Daleko od Aten

Edward Kabiesz

publikacja 10.09.2015 08:33

Greckie wybrzeże i malownicze wyspy kryzysu chyba nie odczuły. W czasie wakacji słońce jak zwykle morderczo grzało, a plaże pełne były turystów.

Nad Panteleimonas wznoszą się ruiny wybudowanej  przez krzyżowców twierdzy canstockphoto Nad Panteleimonas wznoszą się ruiny wybudowanej przez krzyżowców twierdzy

Na urlop do Grecji jechałem z pewnym niepokojem. Podobnie jak wielu, nie tylko polskich turystów. Pokazywane na okrągło w telewizjach całej Europy manifestacje i zamieszki przed siedzibą rządu, starcia z policją na ulicach Aten nie zachęcały specjalnie do wizyty w tym kraju. W Panteleimonas, niewielkiej wiosce położonej na Riwierze Olimpijskiej, skąd turysta może łatwo zorganizować zwiedzanie Meteorów, Delf czy rejs statkiem na wyspę Skiathos, wspaniała plaża przyciąga tłumy. A że jest rozległa, więc tłoku nie ma. Rozpościera się z niej piękny widok na malownicze ruiny zbudowanego około 1220 r. zamku krzyżowców. Twierdza zajmowała strategiczne położenie, strzegąc wyjścia z doliny Tempe, przez którą przebiegała główna droga łącząca Macedonię z Tesalią i południową Grecją.

Kwitek pod leżakiem

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że drobny incydent, którego stałem się uczestnikiem, może mieć związek z kryzysem. Hotelowa restauracja wychodząca na plażę oferowała nie tylko napoje chłodzące i posiłki, ale także parasole z leżakami. Można było z nich korzystać przez cały dzień, wystarczyło zamówić na przykład wodę mineralną za 50 centów. Uwijający się wokół kelnerzy nie byli nachalni, nie domagali się też kolejnych zamówień. Kiedy tak sobie leżakowałem, przebiegający obok kelner nagle zatrzymał się i z niepokojem spojrzał na stolik z zamówionymi napojami. Rozejrzał się i zaczął nerwowo czegoś szukać. Zaniepokojony zapytałem, co się stało. Okazało się, że szuka paragonu z kasy fiskalnej, który przyniósł wraz z zamówieniem i włożył pod popielniczkę. Kwitek gdzieś sfrunął, ale na szczęście znalazł się pod leżakiem. Uspokojony kelner położył go na stoliku i gestem kazał pilnować. Sytuację wyjaśnił mi dopiero Maciej Szawel, szef działającego tu polskiego biura turystycznego „neo Szavel Travel”. Pracuje w Grecji od 2006 r., więc doskonale zna panujące tu obyczaje. – Grecy po 2009 r. bardzo uprościli prawo, jeżeli chodzi o egzekwowanie podatków. Prowadząc tu działalność, do 2009 r. rzadko dostawałem paragon czy rachunek za jakieś usługi. Miałem podpisane podwójne kontrakty, oficjalny i nieoficjalny – zdradza tajemnice biznesowej działalności w Grecji przed kryzysem. – Kiedy np. za wynajęcie jakiegoś obiektu miałem zapłacić 40 tys. euro, w polskim urzędzie podatkowym wykazywałem wszystkie dochody.

