Umiarkowany pesymizm

Ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 11.06.2009 00:26

Mimo umiarkowanego optymizmu, rodzącego się z zaufania statystykom, odczuwam pewien niepokój i zastanawiam się, jak te wymykające się badaniom zachowania wpłyną na religijność Polaków.

Umiarkowany pesymizm

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To wiemy aż nadto dobrze. Jednak w pewnym momencie trzeba pytać, z którego punktu siedzenia widać lepiej. Zwłaszcza w sprawach tak ważnych jak religijność, gdzie szereg zachowań i postaw wymyka się statystykom. Ufając ostatnim można zachować umiarkowany optymizm. Nie widać specjalnie wielkich tąpnięć. Na niedzielnych Mszach św. kościół nie świeci pustkami, a w Boże Ciało wierni licznie wychodzą na ulice miast i wsi, by oddać hołd Jezusowi, obecnemu w Najświętszym Sakramencie. Młodzi Polacy chcą wyrażać swoje zaangażowanie przez palenie zniczy zamiast samochodów, a dla ich rodziców największym autorytetem pozostaje Jan Paweł II. Tyle w kategoriach „makro”. Mimo to daleko mi do optymizmu. W skali mikro zbyt wiele zjawisk jeśli nie wzbudza niepokoju, to przynajmniej wzmaga czujność. Chociażby w sprawach bardzo mi bliskich – wychowania dzieci i młodzieży. Ot, trzy kwiatki z tej łączki. Niedziela Palmowa. Wiadomo, od lat święto młodzieży. W tym roku z przerażeniem odkryłem, że było to święto młodzieży po pięćdziesiątce. Nawet ministrantów wywiało i był problem ze skompletowaniem asysty na procesję. Dopiero później dowiedziałem się, że na nowo wybudowanym Orliku odbywały się jakieś ważne eliminacje. Szkolne samochody od rana dowoziły młodzież. Kilka dni później rozmawiałem o tej sytuacji z proboszczem z sąsiedniej parafii. Wiesz – powiedział mi – żałuję, że to pobłogosławiłem. Przez cały Wielki Post nie było młodzieży na Drodze Krzyżowej. Rano szkoła, popołudniami treningi. Podobnie było w Zesłanie Ducha Świętego. Wiadomo, święto ludowe. A jeśli święto to wyjazd. Zawody, występy i wszelkie inne możliwe atrakcje. Od rana do wieczora. Rozpromienieni rodzice z dumą mówili o artystycznych debiutach swoich dzieci. Pytanie o uczestnictwo we Mszy św. w drugie bądź co bądź co do ważności i wielkości święto chrześcijan było wręcz nietaktem. Wczoraj przejeżdżałem obok zielonej szkoły. Z autobusu wysiadały dzieci. Wiadomo, długi weekend. Trzeba go dobrze wykorzystać. Zwłaszcza, że sezon lęgowy w pełni i jest co obserwować na Błotach Rakutowskich. Patrząc na te dzieci, podobnie jak w opisanych wyżej sytuacjach, myślałem o ich rodzicach. Dlaczego tak łatwo oddają niedzielę? Dlaczego nikt, jeśli nie zaprotestuje, to przynajmniej nie zaproponuje, żeby pogodzić te zawody, występy i inne atrakcje z udziałem w Mszy św.? Dlaczego przyjeżdżające do zielonej szkoły nie otrzymały od swoich rodziców pisemnych próśb o umożliwienie dzieciom pójścia do kościoła w Boże Ciało? Dlaczego dobrowolnie oddają to, czego latami nikt nie był stanie odebrać im siłą? Nie znam odpowiedzi na te pytania. I pewnie nie prędko je poznam. Być może dlatego, że coraz częściej słyszę, jak przyznają mi rację, a potem i tak robią po swojemu. Stąd też, mimo umiarkowanego optymizmu, rodzącego się z zaufania statystykom, odczuwam pewien niepokój i zastanawiam się, jak te wymykające się badaniom zachowania wpłyną na religijność Polaków choćby za pięć lat. Bo to, że wpłyną, nie ulega wątpliwości.