Wzgórze brązowych habitów

łs

publikacja 11.02.2016 15:35

Ten klasztor powstał, bo pewnemu luteraninowi przyśniło się dwóch świętych.

Wzgórze brązowych habitów archiwum oo. franciszkanów Kadyny, klasztor oo. franciszkanów

Ukryty głęboko w lesie, na jednym ze wzgórz Wysoczyzny Elbląskiej w pobliżu Kadyn, klasztor ojców bernardynów skrywa bardzo ciekawą historię.

Powstanie zespołu klasztornego zawdzięczamy nawróconemu luteraninowi Janowi Teodorowi von Schliebenowi. - Był to bogaty właściciel ziemski, którego dobra rodowe znajdowały się w okolicy Węgorzewa, a dziś niektóre z nich leżą już po stronie rosyjskiej, w obwodzie kaliningradzkim - opowiada ks. prof. Wojciech Zawadzki, autor książki "Historia klasztoru bernardyńskiego w Kadynach".

- Ten sam człowiek był również współfundatorem znanego sanktuarium maryjnego w Świętej Lipce - dodaje.

Schlieben był pułkownikiem Wojska Polskiego i brał udział w wyprawie wiedeńskiej króla Jana III Sobieskiego. - W czasie jednej z potyczek tej wyprawy, kiedy zagrożone było jego życie i los jego oddziału, miał on złożyć ślub, iż jeśli ocaleje, to po powrocie do swoich dóbr ufunduje klasztor św. Franciszka - opowiada autor.

- Ale jak to w życiu bywa, pułkownik po powrocie do domu o przysiędze zapomniał - kupił wprawdzie dobra w Kadynach, ale powstał na nich jedynie okazały pałac. Domu dla zakonników nie wybudowano.

Pewnego wieczoru Schlieben siedział z jednym ze swoich zaprzyjaźnionych jezuitów, który odwiedzał te tereny. Po tej rozmowie w nocy długo nie mógł zasnąć. - Kiedy tylko sen spłynął na niego, zaraz się jednak obudził. Podszedł do okna i zobaczył za nim dwie postacie: św. Franciszka i św. Antoniego. Te postacie kiwały do niego, aby wyszedł przed swój pałac - kontynuuje historyk

Święci zaprowadzili właściciela ziemskiego na pobliskiego wzgórze. - Wtedy Schlieben miał sobie przypomnieć tę obietnicę, którą złożył pod Wiedniem - na ile prawdziwa jest ta historia, tego, jak mówi ks. prof. Zawadzki nie da się zweryfikować. - Jest ona jednak zapisana w oryginalnych dokumentach Kapituły Warmińskiej i w dokumentach lokacyjnych klasztoru - zauważa.

Franciszkanie z prowincji wielkopolskiej przyjęli zaproszenie do Kadyn. Najpierw wybudowali tam drewniany kościół i klasztor. Po kilku latach wzniesiono budynki już cegły. - Powstały wówczas także okazała dzwonnica i dom pielgrzyma, których dziś już niestety nie ma - mówi ks. Wojciech. W przylegających do kościoła budynkach znajdowały się m.in. nowicjat, refektarz czy karcer. Cały obiekt otoczony był murem i zabudowaniami gospodarczymi. Za klasztorem zakonnicy założyli staw rybny i mieli mnóstwo drzew owocowych. - Typowy bernardyński klasztor - wyjaśnia kapłan.

Bardzo szybko stał się on stosunkowo ważnym klasztorem w regionie. - W głównym ołtarzu kościoła znajdował się bowiem obraz św. Antoniego Padewskiego - wyjaśnia ksiądz profesor. - I do tego obrazu ciągnęły rzesze pielgrzymów. Tak było aż do kasaty klasztoru w 1826 roku. Pielgrzymki liczące tysiące pątników przybywały na wzgórze co roku z Elbląga, Braniewa i innych okolicznych miast.

- Przez długi czas, pisząc historię tego klasztoru i badając dokumenty kasacyjne, nie mogłem znaleźć informacji na temat tego, gdzie wywieziono ten słynący łaskami obraz - opowiada ks. Zawadzki. W tych dokumentach wpisano m.in. gdzie wywieziono wszystkie inne obrazy, ołtarze, ornaty, ławki, dzwon itd. - Natomiast o tym obrazie cisza.

Wydawało się, że cudowne płótno musiało zaginąć. Okazuje się, że to jednak nie jest prawda. - Obraz św. Antoniego ocalał. I przez te wszystkie lata znajdował się wcale nie tak daleko - mówi historyk.

Dopiero niedawno badacz doznał olśnienia. - Kiedy odwiedzałem katedrę we Fromborku, spostrzegłem w jednym z bocznych ołtarzy obraz św. Antoniego. I wtedy zrozumiałem, że to jest obraz kadyński. - Kanonicy warmińscy uznali po prostu, że najgodniejszym miejscem dla tego wspaniałego obrazu będzie katedra. I to się wydawało im wówczas tak oczywiste, że nawet nie wpisano tego do żadnych dokumentów.

W pierwszej połowie XIX wieku, kiedy w Prusach likwidowano wszystkie zakony, podobny los spotkał klasztor kadyński. - Jeszcze po 1826 roku kilku zakonników mieszkało w Kadynach, ale większość z nich wyjechała do Królestwa Polskiego czy zaboru rosyjskiego - kiedy zmarli ci ostatni, klasztor naturalnie przestał funkcjonować.

Władze pruskie w porozumieniu z diecezją warmińską chciały jakoś zagospodarować opuszczone budynki. - Próbowano tam jeszcze stworzyć Demeriten Anstalt, czyli dom dla "księży demerytów". Emeritus to po łacinie zasłużony, a demeritus to wręcz przeciwnie. Czyli miał to być taki dom poprawczy dla księży, którzy weszli w kolizję z prawem kanonicznym bądź świeckim - wyjaśnia ksiądz profesor. Formalnie jednak taki zakład nigdy nie powstał.

Przez następne dziesiątki lat w budynkach klasztoru mieściła się szkoła wiejska w Kadynach. - Kościół zaś był zamknięty i popadał w ruinę - opowiada badacz.

Jeszcze ciekawsze pomysły na wykorzystanie poklasztornych budynków mieli komuniści. Miał tam powstać dom pracy twórczej. - Te plany były bardzo rozległe. Wokół domu miały być wybudowane wyciągi narciarskie, tory saneczkowe, bobslejowe, restauracje - to wszystko, jak wyjaśnia autor publikacji, miało przyciągnąć turystów ze Skandynawii.

- Ruch miał być tutaj olbrzymi. Zaczęto nawet odbudowywać ten klasztor - ksiądz pokazuje fotografie z ogromnymi betonowymi słupami i balkonami, które dobudowano do klasztoru. - Ale jak to często w komunie było, zabrakło pieniędzy i wszystkie projekty władz spaliły na panewce.

Ponowna odbudowa klasztoru nastąpiła w 1991 roku. - Ówczesny biskup warmiński Edmund Piszcz zwrócił się do prowincjała franciszkanów w Poznaniu z propozycją przekazania tych zabudowań z powrotem zakonowi - mówi ks. W. Zawadzki. I tak po 166 latach bernardyni powrócili na kadyńskie wzgórze, na którym pracują do dziś.