Czytaj

ks. Włodzimierz Lewandowski

Odległość między tym, co wiemy z mediów, a tym, co działo się faktycznie, czasem jest większa aniżeli z ziemi na księżyc.

Czytaj

Podobno jednym ze skutków przebywania w wirtualnym świecie są postępujące trudności z lekturą i przyswajaniem długich tekstów. Prawdopodobnie nie tylko z czytaniem. Ze słuchaniem czy oglądaniem również. Gadające głowy? Ależ skąd. Materiał musi być krótki, dynamiczny, przekaz skondensowany. Tę prawidłowość potwierdzają statystyki. O ile księgowość bywa zadowolona z ilości odsłon, autorzy powodów do radości nie mają. Cóż po ilości, skoro średni czas odsłony wynosi około 20 sekund. Znaczy rzucano okiem i klikano dalej. Najczęściej sugerując się toplistą.

Zjawisko zasadniczo nie jest nowe. Czesław Miłosz, wspominając czasy wykładów w Berkeley, wyznał, że przerywał je po jedenastu minutach i opowiadał dowcip. Ten zwyczaj zrodził się z obserwacji zachowań studentów. Bez względu na treść, niekiedy bardzo poważną, po dwunastu minutach wybuchali śmiechem. Poeta miał na początku trudności z diagnozą. Dopiero po jakimś czasie odkrył, że słuchacze nie wytrzymują długiego monologu. Dlatego postanowił uprzedzać ich reakcje.

Pewnie bym sobie nie pozwolił na ten przydługi wstęp gdyby nie obserwowane od dłuższego czasu i coraz bardziej niepokojące zjawisko. W jednym z ostatnich przemówień zwrócił na nie uwagę papież senior. Był sobór mediów – powiedział do księży diecezji rzymskiej – i sobór ojców. Podobnie możemy mówić o wielu innych wydarzeniach. Nie tylko kościelnych. Odległość między tym, co wiemy z mediów, a tym, co działo się faktycznie, czasem jest większa aniżeli z ziemi na księżyc.

Problem oczywiście leży zarówno po stronie dziennikarzy jak i po stronie czytelników. Pierwsi dość dobrze znają mechanizmy funkcjonowania mediów. Stąd zwracający uwagę tytuł, skondensowana treść podszyta sensacją, a jeszcze lepiej dużym skandalem, bez próby wytłumaczenia i zrozumienia opisywanego wydarzenia. Bo i po co, przecież i tak nie przeczytają albo przełączą się na inny kanał.

W ten sposób dochodzimy do czytelnika. Problem w tym, że jego nawyków nie ukształtują media (przynajmniej te najbardziej popularne, zupełnie niesłusznie nazywane opiniotwórczymi). Musi zrobić to sam. Krótki news może zainteresować wydarzeniem, jednak by zrozumieć to, co zostało opisane np. w 140 znakach, trzeba sięgnąć po więcej. Tu właśnie zaczynają się schody. Raz – trzeba poszukać. Dwa – bardzo często, zwłaszcza w tym, co dotyczy życia Kościoła – przebrnąć przez barierę języka. Trzy skupić się: na obszernej relacji, dokumencie, analizie, syntezie, wywiadzie, porównać z innymi źródłami, dowiedzieć się czegoś więcej o autorze, kontekście… Porażające… Zwłaszcza gdy tekst ma kilkadziesiąt tysięcy znaków i nie jest ilustrowany. Ale to jedyna metoda, by nie tylko coś wiedzieć, także rozumieć.

Przy takim nawale informacji jak to zrobić? Tu wracamy do pierwszego akapitu. Żeby ułatwić odwołam się do rozmowy, jaką w telewizyjnym studio prowadzili specjaliści po koncercie laureatów ostatniego konkursu chopinowskiego. Tam również pojawiło się pytanie jak oni to robią. Że taka precyzja, dyscyplina, niesamowicie równa gra… Jedna wypowiedź zwróciła moją uwagę. Na Wschodzie, zwłaszcza w Japonii, Chinach i Korei, przygotowując pianistów zwraca się uwagę nie tylko na technikę. Taki sam, a może nawet jeszcze większy wysiłek, jest włożony w ćwiczenie koncentracji. To dzięki niej młodzi artyści dochodzą do perfekcji.

Przypomniałem sobie kupioną przed laty książkę. Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących. Jedno z nich: narysuj kropkę na suficie, połóż się wygodnie na łóżku, wyrównaj oddech. Wykonuj ćwiczenie tak długo aż poczujesz, że wszystkie mięśnie są rozluźnione. Zatem nie tylko ćwiczenie koncentracji. Jeszcze relaks.

Wniosek z tych nie przerwanych dowcipami refleksji jest oczywisty. Chcesz zrozumieć świat, Kościół, siebie – czytaj długie teksty. Ale zanim zaczniesz je czytać – ćwicz koncentrację. Zostaniesz mistrzem analizy. Przy okazji odpoczniesz.