Dzika Warszawa

Agata Puścikowska

GN 09/2016 |

publikacja 25.03.2016 00:15

Co zrobić, gdy drogę zastąpi łoś? Albo znajdziemy poranioną sarnę? Myśleć...

Dzika Warszawa zdjęcia jakub szymczuk /foto gość Pani Wanda Dejnarowicz w nowoczesnej sali operacyjnej dla dzikich zwierząt

Las, piękny, gęsty las mieszany, w którym żyją i sarny, i dzi- ki, i wiewiórki, i zające, i wiele innych gatunków. A w lesie kilka budynków. To Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt. Dla tych wszystkich ssaków, którym się nie udało: dla małych szaraków, poranionych jeży, potrąconych saren i dzików potrzebujących pomocy.

A gdzie ten las i gdzie ośrodek? Dwadzieścia minut drogi (bez korków) od centrum... Warszawy. Bo właśnie Warszawa to miasto, które aż w 15 proc. składa się z przepięknych lasów. Więc i dzikiej zwierzyny, niemal tuż za płotem, a czasem i przed nim, nie brakuje.

Miejskie dziki?

Ośrodek powstał w 2008 r. z inicjatywy Lasów Miejskich – Warszawa. Do końca 2015 r. działał na terenie Ogrodu Botanicznego PAN. Na początku 2016 r. został przeniesiony do własnej, nowo wybudowanej siedziby. Dr Wanda Dejnarowicz, specjalista weterynarii, z dumą opowiada o miejscu, które przynosi ulgę jej wielkim przyjaciołom – zwierzakom. – Zajmujemy się tutaj wyłącznie ssakami, dziko żyjącymi zwierzętami, które potrzebują pomocy. Znalezione przez człowieka, jeśli nie są w stanie poradzić sobie na wolności same, przywożone są tutaj i otrzymują konieczną pomoc – opowiada doktor Wanda i prowadzi do sali operacyjnej, w której przeprowadzane są przeróżne zabiegi.

Na małych i większych pacjentach. A czasem na największych, czyli łosiach. – Leczymy, karmimy, opatrujemy, ale... dyskretnie! Tak, by zwierzę nie przyzwyczajało się do nas, by nadal bało się człowieka, by po prostu można je było wypuścić z powrotem na łono natury. Mamy pozwolenie od Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska na czasowe przetrzymywanie dzikich zwierząt. Tylko czasowe! – dodaje. I dlatego, choć czasem wrażliwe serce miłośniczki zwierząt może by i chciało, nie wolno w ośrodku nadawać zwierzętom imion. Mimo że małe sarenki są urocze, a młode wiewiórki chętnie potraktowałyby opiekunów jak... zastępcze mamy.

– To nie są zwierzęta domowe. Musimy to uszanować. Muszą wyzdrowieć i wrócić do natury. Udaje się to z większością zwierząt. Te, które już nie poradziłyby sobie w naturze (na przykład po poważnych wypadkach komunikacyjnych), kierowane są do specjalnych ośrodków, azyli, i choć w dobrych warunkach, wśród życzliwych ludzi, to jednak żyją w niewoli.

Więcej pacjentów

Ośrodek od początku działalności przyjął blisko 4 tys. zwierząt. A z roku na rok futrzastych pacjentów przybywa. Wśród leczonych zwierząt były m.in. dziki, bobry (zatrzęsienie w Warszawie), gronostaje, krety, dzikie króliki, lisy, łasice, sarny, nietoperze, zające... – A tu czekają... inkubatorki – dr Dejnarowicz pokazuje niewielkie skrzynki, które, gdy tylko na dobre rozpocznie się wiosna, z pewnością zapełnią się małymi wiewiórkami i zającami. – Dlaczego do nas trafiają? Czasem z potrzeby, bo np. matka wiewiórka, gdy musi wyżywić liczną gromadkę, porzuca jedno czy dwoje. Wtedy przygarnięcie zwierzęcia i przyniesienie go do nas ma sens. Czasem jednak ktoś znajduje małego zająca ukrytego w trawie. Dotyka go niepotrzebnie, bo myśli, że zwierzę jest chore. Tymczasem ono czekało na matkę, nic mu nie groziło. Dotknięcie malucha przez człowieka oznacza, że matka już się nim nie zaopiekuje... Zapach człowieka ją odstraszy. Jeśli więc chcemy pomagać dzikim zwierzętom, to rozsądnie! Najlepiej zawsze najpierw skontaktować się telefonicznie ze specjalistami. Podpowiedzą, co w konkretnej sytuacji zrobić.

Praca z oseskami jeży (kilka dorosłych osobników zimuje w ośrodku; zwinięte pod ściółką nie zamierzają budzić się przed marcem), wiewiórek czy zajęcy to po prostu dyskretne zastępowanie matki. Karmienie mlekiem z butelki co dwie godziny, potem dawkowanie innych pokarmów. A po ok. 2 miesiącach pobytu zwierzę jest wypuszczane do lasu. – A następnie, wczesnym latem, witamy w naszych progach małe sarny i dziki, co akurat wymaga od nas pracy niemal non stop, bo to wyjątkowo wymagające i wrażliwe zwierzęta. A jakie śliczne… – śmieje się pani Wanda.

Dwa, rzeczywiście całkiem śliczne, ośmiomiesięczne dziki wylegują się w drewnianej zagrodzie. – Bawią się ze sobą jak rodzeństwo. Niedługo pojadą w siną dal, gdzieś do lasów pod Siedlce i tam będą dokazywać – opowiada dr Dejnarowicz. – Obok jest leczona maleńka sarna. Wpadła pod samochód. Ma połamaną miednicę. Mam nadzieję, że da radę.

