co się stało, za przeszłość. Gdy chodzi o przyszłość: wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, by się to nigdy więcej nie powtórzyło. Przypomnijmy, że bez chrześcijańskiego antysemityzmu, który Europa niesie z sobą od dziewiętnastu wieków, bez tego wszystkiego, co Jules Isaac nazwał chrześcijańskim nauczaniem pogardy i systemem poniżania, Hitler nie zmobilizowałby Europy w nienawiści do Żydów. Mówimy o XIX stuleciach antysemityzmu, gdyż jego chrześcijańskie wydanie zaczęło się mniej więcej w II w. po Chrystusie: od Tertuliana, Melitona z Sardes i innych. Co do tego, że Holokaust zorganizowała ideologia narodowego socjalizmu i ona była jego głównym wykonawcą, nie ma żadnych wątpliwości. Tak samo nie ma wątpliwości co do tego, że świat chrześcijański w tym wszystkim uczestniczył i jest również współwinny temu, co się stało. Jakkolwiek byśmy tu oponowali, będzie to Piłatowy gest umywania rąk i odwracanie się od rzeczywistości. Chrześcijaństwo stale musi się bić w piersi. To nie jest myśl moja, pojawia się u wielu autorów, a kard. Ratzinger wyraził ją wprost (por. Sól ziemi, Znak 1997, s. 215). Pojawia się też w tekście dokumentu watykańskiego „Pamiętamy: refleksje nad Shoah”, w wielu wypowiedziach Jana Pawła II.

Czy Benedykt XVI będzie mówił w kontekście przebaczenia za Holokaust? Tak jak to w piękny sposób zrobił Jan Paweł II umieszczając kartkę z modlitwą o przebaczenie w Ścianie Płaczu. - Jestem wprawdzie z ludu proroków ale nie wiem, co uczyni Benedykt XVI. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, aby Benedykt XVI włożył w Ścianę Zachodnią (zwaną potocznie Ścianą Płaczu) tę samą modlitwę, którą w 2000 roku złożył tam Jan Paweł II. Do tego, co zostało napisane, nic więcej nie trzeba dodawać, a zamiast „Jan Paweł II” niech będzie podpis: „Benedykt XVI”. Chodzi o papieża, następcę św. Piotra. Będzie to więc ważne dla wszystkich następnych papieży, którzy będą tam przyjeżdżali, gdyż każdy jest dziedzicem poprzedników i następcą Piotra apostoła. Oczekiwał Ksiądz prośby o przebaczenie podczas wizyty Benedykta XVI w Auschwitz? - Gdy Benedykt XVI odwiedził Auschwitz podczas swojej pielgrzymki do Polski, oczekiwałem na prośbę o wybaczenie. I muszę przyznać, że mi tego zabrakło. Później jednak, kiedy zacząłem dokładniej czytać papieskie przemówienie tam wygłoszone, znalazłem coś, co wydaje mi się ważniejsze. Oczywiście, prośba o wybaczenie znaczy wewnętrzną przemianę, skruchę, żal, jest znakiem głębokiej transformacji człowieka. Ale bardzo często wsłuchujemy się w to powierzchownie i dopatrujemy, niestety, tylko gestów politycznych. W przemówieniu Benedykta XVI w Auschwitz-Birkenau znalazłem - po dokładnym przeczytaniu - stwierdzenia następujące: „W istocie bezwzględni zbrodniarze (mowa o hitlerowcach) unicestwiając ten naród zamierzali zabić Boga, który powołał Abrahama, a przemawiając na Górze Synaj ustanowił zasadnicze kryteria postępowania ludzkości obowiązujące na wieki. Skoro ten naród, przez sam fakt swojego istnienia stanowi świadectwo Boga, który przemówił do człowieka i wziął go pod Swoją opiekę, to trzeba było, aby Bóg umarł, a cała władza spoczęła w rękach ludzi. Wyniszczając Izrael chcieli w istocie wyrwać korzenie wiary chrześcijańskiej” - powiedział Benedykt XVI w Auschwitz. To jest niezwykle mocny teologicznie tekst. Naród żydowski jest żywym świadectwem istnienia Boga i wszystko zostało w tych słowach wyrażone. Bardzo bym chciał, by podobna wypowiedź znalazła się w jednym z tekstów przemówień Ojca Świętego w Ziemi Świętej. Benedykt XVI jest jednym z najwybitniejszych teologów współczesności i dlatego teksty jego przemówień najpierw należy przeczytać i przemyśleć, a potem dopiero mówić, że czegoś w nich zabrakło. Nie można pochopnie mówić: „Czekałem na potępienie antysemityzmu i go nie było”. Potępienia rzeczywiście nie było, ale znalazło się coś bardzo mocnego