Lesbos. Rodziny, policja, mafia

Jakub Szymczuk

publikacja 25.09.2015 09:02

Padł kolejny rekord, ponad 4000 osób - stan: na popołudnie. Głównie rodziny...

Lesbos. Rodziny, policja, mafia Jakub Szymczuk /Foto Gość Entuzjastów tezy, że na zdjęciach są sami mężczyźni, muszę zmartwić. W czwartek było trochę inaczej. Przede wszystkim padł kolejny rekord, ponad 4000 osób - stan: na popołudnie. Głównie rodziny, często wielopokoleniowe - nawet z czwórką małych dzieci albo z kobietami w zaawansowanej ciąży. Na brzegu pojawiła się wreszcie policja, która przekłuwała nożami pontony po dobiciu do lądu. Władze Lesbos podstawiły dużo więcej autobusów, którymi rozwoziły ludzi do obozów rejestracyjnych. Na horyzoncie było widać zwiększoną aktywność jednostek Straży Przybrzeżnej. Wszyscy zauważyliśmy różnicę - fala ludzi jest coraz większa, władze nie mogą dłużej umywać rąk, bo dojdzie do tragedii.

Od samego początku po przybyciu pojedynczego pontonu do brzegu, sytuacja od tygodni wygląda tak samo. Ludzie gorączkowo wysiadają na brzeg, często wpadają do wody przewracając się na śliskich kamieniach. Później, któryś z pasażerów wyciąga nóż i dziurawi ponton. Potem pojawiają się różni ludzie i zgarniają silniki - nawet kilkadziesiąt dziennie. W czwartek pierwszy raz kontrolę nad tym procesem przejęła policja - funkcjonariusze dziurawią łodzie i pilnują, aby ekipa sprzątająca zabezpieczała silniki. Mam trochę wrażenie, że była to pokazówka pod media, które coraz głośniej informują o bierności władz Grecji - no, ale to tylko mój domysł.

Powodów dziurawienia pontonów może być kilka, imigranci robili to w przekonaniu, że będzie ich teraz ciężej odesłać. Jednak tak byli instruowani po tureckiej stronie, więc przyczyna jest bardziej logistyczna. Do brzegu Lesbos przybija tak dużo pontonów, że gdyby ich nie przebijano, miejscami sięgałyby kilkanaście albo kilkadziesiąt metrów w głąb morza - podpłynięcie do brzegu byłoby zwyczajnie niemożliwe. Dlatego też przekłuwanie przejęła policja.

***

Mafia i niebezpieczeństwo

Za każdym razem gdy przypływa łódka, na brzeg strefy Schengen Unii Europejskiej wysiada kilkadziesiąt nieskontrolowanych osób. Są to bardzo różni ludzie - uchodźcy i imigranci. Samotni mężczyźni i wielopokoleniowe rodziny. Napakowane „koksy” i niepełnosprawni. Pełny przekrój społeczeństw z Syrii, Libii, Iraku, Iranu, Afganistanu, Pakistanu, czasami nawet Indii, Somalii i ogólnie centralnej Afryki.

NIKT TYCH LUDZI NIE SPRAWDZA do momentu, aż sami się nie zgłoszą w oddalonym nawet 50 km od brzegu obozie rejestracyjnym. W sklepach i restauracjach zaczęły się pojawiać skanery banknotów - po informacjach, że rosyjska mafia poprzez ludzi na pontonach pompuje do Grecji tysiące fałszywych euro. Już nie wspomnę o tym, jak łatwo w plecaku przemycić ładunki wybuchowe, broń czy narkotyki. Po co przemycać heroinę z Afganistanu standardową drogą, skoro można wrzucić ją do plecaka jakiemuś Afgańczykowi, zabrać paszport, sfinansować transport z imigrantami do Grecji. Tutaj ktoś oddaje paszport (gwarant dostarczenia), zabiera towar i wysyła w głąb Schengen.

NAWET 120 milionów dolarów miesięcznie - tyle mogą pozyskiwać pieniędzy struktury mafijne po stronie tureckiej, zajmujące się przemytem ludzi przez mały kawałek morza Egejskiego dzielący Grecję od Turcji. Koszt przerzucenia jednej osoby waha się w granicach 750-1200 dolarów - nie licząc usług VIP, gdzie bogatych transportuje się jachtami bezpośrednio do portów. W tych szacunkach nie ma również dochodów z podrabiania paszportów czy możliwego przemytu.

Lesbos. Rodziny, policja, mafia Jakub Szymczuk /Foto Gość

TAGI: