Uczulenie na demokrację

Joanna Kociszewska

publikacja 05.05.2009 10:55

Mam nadzieję, że opór wobec uzasadniania i dyskusji wynika z alergii na nieuzasadnione roszczenia dzisiejszej demokracji, a nie z braku umiejętności takiego uzasadnienia.

W Kościele nie ma demokracji. Kościół jest od wieków rzeczywistością, w której mądrzejsi nauczają głupszych, a nie ustalają demokratycznie co jest prawdą – czytam w komentarzach internautów do poprzedniego tekstu („Tak… bo tak!”). Wypada tylko się zgodzić. Kościół nie jest właścicielem prawdy i jej nie ustala - w żaden sposób, ani demokratycznie ani autorytarnie. Kościół jest depozytariuszem prawdy – ma ją chronić, głosić, rozwijać i interpretować. Nie ma prawa jej zmieniać. Nie ma takiej władzy ani papież ani żaden sobór. Z oczywistych powodów Kościół ma prawo i powinien mówić, co uważa za słuszne i dobre i krytykować to, co uważa za złe. Z równie oczywistych powodów ma prawo wymagać od swoich członków posłuszeństwa tym zasadom, choćby ich nawet nie rozumieli. Ma prawo niczego nie wyjaśniać. A jednocześnie byłoby dowodem głupoty, gdyby tak postępował. Jeśli stawia wymagania powinien wyjaśnić, z czego wynikają. Czas ślepego posłuszeństwa minął. Stawiając żądania czy ograniczenia bez uzasadnienia w dzisiejszym świecie naraża się je wyłącznie na lekceważenie, a Kościół na marginalizację. Jeśli Kościół stawia wymagania katolikom, logiczne jest uzasadnienie prawem Bożym, warto jednak wskazać też na dobro, które w ten sposób jest chronione. W przeciwnym wypadku chrześcijaństwo zaczyna być kojarzone ze zbiorem irracjonalnych i przestarzałych reguł, które ograniczają współczesnego człowieka i stoją na bakier ze zdobyczami nowoczesności. Brzmi znajomo? Niestety. Takie postrzeganie Kościoła i chrześcijaństwa oznacza, że zabrakło rozmowy, wyjaśnienia, wskazania piękna i dobra, które ze sobą niesie. Może to piękno i dobro nie jest łatwe do osiągnięcia, ale jest warte każdego wysiłku. Jeśli jednak Kościół stawia wymagania całemu światu (do czego ma nie tylko prawo, ale i obowiązek), jeśli domaga się wprowadzenia regulacji prawnych, które będą obowiązywały także niechrześcijan, powinien potrafić uzasadnić to wymaganie dobrem człowieka, szacunkiem dla człowieka. Każdego, zwłaszcza tego, który sam obronić się nie może. Jeśli w uzasadnieniu konieczne jest odwołanie do zasad wiary czy wprost do Boga, jak można żądać by stosowali się do tych zasad ateiści, żydzi czy muzułmanie? Mam nadzieję, że opór wobec uzasadniania i dyskusji wynika ze zrozumiałej alergii na nieuzasadnione roszczenia dzisiejszej demokracji, która chce decydować o dobru i złu, a nie z braku umiejętności takiego uzasadnienia. Mam nadzieję, że potrafimy się zachwycić Bogiem, który postawił na naszej drodze drogowskazy, wskazujące drogę do miłości, pokoju i radości, potocznie nazywane dekalogiem. Mam nadzieję, że sami nie postrzegamy życia chrześcijańskiego jak slalomu między poszczególnymi przepisami, wykonywanego w smutku i łzach, z nadzieją, że kiedyś się skończy…