i ważnego i była to chrześcijańska teologia Izraela; Ludu nigdy nie odrzuconego i Przymierza nigdy nie zerwanego. Od wielu lat jest Ksiądz zaangażowany w dialog chrześcijańsko-judaistyczny. Jak on wygląda, w kontekście niezręczności, które od czasu do czasu się pojawiają? Mam tu na myśli np. kwestię modlitwy wielkopiątkowej z Mszału Rzymskiego, czy zdjęcia ekskomuniki z biskupa lefebrysty, który neguje Zagładę. - Napisałem małą notkę do „Tygodnika Powszechnego”, w której wyraziłem opinie, iż przy sprawie lefebrystów naprawdę robi się z igły widły. Benedykt XVI chce być dobrym pasterzem, który nie zostawia nawet jednej, zabłąkanej owieczki, tylko idzie jej szukać. Kiedy ją znajdzie, raduje się i bierze na swe ramiona. Niestety w tym przypadku owieczka nie pozwoliła się znaleźć i wziąć na ramiona. List, który Benedykt XVI na koniec całej sprawy zdjęcia ekskomuniki napisał, jest wzruszający. Nie jestem historykiem Kościoła, ale chyba nie było żadnego papieża w dziejach, który by tak pokornie przepraszał za zaistniałą sytuację. Według mnie papieska decyzja wobec biskupów lefebrystów była daniem im szansy powrotu na łono Kościoła. Odnośnie do samej modlitwy za Żydów, Kościół nie może nie głosić Jezusa Chrystusa. O tym wszyscy wiedzą, również nasi bracia Żydzi. Znany myśliciel żydowski Schalom Ben Chorin (1913-1999), w równie znanej pracy, Bruder Jesus (1967), napisał: „Wiara Jezusa nas łączy, wiara w Jezusa nas dzieli”. W istocie, wiara w Jezusa nas dzieli! Musimy więc spojrzeć, co w tej modlitwie jest pozytywnego. Pierwsza część modlitwy pokazuje szacunek do Izraela, bo znikają z niej stare przezwiska typu: perfidni Żydzi; a druga część - ma brzmienie bardzo delikatne i wyraźnie nawiązuje do listu św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł pisze, że wtedy, kiedy pełnia pogan wejdzie do Kościoła, „cały Izrael będzie zbawiony”. Dlaczego ludzie słyszą „nawrócony” zamiast „zbawiony”? Nawet nasi bibliści w Biblii Tysiąclecia w tytule akapitu piszą: „Całkowite nawrócenie Izraela”. Ale św. Paweł nie pisze o nawróceniu, pisze o zbawieniu. To jest tajemnica. Jak napisał Jan Paweł II w „Przekroczyć próg nadziei” że „Potężny Bóg jest bezsilny wobec ludzkiej wolności”. To porażające słowa, ale tak jest. Tak przyjąłem intencję Benedykta XVI w związku z modlitwą wielkopiątkową. Bo na początku podniósł się krzyk, że wraz z powrotem rytu trydenckiego zaczniemy się modlić „za wiarołomnych żydów”. Benedykt XVI postanowił, aby w rycie trydenckim modlitwa wielkopiątkowa za Żydów została zmieniona i tak też uczyniono. Też bym chciał, by ta zmiana była jeszcze wyraźniejsza, Usiłuję jednak chociaż trochę zrozumieć intencje Papieża. Zdjęcie ekskomuniki poruszyło całą lawinę zarzutów, że oto powracamy do przedsoborowej tradycji. - Lefebryści nie przyjęli Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza deklaracji „Nostra aetate” wysuwając między innymi zarzut niszczenia tradycji. Zarzut zupełnie nieuzasadniony. Ostatni Sobór nie niszczy tradycji. Był odkrywaniem rzeczy starych i nowych. Nowy czas niesie nowe potrzeby i po tym wszystkim, co świat zobaczył podczas II wojny światowej, nie można było nie ogłosić deklaracji o wolności religijnej, tak jak i nie wolno było nie skorygować błędów antyjudaizmu wobec hańby Szoah w chrześcijańskiej Europie. Upływa czas i dojrzewa słowo. „Żywe jest słowo Boże i skuteczne”. Nie próbujmy czytać słowa zawsze poprzez stare komentarze, ale starajmy się rozumieć stare komentarze poprzez żywe słowo. Wtedy się okaże, że czasem stare komentarze trzeba po prostu odłożyć do lamusa. Uważam i z całą mocą powtarzam, że media nie były przygotowane na zdjęcie ekskomuniki. Przedstawiały to tak, że oto lefebryści zostali przyjęci na łono Kościoła a czterej biskupi dostaną teraz biskupie stolice. A nauczanie ostatniego Soboru? Nieważne, bo i cóż to takiego sobór, zwłaszcza ten