Mój kontrahent wiedział, że rozliczam się w Polsce, więc przygotowywał drugą umowę, na 20 tys. euro, dla swoich władz podatkowych. Ja zapłaciłem 40 tys., miałem na wszystko pokwitowania, a on przedstawiał władzom kontrakt na mniejszą sumę. Maciej Szawel podaje inny przykład wzięty z życia. – Wpada kontrola do apartamentowca i sprawdza pokoje. Kontrolerzy biorą booking home, czyli księgę gości, i sprawdzają, ile osób mieszka w pokojach. Okazuje się, że w jednym z nich znaleźli bagaże świadczące o tym, że ktoś w nim mieszka, a według księgi nie jest wynajęty. Właścicielowi hotelu grozi mandat, więc tłumaczy, że tam mieszka syn z kolegą. Nieodpłatnie. W świetle prawa było to przestępstwo, bo pokój jest zamieszkany, ale nieopłacony. Teraz gorączkowe poszukiwanie paragonu przez kelnera stało się dla mnie zrozumiałe. Athanasios Goularas, który wraz z żoną Marzeną Wierzbicką prowadzi w Panteleimonas restaurację „Cafe jazz” i wynajmuje turystom apartamenty, wyjaśnia, że agenci podatkowi incognito obserwują, czy klient otrzymuje od razu rachunek z kasy fiskalnej. Za jego brak grożą dotkliwe kary finansowe. Za pierwszym i drugim razem mandat, a za trzecim można stracić prawo do prowadzenia działalności.

Gdzie jest kryzys?

Oczywiście nie wszystkim Grekom pamiętającym dobre czasy sprzed kryzysu podobna gorliwość urzędów podatkowych się podoba. Trudno też dziwić się władzom, że chcą wyprowadzić turystykę z szarej strefy, bo wpływy z niej stanowią jedno z najważniejszych źródeł greckiego PKB. Kiedy inne sektory greckiej gospodarki przeżywają recesję, jej znaczenie wzrasta. Moi rozmówcy podkreślają, że w tym roku w greckich kurortach turystów nie ubyło. W przeciwieństwie do 2009 r., kiedy rozpoczął się kryzys. – Wówczas jeden z naszych ministrów odradzał wyjazdy do Grecji. Wakacyjne media donosiły wyłącznie o kryzysie, o zadłużeniach. To było straszne – wspomina Maciej Szawel.

– Wtedy w sierpniu nie było w ogóle wczasowiczów, ludzie przestali przyjeżdżać, pozostawiając nawet zaliczki, bo tak się wystraszyli. Teraz odnoszę wrażenie, że klient polski jest bardziej wyrobiony i nieufny w stosunku do tego, co słyszy w mediach. Oczywiście klienci dzwonią do nas i pytają, czy mamy jedzenie, pieniądze, czy jest benzyna na stacjach. Odpowiadam, że wyciągnąłem dzisiaj z bankomatu 2 tys. euro, mamy co jeść, tankowałem auto, nic złego się nie dzieje. Zaglądam do internetu i dochodzę do wniosku, że żyję w innej Grecji niż ta, którą pokazują w mediach. Mieszkający w Panteleimonas Grecy uważają, że obraz sytuacji w ich kraju, jaki przedstawiają media, jest mylący. Ich zdaniem Ateny, najczęściej pojawiające się w telewizyjnych czy prasowych przekazach, są swoistym państwem w państwie. W stolicy mieszka prawie 4 mln Greków, czyli jedna trzecia populacji kraju. Dziennikarze nie wychodzą poza Ateny. – Tu u nas jest jak zwykle morderczy upał i jedyną uciążliwością, jaką odczuwamy, jest kolejka do bankomatu, z którego możemy wyjąć tylko 60 euro – słyszałem od wielu Greków. Przekonałem się, jak jest naprawdę, kiedy pojechałem do Salonik, drugiego co do wielkości miasta Grecji.

W największej kolejce do bankomatu, jaką widziałem, stało sześć osób. W sklepach i restauracjach bez trudności można płacić kartą. Athanasios Goularas znalazł się wśród 40-procentowej mniejszości, która w referendum głosowała za przyjęciem unijnego pakietu, a właściwie, jak uważają Grecy, dyktatu. Jest nauczycielem, od 10 lat uczy w szkole średniej, a w okresie wakacyjnym pomaga żonie prowadzić turystyczny biznes. Nie skarży się, bo – jak mówi – kryzys nie uderzył w nich zbyt mocno: – Może dlatego, że zarabiamy na turystyce. Ale teraz nie wpłacamy zarobionych pieniędzy do banku. Athanasios przyznaje, że na kryzys Grecja pracowała przez 30 lat. – Myślę, że kontynuacja reform jest koniecznością i Grecja powoli, powoli wyjdzie z kryzysu. Odczuwają go wszyscy, zarabiam jakieś 35 proc. mniej niż wcześniej.

