Odrzucone ojcostwo

Ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 25.06.2009 00:46

Ostatecznie co ma świecki do przeżywania celibatu przez jego proboszcza lub wikarego?

Odrzucone ojcostwo

Postać ś.p. profesora Włodzimierza Fijałkowskiego kojarzy się na ogół z obroną poczętego życia, świadomym macierzyństwem i odpowiedzialnym rodzicielstwem. Mało kto wie, że prowadził również wykłady w seminariach duchownych. Co prawda ich tematyką były wspomniane zagadnienia, jednak profesor, jakby mimochodem (obiter - jak mawiano), dzielił się także swoimi refleksjami o celibacie. Dla wielu słuchaczy, w tym również dla piszącego te słowa, bywały to naprawdę bezcenne spostrzeżenia. Przez pięć lat, na konferencjach ascetycznych, kleryk słuchał o krzyżu, jaki wkłada na niego Bóg przez święcenia. Ojcowie duchowni uczyli, jak przez praktyki ascetyczne wzmacniać siłę wewnętrznego człowieka, by zapanować nad czymś, co jawiło się jako największy wróg powołania kapłańskiego. I oto stawał przed nim człowiek wielkiego formatu intelektualnego i duchowego, tłumaczący, że płciowość nie jest wrogiem kapłana. Pod warunkiem, że nastąpi jej sublimacja na wyższy poziom. Co kryło się za tym stwierdzeniem? Płciowość – zdaniem profesora – jest ukierunkowana na tworzenie wspólnoty miłości. Jej owocem jest poczęte życie. Zadaniem mężczyzny jest nie tylko powołać życie do istnienia (ojcostwo fizyczne), ale również troszczyć się o jego rozwój (ojcostwo duchowe). Ksiądz przez swoją płodność duchową i towarzyszenie bliźniemu w rozwoju duchowym, realizuje się jako mężczyzna, wyraża swoją płciowość. Odkrycie tej prawdy sprawia, że lęk przed własną seksualnością zostaje przemieniony w radość. Tę przemianę profesor nazywał sublimacją. Być może czytelnik zastanawia się w tym momencie, czy nie pomyliłem adresata wypowiedzi, czy nie powinienem pisać o tym w specjalistycznym periodyku kapłańskim, bądź skierować tę wypowiedź do alumnów w seminarium duchownym. Ostatecznie co ma świecki do przeżywania celibatu przez jego proboszcza lub wikarego? Przyjrzyjmy się, czego oczekuje od swojego proboszcza statystyczny wierny. W naszych realiach najczęściej nie są to oczekiwania duchowe. Ksiądz ma być przede wszystkim dobrym gospodarzem. Co prawda już mało kto chce, by to był agricola cum potestatae celebrandi (rolnik z możliwością odprawiania Mszy św.), ale wciąż najbardziej liczy się piasek, cement i wapno, czyli remonty. Ksiądz przejawiający aktywność wyłącznie w wymiarze duchowym postrzegany jest jako nic nie robiący. Napisałem kiedyś w tym miejscu, że niejeden duchowny połamał sobie zęby nie na budowie kościoła, ale na próbie powołania do życia jakiejś wspólnoty, czy choćby grupy osób, które poza niedzielą przyjdą ze zwykłej miłości do Pana Jezusa na Mszę św. lub na adorację Najświętszego Sakramentu w tygodniu. Wiele plebanii i salek przykościelnych nie tętni życiem nie z lenistwa czy braku wizji duszpasterzy. Bo wielu z nich, zwłaszcza młodsze pokolenie, to wychowankowie nowych ruchów, o których w Liście na Rok Kapłański pisze Benedykt XVI. Oni poszli do seminarium, bo zafascynował ich Chrystus, żyjący we wspólnocie Kościoła. Mają za sobą doświadczenie formacji we wspólnocie, angażowali się w różne posługi, w myśl zasady powtarzanej często przez Sługę Bożego Księdza Franciszka Blachnickiego, że życie rodzi się z życia. Chcą promieniować ojcostwem. Tu dochodzimy do najważniejszego punktu. Kryzys celibatu nie pojawia się w postaci powabnej niewiasty i nie zaczyna się od niewinnych igraszek. Zaczyna się w momencie, gdy zostaje odrzucone ojcostwo, gdy celibatariusz promieniuje w próżnię, gdy wspólnota wyraźnie daje do zrozumienia, że nie chce się rozwijać i wzrastać, gdy parafia postrzegana jest jako miejsce świadczenia usług sakramentalnych a nie wspólnota budująca więzi z Bogiem i braćmi. Przed kilkunastu laty słuchałem prelegentki, tłumaczącej żonom i matkom, skąd bierze się alkoholizm ich mężów. Wyjaśniała, że choroba najczęściej zaczyna się po urodzeniu pierwszego dziecka. Kąpiel, wanna otoczona kołem babek i ciotek. Mężczyzna rwie się, by pierworodnego wziąć w ręce, a te krzyczą, żeby zostawił, bo przełamie dzieciaka. Więc idzie do kolegów, by zapomnieć o domu, w którym jest niepotrzebny. Albo inaczej. O domu, w którym jest potrzebny jako dostawca gotówki i technik od drobnych napraw. Myślę, że podobnie jest z parafią, kapłaństwem i celibatem. Dziecko narodziło się przez chrzest do nowego życia w Chrystusie. A potem – zostaw, już jesteś niepotrzebny. Teraz zajmij się liczeniem tacy i drobnymi naprawami. I wtedy może być problem…