ostatni... Tymczasem zdjęcie ekskomuniki z lefebrystów znaczyło jedynie: „Panowie macie szansę, otrzymaliście niejako wizę wjazdową. Aby wjechać do rzeczywistości Kościoła, musicie kupić sobie bilet, to znaczy – uznać nauczanie ostatniego Soboru oraz papieży posoborowych. Nikt nie odrzuci Soboru Watykańskiego II i posoborowego nauczania Kościoła o Żydach i judaizmie. Dowodem na to jest również pielgrzymka Benedykta XVI do Ziemi Świętej. Wspomnijmy o kolejnym „zgrzycie” dotyczącym Piusa XII i jego postawy wobec Żydów w czasie II wojny światowej. Czy Benedykt XVI powinien beatyfikować Piusa XII? - Uważam, że nie powinien, więcej: jestem tej beatyfikacji głęboko przeciwny. Działalność Pacellego w Kościele rozpoczyna się od chwili, kiedy zaczął on kierować sekretariatem stanu, a nawet wcześniej, kiedy był nuncjuszem apostolskim w Berlinie. Za wielkie zło uważam podpisanie konkordatu z hitlerowskimi Niemcami, które ostatecznie zlikwidowało w Niemczech wszelką opozycję wobec nazizmu. Po dojściu Hitlera do władzy działała jeszcze antyhitlerowska partia Centrum, a po podpisaniu konkordatu tacy ludzie, jak jej wybitny działacz, Konrad Adenauer, nie mieli nic do powiedzenia. Co mogła zrobić katolicka opozycja, jeżeli Stolica Apostolska podpisała z Hitlerem konkordat? Wcześniej zaś Kościół poparł ustawy aryjskie. Kiedy i dlaczego Edyta Stein napisała list do papieża Piusa XI? Po ustawach aryjskich! Przecież ta wybitna intelektualistka niemiecka, ochrzczona Żydówka, wyraźnie prosi w swoim liście o pomoc! Nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich Żydów, również tych ochrzczonych. Proszę pamiętać, że w Niemczech tamtego czasu, żyło wielu Żydów ochrzczonych w Kościele katolickim, nie mówiąc już o tych, chyba jeszcze bardziej licznych, którzy przyjęli chrzest w Kościołach protestanckich. Naturalnie mam na uwadze wszystkich Żydów, w zdecydowanej większości nieochrzczonych. Przecież tzw. ustawy aryjskie to był początek segregacji rasowej w praktyce, początek tego, co swój finał znalazło w komorach gazowych. Oczywiście, nikt nie patrzył wówczas na wyznawców judaizmu jako na „starszych braci w wierze", ale dlaczego nie było zdecydowanej obrony przynajmniej Żydów ochrzczonych... Mówi się, że papież pomagał Żydom w czasie wojny. - Prawdopodobnie tak było. Wielokrotnie powtarzałem - nagabywany o Piusa XII - powtórzę i tym razem: cokolwiek Pius XII dobrego zrobił społeczności żydowskiej w czasie drugiej wojny, zapisano to w niebie. Ale czego nie zrobił, to również wszyscy wiedzą i żadne archiwa nie zmienia tego smutnego stanu rzeczy: mianowicie w żadnym swoim przemówieniu lat II wojny światowej ani razu nie wymienił nawet słowa „Żyd”. Broniąc takiego właśnie zachowania Papieża powiada się, że w tym przypadku czyny były ważniejsze niż słowa. Zgoda, zawsze czyn jest poniekąd ważniejszy niż słowo. Przecież sam Jezus naucza, że pełnienie woli Ojca jest najważniejsze. W przypadku jednak następcy św. Piotra właśnie jego nauczanie – a więc głoszone słowo – jest również czynem i, tego chyba nie trzeba dowodzić, że w latach wojny właśnie słowa papieża miały wielką wagę i ciężar. Natomiast ostatnimi czasy rzeczywiście wiele się mówi o wielkich – podobno - czynach Piusa XII w stosunku do Żydów. Tak się mówi; różni różnie mówią. By to wszystko zweryfikować, należy otworzyć watykańskie archiwa. Bez pokazania dokumentów różne historie będzie się opowiadało. Nie ma to większej wartości dowodowej, a jedynie apologetyczną. Nie jestem historykiem, ale przeczytałem parę książek traktujących o dyplomacji Watykanu w latach wojny. Wszyscy autorzy tych prac stwierdzają, że Stolica Apostolska dobrze wiedziała o wszystkim, ale zachowywała się tak, jakby wielu rzeczy nie chciała wiedzieć. Nie było też jasnego, deklaratywnego potępienia nazizmu ze strony Watykanu. - Niestety, nie było. Przez całą wojnę nuncjusz apostolski w Berlinie