Kiedy Grecja weszła do Unii, była wielka radość, miał być raj, a później przyszła wielka obawa. W kapitalizmie przecież zawsze zdarzają się kryzysy, ale Grecja popełniła też poważne błędy przy podziale otrzymanych z Unii środków. Duże pieniądze wzięło wielu nierobów – mówi. Dla Greków żyjących z daleka od Aten urzędnicy i biurokraci to ludzie, którzy nic nie robią. Tak samo wielkie państwowe syndykaty, jak np. niesprywatyzowane zakłady energetyczne czy telekomunikacja. Athanasios zwraca uwagę, że Grecja ponosi olbrzymie wydatki na armię z obawy przed Turcją. Turyście z zewnątrz trudno dostrzec oznaki kryzysu. Dopiero rozmowy z mieszkańcami czy osobami, dla których Grecja stała się drugą ojczyzną, uświadamiają, że dotyka on ludzi w różnych dziedzinach życia. Wydawałoby się, że w tutejszym klimacie nie ma problemów z wydatkami na np. ogrzewanie domów. Pani Marzena, żona Athanasiosa, prostuje obiegowe opinie. – Od października do kwietnia ogrzewamy mieszkania. Prądem, bo Grecja nie ma węgla. Kiedyś domy były ogrzewane olejem napędowym. Ale dzisiaj nas na to nie stać. Emeryci, którzy kiedyś wybudowali wielkie wille, nie mogą ich ogrzać, bo kosztuje to 4 tys. euro za zimę.

A emerytura to często 400 euro. Ludzie radzą sobie różnie. Moi teściowie wykuli dziurę w ścianie, wstawili piecyk na drzewo, które zbierają na zalesionych stokach Olimpu, i ogrzewają jeden salonik. Gorzej mają mieszkańcy Aten i Salonik. Oni tracąc pracę, jednocześnie tracą podstawę egzystencji. W Grecji nie ma państwowego budownictwa, a mieszkańcy dużych miast najczęściej mieszkania wynajmują. I to oni strajkują. Dla pani Marii, która w centrum Pantaleimanos od 2005 r. prowadzi hotel „Sofia”, kryzys rozpoczął się w 2012 r. Kiedy rozpoczynała działalność, najwięcej turystów pochodziło z Grecji, przyjeżdżało też dużo Niemców. Teraz turystów jest więcej, ale zmienił się ich skład narodowościowy. – W zeszłym roku było dużo Rosjan. W tym roku 80 proc. turystów z zagranicy to Polacy. Są też Serbowie, Bułgarzy, trochę Rumunów, Węgrów i Skopian, czyli mieszkańców Republiki Macedonii.

To byli złodzieje

Dla pani Marii wejście do Unii nie miało żadnego znaczenia. – Przecież od zawsze jesteśmy częścią Europy. Natomiast nie cieszyłam się z wejścia do strefy euro, bo euro nas okradło. Dlaczego? Przed wejściem euro przykładowo włoszczyzna kosztowała 50 drachm, a po wejściu w przeliczeniu na euro już 180. Czyli cztery razy drożej. Mój mąż zarabiał kiedyś 600 tys. drachm, czyli ok. 2 tys. euro. Było nas stać na wszystko, a teraz ledwo wystarcza nam to na życie. Dla mnie nie jest istotne, czy będziemy tu mieć euro, dolary czy drachmy, byle nam wystarczało na życie – mówi. Pani Maria w referendum zagłosowała przeciw reformom. Posłuchała premiera Aleksisa Ciprasa, który apelował o głosowanie przeciw propozycjom wierzycieli, nazywając ich terrorystami. – Ten plan reform nie będzie działał.

