Jest szał, jest ks. Jan

ana

publikacja 06.10.2015 12:30

Gościem w "Xaverianum" był ks. Jan Kaczkowski - szczęśliwy ksiądz.

Jest szał, jest ks. Jan   Anna Kwaśnicka /Foto Gość Ks. Jan Kaczkowski – Rozpoczynamy już drugi rok spotkań „Rozmowy o życiu i wierze”, ale pierwszy raz sala jest pełna. Znamy książkę „Szału nie ma, jest rak”. A dziś możemy powiedzieć: jest szał, jest ks. Jan – uśmiechał o. Jacek Drabik SJ, duszpasterz akademicki w „Xaverianum”, witając na scenie ks. Jana Kaczkowskiego.

Postać to nietuzinkowa. Ksiądz z archidiecezji gdańskiej, który od ponad 3 lat ma zdiagnozowanego glejaka w mózgu. Walka z chorobą nie spowodowała, że zwolnił tempo czy zrezygnował z prowadzenia założonego przez siebie Puckiego Hospicjum św. Ojca Pio. Nic z tych rzeczy. Twierdzi, że to, co ma, czyli czas, chce jak najlepiej wykorzystać. Ceni spotkania z ludźmi, dlatego też chętnie przyjechał do Opola.

W poniedziałkowy wieczór, odpowiadając na pytania o. Drabika, ks. Jan Kaczkowski wiele mówił o sobie, swoich doświadczeniach z dzieciństwa, młodości, pierwszych latach kapłaństwa i pracy kapelana szpitalnego. Wiele z tych historii czytelnicy odnajdą w książce „Życie na pełnej petardzie”, która jest zapisem rozmowy, jaką z ks. Janem przeprowadził Piotr Żyłka.

Gość studentów wprost mówił o tym, że w szkole miał opinię: „inteligentny, ale leń”, że ze swoją dziewczyną z czasów szkolnych nadal się spotyka, ale zaraz dodał, że jest ona szczęśliwą żoną i mamą. – A ja jestem szczęśliwym księdzem zachowującym celibat. I tego się będę trzymał nie tylko mówiąc, ale to robiąc – podkreślał.

Jest szał, jest ks. Jan   Anna Kwaśnicka /Foto Gość Na spotkaniu z ks. Janem sala "Xaverianum" była pełna. Przez kwadrans publiczność mogła zadawać pytania Ks. Jan opowiadał też o tym, jak w młodości chodząc do kościoła, zastanawiał się, czy Msza św. to teatr, wielkie udawanie, w którym ludzie klękają przed waflem podnoszonym do góry przez śmiesznie ubranego pana. – Myślałem sobie, że jeśli to są takie jaja, to trzeba to odrzucić. Oczywiście Jezus historyczny istniał, ta idea była świetna, ale potem przyszedł paskudny Kościół katolicki, który to wszystko sobie zawłaszczył. Ale tego typu narracja już wtedy wydawała mi się zbyt prosta. Podejrzewałem, że w tym jest coś głębszego – mówił, opowiadając, jak podczas szkolnej wycieczki mocno wpłynęła na niego spowiedź w kościele jezuitów w Toruniu.

Wspominał też o tym, że nie został przyjęty do jezuitów, czego patrząc wstecz, nie żałuje, bo – jak twierdzi – lepiej mu być księdzem prywaciarzem, a nie korporacyjnym. – Będąc w wielce czcigodnym pięciusetletnim zakonie, pewnie nie udałoby mi się osiągnąć tyle niezależności – tłumaczył.

Ponadgodzinne spotkanie w auli ośrodka „Xaverianum” obfitowało w salwy śmiechu po celnych komentarzach gościa, również autoironicznych, ale też w chwile refleksji, zwłaszcza gdy zaczęły padać pytania o towarzyszenie umierającemu, a także podziękowania ze strony publiczności.

– Ksiądz mi bardzo pomógł, gdy umierał mój dziadek. Znalazłam wtedy księdza artykuł w internecie o umieraniu ludzi i o tym, jak sobie z tą sytuacją poradzić. Przeczytane słowa bardzo mi pomogły – mówiła jedna z uczestniczek spotkania. A ks. Jan, odpowiadając, że trudno mu to skomentować, poprosił o „Zdrowaś Maryjo” w swojej intencji. – Najlepiej po łacinie – dodał, czym znów wywołał uśmiech na widowni.

Z kolei zapytany o największe sukcesy w swoim życiu, ks. Jan wyliczał: – To, że jestem księdzem. To, że udaje mi się w miarę wiarygodnie mówić o tym, że można być szczęśliwym facetem w średnim wieku i uczciwie żyć w celibacie, i o tym, że celibat jest dramatycznie męski. Niewątpliwie hospicjum jest moim sukcesem i fakt, że w posłudze hospicyjnej udało się nam przełamać kilka tabu etycznych. I to, że żyję ponad 3 lata z glejakiem też niewątpliwie jest sukcesem.