składał życzenia Hitlerowi. Zresztą, nie mówmy tylko o Żydach, ale mówmy na przykład o obozie koncentracyjnym w Dachau! Mówmy o księżach katolickich, szczególnie licznych polskich kapłanach, którzy byli tam mordowani. Czy papież interweniował w ich sprawie, czy kazał ich ratować? Na pewno Żydów ratował i kazał ratować greckokatolicki metropolita Lwowa, abp Andrzej Szeptycki. O tym wszyscy wiedzą, a jak nie wiedzą – są dokumenty. Wydaje mi się, że rzutujemy obecnie posoborową postawę Kościoła wobec Żydów na tamten czas i chcemy koniecznie dowieść, iż wszyscy ratowaliśmy Żydów. Tymczasem dla Piusa XII, podobnie jak dla każdego przeciętnego chrześcijanina w tamtym czasie Żydzi nie byli „starszymi braćmi w wierze”. Byli po prostu: „niewiernymi żydami”. Przez całą wojnę modliliśmy się „o nawrócenie niewiernych żydów”. W czasie wojny, gdy dorosły Żyd chciał się ochrzcić, musiał usłyszeć słowa: „miej wstręt do żydowskiej perfidii i wypluj hebrajski przesąd” – to było w rzymskim rytuale chrzcielnym i dopiero reforma po II Soborze Watykańskim te „brudy” pousuwała. Słyszy się, że za pomoc udzielaną Żydom mogli zaaresztować Piusa XII, a nawet zabić. Oczywiście mogli. I dobry pasterz oddaje swoje życie za owce. Pius XII nie był do tego gotów, dlatego dajmy spokój z jego beatyfikacją. Powtarzam: nie mówię tu tylko o Żydach, ale mówię o setkach beatyfikowanych ostatnimi czasy męczenników czasów wojny. Podczas gdy ich mordowano, nuncjusz składał życzenia Hitlerowi. Będąc w Niemczech na zastępstwie wakacyjnym czytałem dwa tomy wspomnień kapelanów wojskowych, pracujących właśnie na mocy umowy między Stolicą Apostolską i III Rzeszą. Dziś wiadomo wszystkim, że Wehrmacht był tak samo umoczony w zbrodnie jak Einsatzgruppen i inne jednostki SS. Tego brudu nie da się wyczyścić beatyfikacją Piusa XII. Mówię bardzo szczerze i z wielkim bólem: jeżeli Pius XII zostanie beatyfikowany, to chyba jest jakieś inne niebo dla św. Edyty Stein lub dla półtora miliona wymordowanych żydowskich dzieci. Cóż złego uczyniły mordowane żydowskie dzieci? Jedyną ich winą były to, że zrodziła je żydowska matka, której przodkowie wyznawali religię żydowską. Zdecydowany protest Kościoła – jestem o tym głęboko przekonany – na pewno zatrzymałby hitlerowskie szaleństwo. Być może byłoby więcej męczenników po stronie chrześcijańskiej. Być może, ale każdy chrześcijanin wie, iż sanguis martyrum est semen christianorum (krew męczenników jest nasieniem chrzścijaństwa). Jak długo jeszcze dialog chrześcijańsko-judaistyczny będzie się odbywał w cieniu Zagłady? - Myślę, że jeszcze bardzo, bardzo długo trzeba było dziewiętnastu wieków, żeby wreszcie otworzyć oczy i by mocniej zabiło serce wobec Żydów. Ale przecież nadal mamy do czynienia ze skandalem antysemityzmu. Proszę spojrzeć, co się działo na forach internetowych w związku z konfliktem w Strefie Gazy. Kiedyś użyłem takiej metafory, że antyjudaizm był zapalnikiem w bombie antysemityzmu. Wydawało się, że wykręcenie tego zapalnika, rozbrojenie go, wyrzucenie na śmietnik historii – co uczynił ostatni Sobór - tę bombę rozbroi. Tymczasem mamy dziś nowy antysemityzm płynący ze świata arabskiego. Dla islamu – przynajmniej dla pewnych jego odłamów - niesie on sens nie tylko polityczny, lecz także religijny. Wielu chrześcijan za tym idzie: to się dziś nazywa antysyjonizmem. Czy i na ile Kościół rozliczył się ze swojego stosunku do Żydów? - Spytajmy, co to jest Kościół? Jan Paweł II na pewno się rozliczył. Nawet wielu kardynałów miało mu za złe, że się tak rozliczał. Dał on wspaniały przykład. Uważam, że przeprasza ten, kto bardziej kocha i dla mnie Jan Paweł II był takim pięknym „Piotrem”, egzaminowanym przez samego Chrystusa właśnie z miłości: „Piotrze, czy miłujesz mnie bardziej...”