To jest dobre dla Niemców i zachodniej Europy, a nie dla nas – uważa pani Maria. – Wprowadzane obecnie reformy nie utrudniają mi działalności. Najgorszy jest wzrost podatków, rachunków za prąd, wodę, a przede wszystkim brak pracy. Mój mąż jest architektem i od 5 lat nie ma pracy. Dwoje dzieci ukończyło studia, a pracują tu w sklepie. Trzeci syn kończy studia i też tu wyląduje. Nie ma pracy. Wie pan, będąc w Atenach, po raz pierwszy widziałam Greków, którzy żebrzą, bo nie mają z czego żyć.

Tego nigdy nie było – opowiada. Pani Maria nie ufa greckim politykom, jak wielu Greków. Ufa tylko obecnemu premierowi Ciprasowi, bo jej zdaniem jest człowiekiem uczciwym. Pytani o przyczyny kryzysu Grecy rzadko biją się we własne piersi. Uważają, że zostali zadłużeni celowo, że dostali łatwe pieniądze, chociaż wierzyciele wiedzieli, że Grecja nie jest w stanie ich oddać. Winne są – ich zdaniem – elity polityczne, Unia Europejska, a przede wszystkim Niemcy. – Niemieckie firmy sprzedawały różne produkty państwowym firmom w Grecji za wielokrotnie wyższe ceny. Na przykład jak coś kosztowało 100 euro, płaciliśmy za to 300 euro. Dlaczego? Bo 100 dawali dla prezesa, a 200 zapłacił naród grecki. To były kolosalne pieniądze i kolosalne afery. Brało w tym udział tak wiele osób, że teraz nie można nikogo ukarać – wyjaśnia pan Goularas, chociaż jako jedyny przyznaje, że również Grecja ponosi za to winę.

– Na Unii najbardziej skorzystali urzędnicy administracji. Mamy ich około 2 mln, i to oni są największymi beneficjentami. Moi rodzice nigdy nic od rządu nie dostali, wszystko wypracowali w latach 50. w Niemczech. Byli pracowitym pokoleniem, to oni zbudowali Grecję. Nie wszyscy Grecy korzystali z rozdmuchanych przywilejów socjalnych. – Mąż nigdy z przywilejów socjalnych nie korzystał, bo jest nauczycielem na tzw. umowę-zlecenie. Pracuje w zależności od tego, na jaki czas otrzyma powołanie od państwa. Ale prawdą jest, że za punktualne przyjście do pracy dostawało się dodatkowe pieniądze, była 13. i 14. pensja. Ale dotyczyło to wyłącznie budżetówki i firm państwowych, gdzie można było przechodzić na wcześniejszą emeryturę – wyjaśnia Marzena Wierzbicka. – Mój kolega pracował w administracji zakładu energetycznego i tam po 15 latach można było przejść na emeryturę tzw. mniejszą. A po 20 latach już na normalną. Czyli 40-letni człowiek mógł już otrzymać emeryturę. I to niezłą, bo około 2 tys. euro. – dodaje Athanasios.

Grecy zdają sobie sprawę, że czasy, kiedy benzyna w Grecji była tańsza niż w Polsce, na ulicach można było spotkać samochody, jakie trudno zobaczyć w Warszawie, a w miastach restauracje w godzinach pracy pełne były klientów, i to wcale nie turystów, już nie wrócą. Maciej Szawel, który dobrze zna ten kraj, uważa, że i tak Grecja jest stosunkowo w dobrej sytuacji. – Zawsze znajdzie odbiorców na to, co oferuje. Nieważne, z jaką walutą. Zawsze może liczyć na dopływ euro, bo żyje z turystyki, a słońce odporne jest na działania polityków.