Zmienne „constans”

Andrzej Macura

Dlaczego robimy coś tak, a nie inaczej? Nie tylko dlatego, że tak jest najlepiej. Czasem to kwestia naszego przyzwyczajenia.

Zmienne „constans”

„«Odkąd Rosjanie pojawili się w Syrii cała struktura geopolityczna (regionu), która utrzymywała się od czterech dekad, legła w gruzach».  Na  Bliskim Wschodzie mogą się rodzić nowe sojusze”. To opinia Henry'ego Kissingera, sekretarza stanu dwóch amerykańskich prezydentów, wyrażona w kontekście zauważalnej współpracy Izraela z Rosją, skądinąd sojusznika wielkiego wroga Izraela, Iranu. Nie zamierzam komentować sytuacji na Bliskim Wschodzie, ale to zaskakujące, prawda? Coś, co wydawało nam się niezmienne, bo trwało już bardzo długo – dominacja USA na Bliskim Wschodzie i stopniowe wycinanie tych, którzy się temu sprzeciwiają – na naszych oczach ulega destrukcji. Okazuje się, że inna sytuacja jest nie tylko „do pomyślenia", ale może być faktycznie zrealizowana. Zastanawiam się, ile takich „constans”, to tak naprawdę tylko efekt tego, że do czegoś tam się przyzwyczailiśmy?

Ot, taki nasz europejski dobrobyt i święty spokój. Wiem, poza Bałkanami i teraz Ukrainą, nie mieliśmy na kontynencie od 70 lat wojny. Od 26 lat i dawny blok wschodni zaczął na potęgę korzystać z tego dobrodziejstwa. Przybywający do nas imigranci tę sielankę zdają się burzyć. I pewnie dlatego tak wielu z nas reaguje nerwowo. Przecież zawsze było inaczej, proszę nie zmieniać nam tego niezmiennego świata!

Albo nasza scena polityczna. PO i PiS. Dwie główne siły. Choć wyrosły właściwie dopiero dziesięć lat temu, wielu z nas nie wyobraża już sobie innego układu. Jedni albo drudzy. A inni? Nie mają szans. Choć przecież naprawdę niewiele trzeba,  żeby ten układ sił radykalnie się zmienił. Tak jak już wiele razy wdzieliśmy. Nawet mający przetrwać „przez wszystkie czasy”  ZSRR też się rozpadł, więc czemu zmianie nie mogłaby ulec nie tylko nasza scena polityczna, ale też pozycja naszego kraju na arenie międzynarodowej?

Takie rozmyślania nieuchronnie skłaniają mnie do refleksji o Kościele. Czy w nim też wszystko, co wydaje się niezmienne, zmienić się nie może? Nie, nie myślę o dogmacie nieomylności Kościoła w kontekście tego, co dochodzi do nas z rzymskiego synodu o rodzinie. Najbliższa sesja naszego lokalnego, katowickiego synodu ma być poświęcona dyskusji nad projektami dokumentów dotyczących formacji seminaryjnej i kapłańskiej. Zastanawiam się po prostu, na ile przygotowywanie kandydatów do kapłaństwa musi odbywać się w formie „skoszarowanej”.

Ta forma kształcenia duchownych to efekt  troski o podniesienie poziomu wykształcenia i właściwego uformowania duchowieństwa w dobie potrydenckiej. To w Kościele czas wielkich porządków i kontrreformacji. Wielką rolę w tym dziele miała myśl byłego wojskowego, świętego Ignacego Loyoli. Czy dziś jednak równie dobrze wpisuje się w potrzeby Kościoła? Ten model formacji powoduje przecież, że młody człowiek jest wyrywany ze środowiska, w którym zrodziło się jego powołanie i przeniesiony do „szklarni”. Zakłada się, że to powinno jego powołaniu pomóc rozwinąć się i okrzepnąć.  Ale czy faktycznie zawsze pomaga? Nie powoduje, przynajmniej  w niektórych wypadkach, że wykorzeniony młody człowiek karleje? Słowem, czy nie rozsądniej byłoby formować przyszłych kapłanów w mniejszym oderwaniu od środowiska, parafii, z których wyrastają?

Może nie mam racji. Wydaje mi się jednak, że takie pytania o sprawy podstawowe zawsze warto stawiać. Żeby naszego myślenia o życiu, Kościele czy świecie nie determinowały różne „stale”, które wcale takimi nie są.