. Myślę, że przepraszania nigdy nie dość, uczy nas o tym modlitwa Ojcze Nasz. Jeżeli Bóg jest Miłością, to miłość z natury jest przeproszeniem i szukaniem pokoju. Dlatego pytanie „Czy Kościół się rozliczył?” jest pytaniem, czy ja się rozliczyłem, czy Pan się rozliczył? Jest to pytanie kierowane do każdego z osobna. Przypomnijmy, że judaizm nie jest monolitem. Występują w nim bardzo różne nurty, które rozmaicie też rozumieją dialog. Niektóre stanowiska są jawnie antychrześcijańskie i antykatolickie. Judaizm nie ma żadnego scentralizowanego urzędu nauczycielskiego, takiego, jaki ma Kościół. Ponadto w judaizmie jest ortodoksja, ale jest też ultraortodoksja, są odłamy konserwatywne i liberalne. Z punktu widzenia ortodoksyjnego judaizmu ten liberalny niemal nie jest judaizmem. Ta różnorodność istnieje, ale mimo wszystko w judaizmie każdy Żyd – nawet ateista - uważany jest za Żyda. W tej wielości nurt judaizmu ortodoksyjnego stanowi jednak trzon. W Tel Awiwie znajduje się muzeum diaspory żydowskiej. Jest to jedno z najciekawszych muzeów, jakie w życiu widziałem. Przy wejściu umieszczono wielki telebim, na którym emituje się filmy o różnych środowiskach żydowskich. Otóż, uderza – przynajmniej mnie to uderzyło - że bycie Żydem nie jest żadną rasą, lecz światem o własnej specyfice, gdzie istotną więzią jest więź Przymierza z Bogiem. Na telebimie widzimy Żydów o różnych kolorach skóry i różnych typach antropologicznych. To jest lud Boży, Lud Przymierza. Gdy się wchodzi dalej, w tym muzeum rzuca się w oczy następująca ekspozycja: widzimy małą klatkę, w której ciasno nawet jednemu człowiekowi – symbolizuje ona najbardziej skrajną ortodoksję, w której Żyd sam siebie niejako zamyka, zasznurowuje tym wszystkim, czego podobno Pan Bóg wymaga od człowieka. Ale na zewnątrz tej klatki znajduje się klatka przestronniejsza, a na zewnątrz tej ostatniej jeszcze przestronniejsza, aż wreszcie jesteśmy w pomieszczeniu tak wielkim i przestronnym jak cała olbrzymia sala. Co łączy zgromadzonych w tej ostatniej najbardziej przestronnej i wygodnej sali? – Pamięć o wspólnej historii, wspólnych przodkach, wspólnych cierpieniach. Tak oto wszystkie te – coraz bardziej przestronne – pomieszczenia symbolizują bogactwo i różnorodność świata żydowskiego. Obchodzimy Rok św. Pawła i papież z pewnością odniesie się podczas swojej pielgrzymki do jego osoby. Jak rabin Szaul z Tarsu przeżywał swoją żydowsko-chrześcijańską tożsamość? - To pytanie jest dla mnie bardzo krępujące. Nie chcę się absolutnie porównywać do św. Pawła, ale widzę pewną bardzo daleką analogię między jego przeżyciem na drodze do Damaszku, a moją rozmową z matką, która powiedziała mi o moich żydowskich korzeniach. Oczywiście w innym sensie, gdyż Paweł, uczeń Gamaliela stał się „uczniem” i wyznawcą wiary w Jezusa, a dla mnie, po tej pamiętnej rozmowie, Jezus stał się bardziej rabbim Jezusem. Dzisiaj mówię, że jestem Żydem od Jezusa - moim rabinem jest Jezus. Siostry karmelitanki z Dysa pod Lublinem, przesłały mi w tym roku życzenia wielkanocne, w których użyły sformułowania „rabbuni”. Tak mówiła do Jezusa tylko Maria Magdalena. Ona znała takiego właśnie „rabbuni” – wspaniałego, na pewno też pięknego mężczyznę. Była kobietą, która Go kochała. Dla mnie św. Paweł jest niedościgłym mistrzem. Był człowiekiem bardzo wykształconym w Piśmie. Mnie zaś biskup kazał miast Biblii studiować filozofię. Dobrze, że chociaż filozofię, ale trochę szkoda, że nie Biblię. Zresztą wówczas, gdy wysyłał mnie na studia filozoficzne, nawet nie wiedziałem, że jestem Żydem. Apostoł Narodów chwali się swoim żydostwem, dla niego to nie jest obojętne. Ja też się poniekąd chwalę i dla mnie to również nie jest obojętne. Jednocześnie potrafił podnieść głos na swoich braci Żydów, a mnie tego robić nie wolno. Po hańbie Szoah w chrześcijańskiej Europie żadnemu chrześcijaninowi nie wolno. Ponadto Paweł nigdy nie żywił nienawiści do Żydów. Jestem przekonany, że bardzo ich kochał; ja też. Jak rabin Szaul z Tarsu widział rolę Żydów w historii