W ośrodku pracują łowczy. Panowie, którzy po pierwsze zwierzęta kochają, po drugie je znają, a po trzecie – mają na nie swoje sposoby wypracowane przez lata. Łowczy Bogdan Loda, jak mówi, nigdy nie wie, jak będzie wyglądał kolejny 24-godzinny dyżur: – Czasami jeździ się na akcję trzy, cztery razy, a czasami jest spokojniej. Najwięcej pracy mamy od wiosny do jesieni. I powiem jedno: tę pracę trzeba lubić. I naprawdę chcieć pomóc zwierzętom.

Choćby sarenkom zaplątanym (to dość częste) w ogrodzenia. – Ludzie niestety nie myślą: wypuszczają do miejskich lasów psy bez smyczy. Pies biega, straszy zwierzynę. Zwierzę ucieka na oślep, robi sobie krzywdę. Albo też ucieka na ulicę, wprost pod samochody, co kończy się dramatycznie i dla zwierzęcia, i dla pasażerów. To bardzo nieodpowiedzialne – dodaje pan Bogdan.

A dziki? Coraz więcej tych zwierząt na terenie lasów miejskich, coraz więcej w okolicach Warszawy, w parkach krajobrazowych i zwykłych lasach. Dziki rozmnażają się szybko, a ponieważ wokół są niezabezpieczone kosze na śmieci, ogródki przydomowe (Warszawa się rozrasta, zagarniając właśnie tereny zwierząt), pożywienia jest w bród. – Nie wolno dokarmiać dzikich zwierząt! – apeluje pan Bogdan. – Czasem ludziom wydaje się, że to takie miłe i sympatyczne, dokarmić dzikiego prosiaka. A dziki się do tego przyzwyczają, więc potem się nie dziwmy, że przychodzą niemal do naszych domów.

A łowczy Roman Trojan dodaje: – Każda nasza akcja jest inna, zawsze musimy być maksymalnie skoncentrowani i działać w sposób przemyślany. Kilka dni temu uczestniczyłem w przykrym zdarzeniu: łoś wybiegł przed miejski autobus. Niestety, nie przeżył. Dobrze, że pasażerom nic się nie stało. Dlaczego wybiegł z lasu? Może właśnie ktoś niefrasobliwie wypuścił psa...

Czy łowczy czasem się... boją? – Każde dzikie zwierzę jest potencjalnie groźne! Dlatego pracując z nimi, zawsze mam respekt i szacunek. A z tego wynika także  zrozumiała ostrożność – mówi pan Roman. – Nawet urocza sarenka ma tak ostre racice, że broniąc się przed schwytaniem, może poranić.

Łowczy zajmują się też regularnym dokarmianiem zwierzyny płowej (na terenie Warszawy jest wiele paśników) oraz... nęceniem dzików. – W stolicy mamy ponad trzydzieści miejsc, w których nęcimy dziki. Zbudowane są specjalne, duże drewniane pułapki, zwane odłowniami. Dziki wchodzą do środka, klatka się zamyka. A my potem przewozimy odłowione dziki (musimy dbać o równowagę w liczbie zwierząt) w bezpieczne, dzikie tereny.

A co zrobić, gdy podczas spaceru spotka się dzika? Lub... watahę dzików? – Nie panikować. Dziki nie są zwierzętami, które chętnie atakują człowieka. One boją się ludzi. To zwierzęta nocne, które w dzień słabo widzą. Przeszkadza im natomiast dźwięk, szczególnie wysoki. Warto, gdy chodzimy po lasach, nosić ze sobą gwizdek o wysokiej częstotliwości. Po zagwizdaniu zwierzęta uciekają. Podobnie jest z innymi dzikimi zwierzętami: gdy zobaczymy np. łosia, wystarczy spokojnie się wycofać.

No chyba że niefrasobliwie mamy ze sobą spuszczonego ze smyczy psa. Dziki, w obronie własnej, zaatakują psa. A u kogo schroni się pies?

Przybysze (niemile) widziani

Coraz częściej w lasach spotykane są gatunki egzotyczne. Część z nich po prostu przyszła na własnych czterech łapach. Chociażby jenot, widywany już w Polsce. Jednak bywa, że to „modni” i „oryginalni” ludzie sprowadzają sobie przedziwnych towarzyszy życia. – To jest poważny problem, bo egzotyczne zwierzęta trzymane w domu zawsze mogą uciec. A wtedy zagrożony jest rodzimy ekosystem – tłumaczy pani Dejnarowicz. – Bywa, że zwierzęta uciekają, przedostają się do lasów. I wtedy trzeba zwierzę odłowić i umieścić w bezpiecznym miejscu. My takich zwierząt nie zatrzymujemy u siebie, ale ratujemy je.

W ubiegłym roku łowczy musieli zająć się m.in. lisem polarnym oraz... dwoma skunksami. – Nie, nie „pachniały”, bo właściciele wycięli im gruczoły odpowiadające za wydzielanie charakterystycznego zapachu – tłumaczy pani weterynarz. – Ale dziwi mnie chęć posiadania takich zwierząt. Nie wystarczy pies albo kot?

Coraz częściej pracownicy ośrodka odbierają telefony od zdenerwowanych właścicieli posesji: „Proszę zabrać dwie wiewiórki, bo spać nie dają”. A wiewiórki na (jeszcze niedawno) leśnej posesji były od zawsze...

– Zwierzę to nie zabawka – apeluje pan Roman. – Pamiętajmy, że żyjemy w konkretnym środowisku, więc szanujmy je. Nie zawłaszczajmy. Dzikie zwierzęta to nasi dobrzy sąsiedzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.