zbawienia? Św. Paweł nigdy ich nie eliminuje. Pisał, zwłaszcza w Liście do Rzymian, o Izraelu jako o korzeniu. Nigdy też nie pisał o chrześcijaństwie, że będzie ono „nowym” Izraelem. To jest zupełne nieporozumienie. W Liście do Rzymian pisze do Kościoła w Rzymie „Nie wywyższaj się”. A jeżeli się wywyższasz, to pamiętaj, że to nie ty podtrzymujesz korzeń, ale korzeń ciebie. Ponadto – i to wydaje mi się szczególnie ważne – Paweł nigdzie nie mówił o ostatecznym nawróceniu Izraela – już o tym wspominałem. Mówi natomiast o wejściu do Kościoła pełni pogan. Co to znaczy, że do Kościoła wejdzie pełnia pogan? Zostanie wszczepiona w szlachetną oliwkę Izraela. Wspaniale pojął to Czesław Miłosz w czasie wojny, nazywając siebie: Żydem Nowego Testamentu. Przejmujący tekst prof. Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto” komentujący wiersze Miłosza nie został, jak się wydaje, dopowiedziany. To właśnie Żyd Nowego Testamentu jest tam najważniejszy. Czyli chrześcijanin, który odnajduje swoje żydowskie korzenie. Przywoływałem już w wielu swoich tekstach wyrażenie, które słyszałem jako dziecko – „urodził się mały Żydziak, a po chrzcie został chrześcijaninem”. Otóż, jest dokładnie odwrotnie: rodzi się mały poganin, a po chrzcie staje się żydem. Mówimy oczywiście o rzeczywistości wiary, o świecie łaski. W kontekście natury bowiem – po prostu mama rodzi dziecko; rodzi się człowiek. Kiedy mówimy „chrześcijaństwo” i „Izrael”, mówimy na poziomie łaski, a nie na poziomie natury. Jak Żyd od Jezusa patrzy na współczesny Izrael? - Bardzo trudne pytanie. Patrzę z wielką miłością. Izrael jest moją tęsknotą i była to też tęsknota moich rodziców, którzy byli syjonistami. Izrael jest dla mnie czymś bardzo kochanym i cząstką mojego życia. Chciałbym, żeby wszyscy chrześcijanie tak samo Izrael kochali. Izrael jest oczywiście rzeczywistością bardzo złożoną: to zarazem państwo, ziemia i Żydzi - lud Izraela. O tych trzech elementach należy pamiętać. Są ze sobą powiązane, co nie znaczy, ze przed każdym należy padać na kolana. Wcale nie trzeba, bo na kolana należy padać tylko przed Bogiem. Ale weźmy np. jeden z elementów np. państwo Izraela - jest również rzeczywistością polityczną i można, czasami trzeba (jeżeli naprawdę się kocha) mówić o nim krytycznie. Krytycyzm wobec przyjaciela jest przecież dowodem prawdziwej przyjaźni. Przez wieki Żydzi byli wypędzani. Teraz też prezydent Iranu krzyczy, żeby Żydzi wracali, skąd przyszli. A przecież oni nikomu tej ziemi nie zajęli; w sensie religijnym Bóg im ją dał. Dzieje odkupienia są takie, że Pan Bóg obiecał tę ziemię Izraelowi. Dobrze by było, żeby ludzie zamieszkujący te ziemie dogadali się. Psalmista powiada bowiem bardzo wyraźnie: „Pańska jest ziemia i wszystko co ją napełnia”. Nie chcę, by mówiono o ziemi żydowskiej, arabskiej czy polskiej. Żaden Żyd, Arab, czy Polak nie stworzył nawet grama ziemi, wszystko jest Boże. Jaki jest sens teologiczny istnienia państwa Izrael? - Obok polityczno-prawnego zawsze należy również pamiętać o sensie religijnym istnienia tego państwa. Konkordat między Stolicą Apostolską i Izraelem z 1994 r. ma również wymiar religijny, a nie tylko polityczny. Problemem są natomiast granice tego państwa. Można powiedzieć „to wszystko jest nasze” i zabronić innym bycia obok siebie. Można też powiedzieć, że każdy przybysz jest moim bratem. Tora i całe Pismo święte nakazuje szanować przybysza, innego, przypominając, ze lud Izraela był też przybyszem. Wolę więc mówić o Izraelu jako korzeniu wiary, prosząc Boga o pokój dla tej świętej Ziemi. Jezus jest Żydem i jest nim na zawsze. Jeżeli odrywamy Jego nauczanie od źródła – od Prawa Mojżeszowego, Proroków i Pism – to deformujemy Jego nauczanie. Judaizm to jest więź Przymierza, a Przymierze niesie obietnicę ziemi, uczenie się Przymierza to również społeczność państwowa. To są znaki Bożej opatrzności. Uczymy się je szanować rozmawiając i szanując innych. Uczmy się prowadząc dialog. Tu nie ma mistrzów, wszyscy jesteśmy uczniami. Co my, chrześcijanie, możemy zrobić, by złagodzić skutki tego wciąż trwającego w Ziemi Świętej konfliktu? W jaki sposób możemy przybliżyć jego rozwiązanie? - Mądry kard. Carlo Maria Martini, który był przez lata takim cadykiem mieszkającym w Jerozolimie, powiedział, że trzeba stanąć po obu stronach – żydowskiej i arabskiej. Myślę, że jeżeli wyłączymy z tamtej ziemi wielką politykę i fundamentalizm religijny, to pokój będzie rzeczą możliwą. Nie wiem kiedy, ale to piękne marzenia, które warto pielęgnować. Przypomnę w tym kontekście słowa piosenki, śpiewanej przez Enrico Maciasa, urodzonego w rodzinie żydowskiej w Algierii, znanego piosenkarza francuskiego: „Noël à Jérusalem”. W słowach wymienionej piosenki kryje się poniekąd odpowiedź na postawione przez Pana pytanie. Opowiada ona o spotkaniu człowieka z Bogiem w Jerozolimie. I tak modlą się Żydzi pod Ścianą Zachodnia (Kotel) i modlą się Arabowie na wzgórzu świątynnym; do Betlejem zdążają – prowadzeni przez gwiazdę – pielgrzymi, by oddać cześć narodzonemu tam Dziecięciu. Wszyscy chrześcijanie z całego świata pragnęliby bez przeszkód przemierzać odległość pomiędzy Betlejem a Jerozolimą, a jednak nie mogą. Jest ona, niestety, przedzielona murem. Ale powróćmy do słów piosenki: jedna ze zwrotek wyraża tęsknotę i marzenia, iż wystarczyłoby pewnego dnia ujrzeć wznoszące się w modlitwie serce trzech osób zatraconych w miłości, by zmienić oblicze ziemi. Jedno serce trzech osób? To niemożliwe, ale czyż niemożliwe jest, by trzy osoby zjednoczyły swoje modlitwy do jedynego Boga, by przemienić świat. Marzenia? Poniekąd tak, ale i wiara, bo przecież „u Boga nie ma nic niemożliwego”. W czasie pielgrzymki Benedykta XVI będę się modlił, aby te marzenia chociaż troszeczkę stały się realnością. W najtrudniejszej sytuacji w Ziemi Świętej są arabscy chrześcijanie, którzy nie czują się dobrze, ani wśród innych Arabów – muzułmanów, ani wśród Izraelczyków. - Pamiętam, jak pierwszy razem znalazłem się w Nazarecie, było to w roku 1992. Przyjechałem akurat w porze sjesty. Wszystko było zamknięte, nie mogłem nawet wejść do Bazyliki Zwiastowania Pańskiego. Usiadłem smętnie i zacząłem jeść kanapkę. Podjechał samochód i wysiadł z niego jakiś Arab. Dogadaliśmy się po francusku. Powiedział: „Chodź do mnie na kawę, bo jesz suchą bułkę”. Odpowiedziałem: „Tak, pójdę do ciebie na kawę, a ty mnie zarżniesz”. Spojrzał na mnie zdziwiony. „Dlaczego miałbym to zrobić?” – zapytał. „Bo ja jestem Żydem i w dodatku księdzem katolickim, a ty jesteś Arabem” – odparłem. Wtedy okazało się, że on jest chrześcijaninem. Poszliśmy do jego domu i długo rozmawialiśmy. Powiedział mi, że jego sąsiad jest Żydem. Żyją w pokoju, bo konflikt jest problemem wielkiej polityki, a nie zwykłych ludzi. Dlatego uważam, że rola Kościoła jest nie do przecenienia. Chodzi o to, by deklaracja „Nostra Aetate” przeniknęła również do serc naszych braci chrześcijan Arabów. Rzeczywiście, znajdują się oni w bardzo trudnym położeniu. Z jednej strony boją się Żydów, z drugiej zaś nie mają wielkiego wzmocnienia ze strony nauczania Kościoła. Uważam jednak, że jeżeli będzie więcej takich patriarchów Jerozolimy jak obecny abp Twal, to oblicze tej ziemi się zmieni. W wielu swoich wystąpieniach podkreślał, że Palestyńczyków przyjaźń z Izraelem wzmacnia, a nie osłabia. Moim zdaniem, tamtejszym chrześcijanom bardziej zagraża fundamentalizm islamski, aniżeli niechęć Żydów. Ten fundamentalizm był widoczny nawet podczas wizyty Jana Pawła II w Betlejem. Kiedy się tam modlił, rozległa się bardzo głośna modlitwa muezina wzywającego wiernych do modlitwy. Papież wtedy zamilkł. Przedstawiono to jako wielki akt ekumenizmu. Ale cóż biedny Ojciec Święty mógł zrobić? Miał przekrzyczeć muzułmanina? To właśnie był popis fundamentalizmu, bo wystarczyłoby – by przy tej historycznej okazji, jaką był przyjazd papieża – wyłączyć muezinowi głośniki. Fundamentalizmy – z każdej strony, czy to katolickiej, żydowskiej czy muzułmańskiej – są problemem podstawowym. Wspomnijmy o najbardziej pierwotnej wspólnocie chrześcijan żyjącej w na tamtych terenach – katolików języka hebrajskiego… - To jest moja wspólnota, więc bardzo się cieszę, że Pan o niej wspomina. Zarazem to delikatna sprawa. Rozumiem świadomość moich braci Żydów, którzy przez wieki nawracani, nie bardzo lubią kogoś takiego jak Żyd - katolik (chrześcijanin). Można lubić, można nie lubić - ale taka rzeczywistość istnieje, a rzeczywistość najlepiej uznać, jeszcze lepiej - trochę polubić, a nie zaprzeczać jej istnieniu. Podobnie, tyle że z jeszcze większą niechęcią, o wspólnocie Żydów wierzących w Jezusa mówią chrześcijańscy Arabowie. Najprościej i najwygodniej przedstawiać Żydów jako odwiecznych wrogów chrześcijaństwa. A tak przecież nie było od samego początku i tak nie jest. Oficjalnie tę malutką wspólnotę nazywa się „Kościołem języka hebrajskiego”. Wspólnotę tę tworzą nie tylko Żydzi, należą do niej małżeństwa mieszane oraz ci wszyscy katolicy mieszkający w Izraelu, którym bliżej do świata żydowskiego niż arabskiego, ot chociażby dlatego, ze językiem przy sprawowaniu Eucharystii i innych nabożeństw jest język hebrajski. Mówiąc o Kościele języka hebrajskiego warto chyba przypomnieć znane w Polsce nazwiska i osoby, np. już nieżyjącego ojca Daniela Rufeisena - karmelitę, oraz wciąż w pełni sił księdza Grzegorza Pawłowskiego, kapłana archidiecezji lubelskiej, czy siostrę Paulę, benedyktynkę z Jerozolimy. Aktualnie wikariuszem biskupim dla wspólnoty katolików języka hebrajskiego jest, urodzony w rodzinie żydowskiej, Dawid Neuhaus, jezuita. Żyd – jezuita, brzmi cokolwiek tajemniczo, by nie powiedzieć groźnie. Ale ojciec Dawid jest bardzo lubiany przez Żydów i przez społeczność chrześcijan Palestyńczyków. Można powiedzieć, ze wypełnia polecenia wielkiego i wspominanego już jezuity: kardynała Mario Martini – jest po obu stronach. I tak jest faktycznie, niczego nie udaje, jest bowiem profesorem w Seminarium Duchownym dla Palestyńczyków. To wspaniale i to również jest znak nadziei. Czy Żyda od Jezusa nie ciągnie do Izraela? - Ach, pewno, że tak! Nie przeniesie się? - Może się nawet przeniesie… Ale jeżeli to zrobi, to nie dlatego, że tak bardzo tęskni, tylko dlatego, że go pewne rzeczy bolą. Jakie rzeczy? - Cały czas o tym mówię i piszę. Niedawno obchodziliśmy Wielki Piątek. Podczas liturgii modliliśmy się za naród, który „był niegdyś narodem wybranym”. Dlaczego? Bo ktoś źle przetłumaczył. W oryginale łacińskim nie ma tego „niegdyś”. Powinniśmy modlić się za „lud, który został wybrany jako pierwszy” i nadal jest wybrany. Chociażby to, a weźmy jeszcze te słynne akapity w Biblii Tysiąclecia. Krążą już legendy, że ja chcę Pismo Święte zmieniać. Nigdy nie rościłem takich pretensji. Można się spierać o różne tłumaczenia, ale Biblia Tysiąclecia weszła do oficjalnego kościelnego użytku, do tekstów liturgicznych wraz ze wszystkimi tytułami akapitów, pośród których wiele jest zupełnie nie do zaakceptowania – np. „Odrzucenie Żydów” lub „Jezus odrzucony przez swój naród” i mógłbym przytoczyć podobnych znacznie więcej. Piszę o tym dokładniej gdzie indziej i piszę nie jeden raz. Poza tym - wystarczy wejść od czasu do czasu do kościoła i wsłuchać się w homilię, by dosyć często usłyszeć wątki antysemickie. Nie będę tu opowiadał o pewnych mediach. To boli... Jako Żyd od Jezusa mam swoją odporność. Czasami wydaje mi się, że pewien rodzaj diabła – a to jest rodzaj diabła – wypędza się postem i modlitwą. Skoro nic nie można wskórać mówiąc, pisząc i prosząc, to może trzeba zamknąć usta, modlić się oraz czynić pokutę i post. Przysłowie powiada: jak oczy nie widzą, to serce mniej boli. Rozmawiał Krzysztof Tomasik